„Zabrałam teścia do sklepu, żeby wybrał sobie prezent na gwiazdkę. Po tym, co powiedział, mam już dosyć świąt”
„To miał być bezpieczny plan. Naiwnie liczyłam, że będzie to po prostu kolejny obowiązek z listy, który po godzinie zniknie z mojej głowy. Nie wiedziałam, że ta jedna wyprawa przekreśli cały mój świąteczny nastrój”.

- Redakcja
W ty roku na liście zakupów miałam jeszcze jeden punkt, ten z rodzaju tych „delikatnych” – prezent dla teścia. Nie należał do ludzi, którym można było kupić cokolwiek – każdy upominek komentował z politowaniem lub złośliwością, a potem zostawiał w szafce na klucze, obok zużytych baterii i starego telefonu. W tym roku postanowiłam zagrać va banque – zabrać go do sklepu i pozwolić, żeby sam coś sobie wybrał. To miał być bezpieczny plan. Naiwnie liczyłam, że będzie to po prostu kolejny obowiązek z listy, który po godzinie zniknie z mojej głowy. Nie wiedziałam, że ta jedna wyprawa przekreśli cały mój świąteczny nastrój.
Zacisnęłam usta
Teść miał tego dnia wyjątkowo dobry humor, co samo w sobie było podejrzane.
– No to gdzie mnie wieziesz, dziewczyno? Do galerii, tak? Tam mają wszystko. Nawet ludzi bez mózgu – zaśmiał się z własnego żartu, zanim zdążyłam odpowiedzieć.
– Chciałam, żebyś sam wybrał sobie coś na święta. Nie chcę znowu usłyszeć, że prezent nietrafiony.
– A to niespodzianki już się nie daje? – rzucił z krzywym uśmieszkiem. – Dobrze, że chociaż nie skarpetki jak w zeszłym roku.
– To były ręcznie robione, z wełny. Ciepłe.
– No ciepłe, tak, tylko że jeden był większy od drugiego. I gryzły. Wnuk miał większy ubaw niż ja.
– Dlatego teraz wybierzesz sam – zacięłam się. – Masz wolną rękę.
W sklepie krążyliśmy między półkami. On zatrzymywał się przy każdym dziale, tylko nie przy tych z rzeczami, które mogłyby go realnie ucieszyć.
– O, a może to? – pokazał na stojak z bielizną.
– Bardzo śmieszne.
– No co, ty pytałaś, co chcę.
– Poważnie mówię – powiedziałam cicho.
Zamilkł na chwilę. Myślałam, że się zawstydził, że się otrząśnie. Zamiast tego wskazał na ekspozycję z czekoladkami.
– Dobra, daj mi spokój. Kup mi bombonierkę. To wystarczy. Nie ma co udawać rodziny, jak jej nie ma.
Zacisnęłam usta. To miał być tylko prezent.
Zatkało mnie
Zatrzymałam się przy stoliku z kubkami. Takimi z napisami typu „Najlepszy Dziadek”, „Kochany Tata” czy „Szef Wszystkich Szefów”. Sięgnęłam po jeden.
– A może taki? – pokazałam mu kubek z napisem „Nie marudzę, tylko komentuję świat”.
– Taki to sobie kup, jak już całkiem przestaniesz się mnie czepiać – mruknął, nawet nie podnosząc wzroku.
– Próbuję sprawić ci przyjemność. Naprawdę trudno ci to docenić?
– Ty myślisz, że mnie jeszcze coś cieszy? W tym wieku?
– Okej, dobra. Nie musisz się wysilać – rzuciłam, stawiając kubek z powrotem na półkę. – Chciałam, żebyś się poczuł ważny. Myślałam, że może wybierzesz sobie coś, czego naprawdę potrzebujesz.
– Potrzebuję spokoju, a nie szwendania się po sklepach.
– To trzeba było zostać w domu!
– Żebym siedział sam jak palec?
Zaciągnęłam go w stronę działu z elektroniką.
– No, patrz. To może się przydać. Chyba że wolisz znowu czekoladki i flaszkę.
– Ty naprawdę myślisz, że ja nie słyszę? Słyszę aż za dobrze. Zwłaszcza jak sąsiad puszcza disco polo przez ścianę. To już wolę nie słyszeć nic.
– Czyli nic nie chcesz?
– Chcę, żeby mnie zostawiono w spokoju. W Wigilię też.
Zatkało mnie.
– W Wigilię?! Co masz na myśli?
– Że nie przyjdę. Nie liczcie na mnie. Mam już plany.
Stałam z otwartą buzią, jakby ktoś mnie uderzył.
Oczy mi się zaszkliły
– Jakie znowu plany?! – zapytałam głośniej, niż powinnam.
Ludzie obok aż obejrzeli się w naszą stronę.
– Moje własne, rodzinne. Z kimś, kto mnie naprawdę zaprasza, a nie z litości.
– Z litości? – parsknęłam. – Naprawdę? Co roku gotuję twój ulubiony barszcz i pytam, czy chcesz wziąć opłatek, a ty mówisz, że jesteś tylko gościem z doskoku.
– A co, miałem się rozbeczeć przy stole, że mi Haliny brakuje?
– Nikt nie wymaga, żebyś się rozbeczał. Wystarczy, że jesteś.
– No to w tym roku mnie nie będzie – wzruszył ramionami. – Zostawię wam więcej pierogów.
Poczułam, jak krew mi uderza do twarzy.
– Czyli z kim niby spędzisz Wigilię?
– Z Wandą.
– Z Wandą? Jaką Wandą?
– Z tej działki. Poznałem ją w lecie. Miła kobieta. Robi świetne śledzie po kaszubsku. I nie pyta, czy jej smutno w święta.
– Żartujesz...
– Nie żartuję. Ma swoje dzieci w Kanadzie, będzie sama. Ja też będę sam. Tyle.
Patrzyłam na niego, jakby mówił po japońsku.
– I ty myślisz, że to jest w porządku? Że wnuki cię nie zobaczą, że my będziemy siedzieć przy stole i udawać, że wszystko gra?
– A wy nie zawsze udajecie?
– Wiesz co? Masz rację. Kup sobie cokolwiek. I idź do tej swojej Wandy.
– Dzięki, pójdę.
Odwróciłam się na pięcie. I choć nie miałam tego w planach, oczy mi się zaszkliły.
Nie odpowiedziałam
Weszłam w alejkę z lampkami choinkowymi. Przez kilka minut udawałam, że interesują mnie kolory światełek, ale tak naprawdę tylko próbowałam nie zacząć ryczeć między plastikowymi reniferami a stojakiem z watą śnieżną.
– Ej, ty się naprawdę przejęłaś? – usłyszałam nagle za plecami jego głos. – Przecież mówiłem, że mam plany. To chyba dobrze, co?
– Dobrze?! – odwróciłam się gwałtownie. – Wiesz, ile razy w zeszłym roku Staś pytał, kiedy dziadek przyjdzie? I dlaczego dziadek nie je pierogów, tylko pije herbatę bez słowa i patrzy w okno?
– No to przestańcie mnie zapraszać z poczucia obowiązku.
– Ty naprawdę nie rozumiesz, że my chcemy, żebyś był? Że dzieci cieszą się na ciebie? Że choć przez te kilka godzin w roku próbujemy być razem?
– A może ja już nie chcę próbować. Może mam dość udawania, że wszystko gra.
Zamilkłam. Może i miał trochę racji.
– Myślałam, że uszczęśliwię cię tym prezentem...
– To kup mi coś, co nie przypomina, że jestem tylko dodatkiem do świąt. Albo nic.
Nie odpowiedziałam.
Zaskoczył mnie
Szliśmy w milczeniu do kasy. On z bombonierką. W głowie kłębiły mi się wspomnienia – te sprzed lat, gdy jeszcze była z nami teściowa i te ostatnie, gdy teść siedział przy stole, jakby za karę.
– Chcesz, żebym to zapłaciła, czy płacisz sam? – spytałam, łamiąc ciszę.
– Dam radę sam. Nie zbankrutuję – mruknął. – Ale dziękuję, że mnie zabrałaś. Mimo wszystko.
– Mimo czego?
– Mimo że chyba nie pasuję już do waszego obrazka.
– My też do żadnego nie pasujemy – powiedziałam z cichym westchnieniem. – Gdybyś był z nami częściej, może byś to zauważył.
Spojrzał na mnie dziwnie. I chyba po raz pierwszy tego dnia bez ironii.
– Chcesz wiedzieć, czemu drażni mnie ten cały twój entuzjazm?
– Proszę bardzo.
– Bo przypominasz mi Halinę. Jak się upierała, że trzeba wszystko dopiąć na ostatni guzik, nawet jak między nami wisiało ciche „do widzenia”. Przestałem lubić święta, kiedy jeszcze żyła.
Zamarłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Była zmęczona. Pracą, mną. I tylko na te święta się spinała. Jakby w trzy dni miała naprawić cały rok. A ja... Ja siedziałem jak głupek i nie roiłem nic.
– Myślałam, że było wam dobrze.
– Bywało. Jednak prawda jest taka, że nawet w najładniejszym opakowaniu można czuć się jak w pułapce.
Nie komentowałam. Teść ruszył do kasy. Spojrzałam na niego i pomyślałam, że może nie tyle nie lubi świąt, ile nie lubi wspomnień, które za nimi idą.
Zaśmiałam się krótko
Wróciliśmy do samochodu bez słowa. Włączyłam ogrzewanie i zerkałam na niego ukradkiem. Siedział w milczeniu, gapiąc się przez okno, jakby próbował odczytać coś z tych błotnistych ulic. Przejechaliśmy pół drogi, zanim znowu się odezwał.
– Powiedz dzieciakom, że może wpadnę na drugi dzień świąt. Jak będą jeszcze pierogi.
– Będą. Zawsze są.
– I że dziadek nie będzie obrażony. Tylko czasem mu się trudno odnaleźć. Jakby wszyscy poszli do przodu, a on został.
– Możesz pójść z nami. Nikt cię nie zatrzymuje w miejscu.
– Wiem. Tylko te nogi... nie takie jak kiedyś.
– A Wanda? – zapytałam cicho.
– Miła. Jednak to bardziej towarzystwo do krzyżówek niż do życia. Zresztą... chyba się trochę przestraszyłem, jak zaproponowała, żebym został na noc.
Zaśmiałam się krótko. On też się uśmiechnął – pierwszy raz dzisiaj bez sarkazmu.
– Może zrobimy inaczej – powiedziałam, zerkając na niego. – Wpadniesz dzień wcześniej. Pomarudzisz przy robieniu sałatki, potem pomożesz rozplątać lampki. I zostaniesz na Wigilię.
– Tylko się ze mnie śmiejecie – burknął, ale niegroźnie.
– Nie. Po prostu chcemy cię mieć przy sobie. Naprawdę.
Pokiwał głową, długo nic nie mówił. A potem powiedział:
– No dobra. Zostanę na Wigilię, jak będzie śledź po kaszubsku.
– Umowa stoi.
I chyba po raz pierwszy poczułam, że te święta naprawdę będą rodzinne.
Dorota, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Całe życie mojego męża kręci się tylko wokół pieniędzy. Nie mogę znieść tego, że kocha swoją pracę bardziej niż mnie”
- „Te święta były jakieś inne. Pośród prostych ozdób wyciętych z papieru w końcu odnalazłem rodzinny klimat”
- „Wybierałam choinkę i spotkałam dawną miłość. Rzuciłam dla niego wszystko, a on nagle zmienił zdanie”

