Reklama

Zawsze wyobrażałam sobie, że wakacje z rodziną będą beztroską przygodą – plaża, drinki z palemką, dzieci budujące zamki z piasku, a ja wreszcie odetchnę. W tym roku postanowiłam zaryzykować: zaprosiłam teściową, licząc, że pomoże mi ogarnąć rozbrykane dzieci, a ja znajdę chwilę na relaks. Marzyłam o tym, żeby położyć się na leżaku, poczytać książkę i w końcu odpocząć. Jednak zamiast wsparcia, dostałam… no właśnie, coś zupełnie innego. A przecież to miał być nasz najlepszy wyjazd – taki, którego długo nie zapomnimy. Ale nie zapomnę go z zupełnie innego powodu.

Bilet do raju z ukrytym haczykiem

Kiedy rezerwowałam nasze wymarzone wakacje, czułam się jak bohaterka filmu – luksusowy hotel, błękitne baseny, all-inclusive, dzieci szczęśliwe w miniklubie, a ja z książką pod parasolem, sącząc drinka z lodem. I nagle przyszło olśnienie: a może zaproszę teściową? Przecież ona zawsze mówiła, że kocha dzieci, że chętnie by nam pomogła. W końcu niełatwo ogarnąć dwóch rozbrykanych chłopców w wieku przedszkolnym i niemowlaka na dokładkę. Mąż popatrzył na mnie z powątpiewaniem, ale ostatecznie stwierdził:

– No dobra, jak chcesz. Będzie jak będzie.

I wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie mój największy błąd. Teściowa przyjęła zaproszenie z entuzjazmem, chociaż podejrzanie długo dopytywała o szczegóły: czy jest pełne wyżywienie, czy w hotelu jest basen z podgrzewaną wodą, ile dokładnie potrwa podróż i… czy na pewno nie ma tam robaków.

– Bo wiesz, ja to wrażliwa jestem, nie wszystko mi służy… – mruczała pod nosem, oglądając zdjęcia hotelu na moim telefonie.

Machnęłam ręką – ważne, że pojedzie i pomoże. Nie miałam pojęcia, że zamiast pomocnika zabieram na wakacje kolejną osobę do obsługi.

Kiedy stanęliśmy przed wejściem do hotelu, podziwiając błękit morza i szum palm, jeszcze tliła się we mnie nadzieja, że to będą wspaniałe wakacje. Nie spodziewałam się jednak, że teściowa pierwsza rzuci torbę na leżak przy basenie i oznajmi:

– Kochani, ja się teraz relaksuję, należy mi się!

Teściowa na tropikalnym urlopie

Pierwsze dni minęły mi na próbie zaakceptowania faktu, że moja wizja spokojnych wakacji musiała zostać zrewidowana. Już drugiego dnia teściowa rozsiadła się na leżaku z takim rozmachem, jakby miała zamiar nie ruszać się stamtąd przez najbliższy tydzień. Miała kapelusz z szerokim rondem, okulary przeciwsłoneczne jak gwiazda filmowa i krem z filtrem rozsmarowany na twarzy tak obficie, że wyglądała jakby wybierała się na wyprawę na pustynię.

– Mamo, może byś zerknęła na dzieci? – próbowałam delikatnie zasugerować, kiedy chłopcy wpadli do basenu z takim impetem, że niemal zalali pół tarasu.

Kochana, ja też muszę odpocząć – odparła, nie podnosząc wzroku znad kolorowej książki z poradami „Jak znaleźć szczęście w życiu”. – To wy sobie tutaj zorganizujcie ten czas, ja już swoje wychowałam.

Przygryzłam wargi, licząc do dziesięciu. Wydawało mi się, że może pierwszego dnia jest zmęczona podróżą, może się zaaklimatyzuje, a potem się ogarnie. Ale nie. Każdego ranka zajmowała najlepsze miejsce przy basenie – zawsze w cieniu, zawsze z drinkiem w ręku. Dzieci latały wokół jak stado rozszalałych wróbli, a ja biegałam za nimi z kremem przeciwsłonecznym, z ręcznikiem, z przekąskami. Teściowa od czasu do czasu zerkała na mnie z wyższością i mruczała coś pod nosem:

– Oj, dzieci, dzieci… kiedyś to się miało siłę…

Czułam, jak moja frustracja narasta. A miałam taką nadzieję, że to będzie spokojny urlop…

Walka o chwilę dla siebie

Trzeciego dnia poczułam, że jeśli nie znajdę choćby chwili dla siebie, to po prostu zwariuję. Obiecałam sobie, że tym razem będzie inaczej – dzieci zostaną z teściową, choć na pół godziny, a ja usiądę w spokoju, napiję się kawy i zanurzę w książce, którą przywiozłam ze sobą, a która przez cały ten czas tylko smętnie leżała na stoliku nocnym.

Rano, zaraz po śniadaniu, podeszłam do teściowej z wyraźną prośbą:

– Mamo, czy mogłabyś na chwilę popilnować chłopców? Chciałabym iść do spa, mam umówiony masaż.

Spojrzała na mnie tak, jakbym poprosiła ją o wyprawę na Mount Everest.

– Ja? Kochanie, ja tu jestem na wakacjach! Masaż, to świetny pomysł… a może i ja się zapiszę?

Zrobiło mi się gorąco.

– Ale przecież mówiłaś, że pomożesz… – zaczęłam nieśmiało.

Teściowa odłożyła okulary i z uśmiechem odpowiedziała:

– Pomagam! Przecież wczoraj mówiłam chłopcom, żeby nie biegali po korytarzu.

Patrzyłam na nią, nie wierząc własnym uszom. W tym momencie mój młodszy syn rozlał sok na leżak, a starszy wpadł na jakiegoś starszego pana, przewracając jego drinka. Teściowa tylko westchnęła i, nie ruszając się z miejsca, stwierdziła:

– Oj, dzieci, dzieci… takie są, trzeba zrozumieć.

Zacisnęłam zęby, starając się nie wybuchnąć. Miałam ochotę krzyknąć, ale zamiast tego z uśmiechem zebrałam rozlane kubki, jakby nic się nie stało. Przecież to miały być idealne wakacje…

Zderzenie oczekiwań z rzeczywistością

Kiedyś myślałam, że jestem cierpliwa. Ale po tygodniu w tym hotelu z teściową, która przypominała mi królową matkę na zasłużonym urlopie, zaczęłam w to powątpiewać. Codziennie powtarzałam sobie: „To tylko chwilowe, wytrzymaj, przecież to wakacje, dzieci się cieszą, słońce świeci”. Ale za każdym razem, gdy widziałam teściową leżącą w cieniu palm, z zimnym koktajlem w dłoni i kapeluszem z szerokim rondem, w środku we mnie coś wrzało.

– Mamo, może poszłabyś z chłopcami na plac zabaw? – zapytałam któregoś ranka, kiedy już nie miałam siły kolejny dzień biegać między basenem a restauracją.

Spojrzała na mnie z politowaniem.

– Kochanie, ja już mam swoje lata, nogi mnie bolą. A poza tym… – przeciągnęła się leniwie – dzieci mają energię, niech biegają, to dla nich zdrowe.

Patrzyłam na nią, a w głowie huczało mi od tych wszystkich frazesów, które słyszałam przez cały tydzień. Mąż zniknął na nurkowanie, dzieci piszczały z radości przy basenie, a ja czułam, że zamiast odpocząć, to jestem na obozie przetrwania. Gdy próbowałam usiąść na chwilę, teściowa rzuciła kąśliwie:

– A może zajmij się tymi dziećmi, bo znowu chlapią na ludzi. Trzeba je trochę ogarnąć, nie uważasz?

Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zrozumiałam, że te wakacje nie są dla mnie. To był teatr, w którym każdy grał swoją rolę – dzieci biegały, teściowa się opalała, a ja… miałam być cichą bohaterką za kulisami.

Kiedy napięcie sięga zenitu

Wszystko we mnie buzowało. Kiedy wieczorem po kolacji teściowa nonszalancko oświadczyła, że idzie na masaż, bo „należy jej się odrobina luksusu”, miałam ochotę krzyknąć, że ja też bym chciała choć chwilę poczuć się jak na wakacjach. Ale nic nie powiedziałam. Przytuliłam młodszego synka, który marudził, że boli go brzuszek, a starszego odciągnęłam od stołu z deserami, bo już trzeci raz sięgał po lody. Teściowa uśmiechnęła się z triumfem, jakby jej głównym zadaniem było pokazywanie mi, że wcale nie muszę odpoczywać, że to moja rola – biegać, sprzątać, dbać o wszystkich.

Wieczorem, kiedy dzieci wreszcie zasnęły, usiadłam na balkonie, patrząc na rozgwieżdżone niebo. Czułam, że pękam od środka. Mąż wrócił z nurkowania z opalenizną i uśmiechem, jakby dopiero co odkrył swoje nowe hobby, i zapytał:

Co tak siedzisz sama?

– Po prostu myślę – odparłam, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie, choć w środku miałam ochotę wybuchnąć.

Następnego dnia rano, kiedy znów zobaczyłam teściową wylegującą się na leżaku, z kapeluszem zsuniętym na oczy, a dzieci biegające jak oszalałe po basenie, coś we mnie pękło.

– Mamo! – wyrzuciłam z siebie, z trudem panując nad tonem głosu. – Czy możesz, choć na chwilę zająć się dziećmi? Ja… ja też chciałabym odpocząć!

Teściowa powoli uniosła głowę, spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem i odpowiedziała:

– A po co je brałaś na wakacje, skoro i tak wszystko spada na ciebie?

Zamilkłam. To był moment, w którym dotarło do mnie, że tej walki nie wygram.

Nowe spojrzenie na rodzinę

Kiedy wróciliśmy do domu, długo nie mogłam dojść do siebie. Po rozpakowaniu walizek usiadłam na kanapie i poczułam, jak schodzi ze mnie całe napięcie z ostatnich dni. Mąż rozpakowywał sprzęt nurkowy, a dzieci wciąż opowiadały o zjeżdżalniach i basenowych przygodach, jakby dla nich te wakacje były spełnieniem marzeń. Tylko ja czułam się zmęczona bardziej niż przed wyjazdem. A teściowa? Wysłała nam SMS-a, że dziękuje za zaproszenie i że musiała się zregenerować, bo „ostatnio miała tyle na głowie”. Zgrzytałam zębami, ale odpuściłam.

Wiedziałam już, że nie mogę oczekiwać cudów – teściowa nie stanie się nagle opiekuńczą babcią, która przejmie obowiązki. Ona była turystką w swoim własnym świecie, a ja dałam się wciągnąć w tę iluzję, myśląc, że wspólne wakacje rozwiążą moje problemy.

Później, kiedy opowiadałam znajomej o tym wyjeździe, westchnęła tylko i powiedziała:

– Kochana, pamiętaj, że teściowa to nie opiekunka, a mąż to nie dodatkowe dziecko. Masz prawo do odpoczynku i musisz o to walczyć.

Te słowa wciąż we mnie rezonowały. Zrozumiałam, że muszę jasno mówić o swoich potrzebach. Następnym razem, jeśli pojadę na wakacje, to albo zorganizuję opiekę dla dzieci inaczej, albo po prostu odpuszczę. Nie będę już prosić, żeby ktoś zajął się moim życiem. To były wakacje, które mnie czegoś nauczyły – przede wszystkim tego, że czasem trzeba odpuścić złudzenia i zacząć stawiać granice.

Magda, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama