Reklama

Zawsze byłem nudziarzem, ale wydawało mi się, że żona mnie akceptuje. W rzeczywistości chciała mnie zmienić, a próba przedstawienia mnie w lepszym świetle przed szefem tylko zagroziła mojej pozycji...

Reklama

Żona była moim przeciwieństwem

Wybrałem ją chyba właśnie dlatego, że pod koniec studiów znudziło mi się moje rutynowe, nudne życie i musiałem coś sobie udowodnić. Miałem dobre wyniki, ale doskwierał mi brak znajomych. Prędzej porozumiałbym się z wykresem matematycznym, niż z rozwrzeszczanymi studentami.

– Nikt nie może ci wmówić, że coś jest z tobą nie tak. Ty też potrafisz się bawić – Kinga, jedyna koleżanka z roku, zawsze podnosiła mnie na duchu.

– Łatwo ci mówić. Wszyscy cię uwielbiają.

– Zobaczymy, czy będą mnie uwielbiać, jak pójdę z tobą na parkiet.

Ech, ta jej szczerość. Nie chciałem, żeby przeze mnie odsunęło się od niej towarzystwo. To nic fajnego zadawać się z nudziarzem i wyrzutkiem w grubych okularach. Ona jednak nie powiedziała tego wtedy złośliwie. Było jej totalnie obojętne, co pomyślą o niej ludzie, chciała po prostu dalej być sobą, jednym wielkim wulkanem energii.

– No chodź, co ci szkodzi. To ostatnia impreza, potem ich już nie zobaczysz.

Poszedłem, wywijając niezręcznie nogami. Ona ruszała się jak zawodowa tancerka, a czasem: jak bywalczyni klubów techno. Wpoiła we mnie kilka drinków, choć nie lubiłem pić. Dałem się nawet namówić na karaoke.

Patrzcie, jaki król parkietu – śmiali się ze mnie studenci z akademika.

– Panowie, ale to on tańczy z najlepszą laską. To jakiś zakład, czy z nami coś nie tak? – słyszałem rozmowy.

A potem wylądowaliśmy w łóżku. Tej nocy wpadliśmy i niedługo na świecie pojawić miała się Marysia.

– Widzisz? Jesteś super. Przynajmniej można z tobą porozmawiać – mówiła, jeszcze zanim dowiedziała się o ciąży.

Faktycznie poczułem się bardziej pewny siebie i męski, ale nie zamierzałem zamieniać się w imprezową bestię. Wciąż wolałem naukę, pracę i książki. Nie wiedziałem też, jak obchodzić się z kobietą, w drogich restauracjach czułem się niezręcznie i wiecznie zabierałem ją do baru mlecznego. Szczytem kreatywności było wspólne oglądanie meczu. Nie tego chciała...

Zrozumiała, że nie może mnie zmienić

Wieść o ciąży zbiła Kingę z tropu, ale nie straciła swojego życiowego optymizmu.

– Wiesz, mam zadaniowe podejście do życia. Jakoś damy sobie z tym radę. Skoro wiemy już, że to córka, będziesz miał podwójne wyzwanie. Nauczysz się języka kobiet – śmiała się.

Nie nauczyłem się. Nie interesowały mnie babskie sprawy, potwornie nudziłem się zakupami i plotkami. Ilekroć Kinga próbowała wyciągnąć mnie na lodowisko, basen czy podróż autem, odmawiałem. Radość znalazłem w pracy, tak, jak wcześniej dawała mi ją nauka.

– Czemu nigdy o mnie nie zabiegasz? – spytała w końcu znudzona Kinga.

– Nie oglądam się za innymi, przynoszę do domu pieniądze, zajmuję się małą, zamiast tylko „pomagać”. Kiedy coś się zepsuje, od razu to naprawiam. Wziąłem auto w leasing. Sam zrobiłem remont – wyliczałem bez końca.

– Dbasz o dom, ale nie o miłość – zaatakowała.

– Miłość to dla mnie abstrakcja, pojęcie empiryczne. Wolę twarde dane. To nie znaczy, że cię nie kocham. Przecież wiesz, jak jest.

Nie kłamałem. Faktycznie kochałem żonę, ale na swój sposób. Rutynowe życie wypełnione pracą i obowiązkami mi wystarczało. Czułem się wartościowym człowiekiem, kiedy mogłem zapracować na coś materialnego. Od dwóch lat pracowałem już jako przedstawiciel handlowy, co dawało mi dużą autonomię.

– Ja myślałam, że będzie inaczej... Że ci pomogę, widziałam w tobie taki potencjał...

– Widziały gały, co brały – odpowiedziałem dość agresywnie.

– Człowieku, ty nie wziąłeś nawet gumki. Nie mów do mnie.

Trzasnęła drzwiami.

Mam być biznesmenem czy klaunem?

Po czasie Kinga zrozumiała chyba, że nie uczyni mnie innym człowiekiem. Oddała się zakupom, wizytom u kosmetyczki i innym kobiecym sprawom. Znalazła kilka koleżanek, z którymi mogła mnie obgadywać, ale przynajmniej miałem spokój. Wychodziła sobie z nimi na imprezy, ale była mi wierna. Sam taniec z innymi facetami, o ile nie graniczy o ocieranie się o nich, to jeszcze nic złego.

Wszystko zmieniło się, gdy usłyszała moją rozmowę z szefem.

Stasiek, jesteś sumiennym pracownikiem, robisz wszystko dobrze, ale brakuje ci tej iskierki w oku. Klienci chcą zobaczyć w tobie człowieka, jakiś charakter, żeby chcieli z tobą współpracować. Przyjaźń sprzedaje najlepiej.

Dopytałem go, co w takim razie mam robić. Inaczej się ubierać? Przynosić na spotkania przekąski? Śmiać się głośniej, kiedy żartują? Byłem w stanie zrealizować takie rzeczy, ale nie potrafiłem się zmienić.

Gdybyś mógł chociaż sam rzucić czasem jakimś żartem. Widząc, że facet podjechał motorem, spytać go o pojemność silnika i takie sprawy, chodzi o zagajenie rozmowy na neutralnym gruncie. Jeśli gość lubi imprezy, stukasz się z nim kieliszkiem i gadacie o sporcie. Takie rzeczy.

Ja i rzucanie żartami, tańce i hulanki. A gadanie o czymś, co mnie nie interesuje? Jaki to ma sens? Po prostu tego nie potrafię, czułbym się, jak w szkolnym teatrzyku.

– Widzisz? Twój szef ma rację – męczyła mnie potem Kinga. – Brakuje ci tego czegoś, co chowa się pod powierzchnią, ale od zawsze tam jest. Ja to zauważyłam.

Potem próbowała odgrywać ze mną scenki, z których wycofywałem się po dwóch minutach. Litości, jadę z ofertą handlową, a nie towarzyską.

– Przecież ja nawet z dzieckiem nie potrafię gadać.

– Wiem. Kiedy była mała, ona „gugu, gaga”, a ty o inwestycjach i wykresach – zażartowała. – Wszystko da się wyćwiczyć, tylko potrzeba czasu. Pokażemy mu, co potrafisz, a na pewno dostaniesz awans.

Widziała w tym moją szansę

Potem przyszło zaproszenie na firmowy bankiet ze wszystkimi współpracownikami: Marcin, Piotrek i cała reszta towarzystwa, która zawsze zjednywała sobie klientów. Mnie odsyłali do starych nudziarzy... ale było mi z tym dobrze. Oczekiwali konkretów, a ja byłem gotowy im je zaserwować.

Kinga uczyła mnie, jak zapunktować w oczach szefa. A raczej próbowała uczyć. Ja chciałem zjeść obiad, siąść na kanapie i po prostu mieć spokój. Zbywałem ją wszystkimi metodami.

– Jeśli ktoś opowiada ci o swoim życiu, co odpowiadasz? – wierciła dziurę w brzuchu.

– Dopytuję o szczegóły, gdzie uczą się ich dzieci, co robią po pracy i tak dalej.

– No to, załóżmy, że lubię podróże. Co powiesz, żeby mi zaimponować?

– Przecież ja byłem jedynie nad morzem i w Zakopanem.

Schowała głowę w ramionach.

– Stasiu, trochę wiedzy ogólnej... Ja też nigdy nie byłam w Tunezji, ale potrafię wyobrazić sobie szum fal i drinka z palemką.

Bliżej terminu zaczęły się zakupy. Wysłała mnie do barbera, kupiła nowe ciuchy, załatwiła opiekunkę dla Marysi. Chciała nawet upoić mnie trochę przed spotkaniem dla rozluźnienia. I tak jechaliśmy taksówką.

– Daj spokój. Nie będę robił z siebie pajaca.

– Właśnie że będziesz. Musisz pokazać szefowi, że dasz radę z klientami, których obecnie zabierają ci koledzy. Chcesz awans, czy nie?

Zaczęło się przedstawienie

Weszliśmy w końcu na salę, a Kinga od razu zwróciła na siebie uwagę. Wzięła kieliszek szampana z tacy i od razu stuknęła się ze wszystkimi zgromadzonymi. Zaczęła opowiadać im o tym, jak popularny byłem na studiach i że dziś pokażę, na co mnie stać. Same kłamstwa.

– Tak zasiedział się w domu, że wszystkiego zapomniał? – kpił ze mnie Piotrek.

– Właśnie, że nie zapomniał. O której ma przyjść ten DJ?

Wyczuwałem katastrofę. Żona była już nieźle wstawiona, podczas gdy mnie przyszło ledwie zmoczyć usta. Opowiadała o nieistniejących podróżach, anegdotach ze starych czasów i zmyśliła mi hobby. Ja siedziałem cicho lub jedynie przytakiwałem znużony. Efekt był odwrotny od zamierzonego.

– Pani Kingo, to może wymienimy męża na panią? Szkoda takich naturalnych zdolności – zasugerował prześmiewczo szef. – Zabawia pani całą imprezę.

Powinienem w tym momencie wylecieć ze śmieszną ripostą, ale w głowie świeciła mi pustka.

– Może i jestem dobra w mowie, ale nikt nie tańczy tak, jak mój mąż – mówiąc to, podeszła do DJ–a, a chwilę później słyszałem już tylko ryk muzyki.

Kinga pociągnęła mnie za rękę w stronę w połowie pustego stołu z przystawkami. Zdjęła jednym ruchem wysokie szpilki, poprawiła włosy i weszła na blat. Zaczęła tańczyć, szybko przywołując mnie gestami i mimiką.

– Chodź, Stasiu! Pokaż, co potrafisz! Zrób tak, jak w domu...

Speszony odsunąłem się od niej i wybiegłem z sali. Przywołałem ruchem dłoni taksówkę i pośpiesznie odjechałem. Nazajutrz cała firma huczała o wygłupach mojej żony. Ponoć po swoim tanecznym występie odprawiała też niezłe skecze o klientach i sytuacji rynkowej.

– No, Stasiek, nie wykazałeś się, ale twoja żona tak. To niezła wariatka, ale mogłaby być haczykiem na niektórych klientów. Mówiłeś, że nie ma pracy?

Tak właśnie skończyła się moja walka o integralność i święty spokój. Nie dość, że nie mogę być w małżeństwie i w pracy sobą, to jeszcze będę musiał znosić imprezową małżonkę na płaszczyźnie zawodowej. O awansie mogę zapomnieć. O poczuciu własnej wartości też.

Stanisław, 35 lat

Reklama

Czytaj także:
„Zrobiłam sobie Dzień Wagarowicza i uciekłam od wnuków. To nie moje dzieci, więc niech rodzice się z nimi męczą”
„Matka też może świętować Dzień Wagarowicza. Może mąż wreszcie doceni, że w domu urabiam się po łokcie”
„Matka kazała mi ożenić się z pierwszym lepszy, żebym nie została panną z dzieckiem. Wstydziła się mnie i nieślubnego wnuka”

Reklama
Reklama
Reklama