„Zabrałem rodzinę na majówkę do lasu nad jeziorem. Nie sądziłem, że weekend w drewnianej chatce zamieni się w koszmar”
„W głowie miałem horrory, które widziałem jako nastolatek. W piwnicy pachniało kurzem i wilgocią. Latarka rzucała drżące światło na ściany, porośnięte mchem i pajęczynami. Szedłem powoli, krok po kroku, czując, jak pot ścieka mi po plecach”.

Mam czterdzieści lat, dwójkę dzieci, żonę, stałą pracę, kredyt i… niegasnące marzenie o rodzinnej bliskości. O takich chwilach, gdy wszyscy jesteśmy razem – bez telefonów, laptopów, seriali. Chciałem stworzyć coś, co moje dzieci kiedyś będą wspominać z uśmiechem, tak jak ja swoje wypady z rodzicami do dziadków na wieś. Świeże mleko, zapach drewna, świerszcze i rozmowy po zmroku.
Marzyłem o ciszy
Zarezerwowałem drewniany domek nad jeziorem, z dala od cywilizacji. Na tydzień, z wyobrażeniem idealnej majówki.
– Serio, nie ma tam Wi-Fi? – mruknął Wiktor z tyłu samochodu, nie podnosząc wzroku znad telefonu.
– Boże, a przynajmniej zasięg chwyta? – jęknęła Lena.
– Nie ma też pralki. I tylko jeden prysznic – Kasia spojrzała na mnie znacząco zza kierownicy.
– Ale jest jezioro, las i cisza. Będzie super, zobaczycie! – próbowałem ich przekonać.
Gdy dojechaliśmy, naprawdę przez chwilę uwierzyłem, że wszystko się uda. Drzewa szumiały jak w bajce, powietrze pachniało wilgotnym mchem i żywicą, a gdzieś w oddali pokrzykiwały dzikie kaczki. Chłód majowego popołudnia był orzeźwiający, a drewniany domek wyglądał jak z katalogu: z werandą, huśtawką i widokiem na spokojną taflę jeziora.
– Idziemy na spacer? – zaproponowałem.
– Może najpierw się rozpakujemy? – żona spojrzała sceptycznie.
– A może chociaż zobaczymy jezioro?
– Tato, no błagam… – jęknęła Lena, przewracając oczami. – Daj chociaż sprawdzić, czy tu chociaż SMS-y dochodzą.
Zacisnąłem zęby. To był dopiero początek. Ale wciąż miałem nadzieję, że to będzie najlepszy wyjazd naszego życia.
Wszyscy narzekali
Pierwszy poranek obudził mnie skrzypieniem starej podłogi i chłodem, który wdarł się przez nieszczelne okna. Kasia już krzątała się po kuchni, z kubkiem kawy i wyrazem twarzy, który mówił wszystko. Nie był to zachwyt. Lena narzekała, że koc jest za cienki, a poduszka dziwnie pachnie. Wiktor zniknął w łazience, próbując złapać zasięg przez okno. Ja – pełen nadziei – zaproponowałem spacer po lesie.
– Będzie fajnie, pójdziemy dookoła jeziora, może zbierzemy jakieś patyki na wieczorne ognisko.
– Patyki? Serio, tata? – Wiktor spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – To ma być wypoczynek? Tydzień bez Wi-Fi?
– Możemy wziąć aparat i porobić zdjęcia. Zobaczycie, jakie tu są kolory – próbowałem jeszcze.
Lena westchnęła głośno, tupnęła nogą i założyła kaptur.
– Tylko niech mnie nie pogryzą komary. Chcę do domu!
Wyszliśmy w końcu do lasu. Kasia milczała, Wiktor co chwila sprawdzał telefon, a Lena marudziła przy każdym kroku. Przeszliśmy ledwie kilometr, kiedy zaczęła płakać, bo coś ją użarło.
Wciąż miałem nadzieję
Po południu spróbowaliśmy nadrobić nastroje kąpielą w jeziorze. Okazało się, że woda jest lodowata. Lena zamoczyła palce i zaczęła krzyczeć, że boli ją stopa. Kasia spojrzała na mnie wymownie i powiedziała:
– Mówiłam, że to nie jest dobry pomysł.
A kiedy próbowałem ją przytulić i zażartować, że to wszystko część przygody, odsunęła się i rzuciła:
– Przygoda to będzie, jak dzieci złapią zapalenie płuc.
W domku nie było ciepłej wody. Ogrzewanie działało tylko w jednym pokoju. Wiktor rzucił się na kanapę i zakopał w śpiworze, Lena znowu jęczała, że chce do domu. A ja siedziałem na schodach, patrzyłem w ciemniejące niebo i próbowałem sobie wmówić, że wszystko się jeszcze ułoży.
Miałem złe przeczucia
Wieczorem próbowałem ratować sytuację ogniskiem. Ułożyłem drewno, rozpaliłem ogień, ale był słaby i szybko przygasał. Kiełbaski przypalały się z jednej strony, z drugiej były surowe. Lena grzebała patykiem w popiele, Wiktor nie spuszczał wzroku z telefonu, mimo że i tak nic się nie ładowało. Kasia siedziała zawinięta w koc i milczała. Napięcie wisiało w powietrzu, gęste jak dym z niedopalonego drewna.
Dzieci w końcu zasnęły. Kasia poszła do łóżka bez słowa. Ja siedziałem jeszcze chwilę na werandzie, patrząc w ciemność. Wróciłem do środka, zgasiłem światła i położyłem się obok żony.
Obudził mnie szept.
– Tata… tata, obudź się – Wiktor stał przy moim łóżku. – Ktoś tam jest. Widziałem przez okno.
Zerwałem się. Wciągnąłem spodnie, złapałem latarkę.
– Zwariowaliście? Może to zwierzę? – mruknęła Kasia, ale nawet nie podniosła głowy.
– Sprawdzę. Zostańcie tu – powiedziałem.
W głowie miałem wszystkie horrory, które widziałem jako nastolatek. W piwnicy pachniało kurzem i wilgocią. Latarka rzucała drżące światło na ściany, porośnięte mchem i pajęczynami. Szedłem powoli, krok po kroku, czując, jak pot ścieka mi po plecach. Coś zaskrzypiało w kącie.
Zatrzymałem się. Światło padło na stertę starych koców i śpiwór. Obok stała plastikowa butelka po wodzie i torba z ubraniami.
Byliśmy przerażeni
A potem go zobaczyłem. Siedział w cieniu, skulony, zarośnięty, z oczami szeroko otwartymi. Starszy mężczyzna, może pięćdziesiąt, może więcej. Nie wyglądał groźnie.
Zrobiłem krok do tyłu, a potem kolejny. Odwróciłem się i wbiegłem na górę. Kasia stała w korytarzu z telefonem w ręku, Lena płakała, Wiktor patrzył na mnie jak na bohatera z filmu.
– Uciekamy stąd! – krzyknęła Kasia.
Nie protestowałem. Wybiegliśmy z domku, dzieci w piżamach, ja w rozpiętej kurtce. Wpakowaliśmy się do samochodu i odjechaliśmy, zostawiając za sobą ciemny domek i człowieka w piwnicy.
Czułem wstyd, złość i strach. Myślałem, że będę opoką, że zadbam o rodzinę, a uciekłem jak dzieciak.
Hotel znaleźliśmy dwie wioski dalej. Recepcjonistka na nasz widok podniosła tylko brwi. Była trzecia nad ranem. Wzięliśmy jeden pokój – ciasny, z dwoma łóżkami i turystyczną dostawką, która skrzypiała przy każdym ruchu.
Zawiodłem rodzinę
Kasia z dzieciakami poszli od razu spać. Ja nie mogłem. Usiadłem w hotelowym holu, na podniszczonej kanapie, patrząc w ekran telewizora bez dźwięku. Nie pamiętam, co leciało. Myśli kotłowały się w głowie.
To miał być nasz czas, nasza przygoda, a teraz siedziałem w obcym miejscu, z rodziną, która na mnie nie patrzyła, i z poczuciem, że wszystko się rozsypało.
– To był twój pomysł. Nigdy więcej takich wyjazdów – powiedziała Kasia jeszcze przed snem, bez cienia złości, raczej z rezygnacją. To bolało bardziej.
Nie odpowiedziałem. Chciałem tylko zniknąć. Byłem rozczarowany sobą. Może po prostu nie nadawałem się do tej roli – ojca, który inspiruje, męża, który prowadzi, taty z obrazka. Może byłem tylko zmęczonym facetem, który za bardzo uwierzył we własne wyobrażenia. Czułem się pusty.
Dominik, 47 lat
Czytaj także:
- „Po 3 latach małżeństwa miałem już dość parówek na obiad. Co to za żona, która nie potrafi ugotować nawet rosołu?”
- „Teściowej wpadł w ręce mój PIT. Teraz robi listę życzeń, żeby mnie trochę wydoić z kasy, ale nie będę jej sponsorem”
- „Mąż chwali się, że jest głową rodziny, ale to ciapa. Nawet PIT muszę rozliczać sama, bo unika odpowiedzialności”

