„Zabrałam szefa na grzybobranie i na ściółce pokazałam mu, co potrafię. Wygrałam pozycje, ale chyba przegrałam życie”
„Zastanawiam się czasem, co mnie tak naprawdę w nim pociągało. Może właśnie to? Opanowanie, którego sama nigdy nie miałam. Albo fakt, że kiedyś, przez chwilę, potrafił na mnie patrzeć z podziwem. A teraz? Teraz widzę w jego oczach jedynie obojętność”.

- Redakcja
Dziś, gdy siedzę przy kuchennym stole, obserwując parę idealnie wypolerowanych filiżanek do espresso, zadaję sobie pytanie: czy to jest życie, o którym marzyłam?
Z pozoru mam wszystko. Dom z marmurowymi blatami, minimalistyczny wystrój, drewniane lamele na ścianach i męża, który nigdy się nie spóźnia. Dni są tu dokładnie zaplanowane – od kawy o 7:30, przez śniadanie w milczeniu, aż po ciszę przed telewizorem, gdy Andrzej czyta wiadomości finansowe na tablecie.
A jednak...
– Dodałaś koperku? – zapytał dziś rano, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Nie, skończył się.
– Mówiłem, żeby kupić wczoraj.
Nie było w tym agresji. Raczej rozczarowanie. Nie kupiłam koperku, a więc świat się zachwiał.
Mąż przypomina mi ojca
Patrzę na niego i widzę nie tylko mojego męża. Widzę mojego ojca. Ten sam chłód, ta sama wyższość ukryta pod warstwą uprzejmości. Mój ojciec też zawsze mówił spokojnie. Ale kiedy nie zasługiwałam na jego uznanie, nie mówił wcale. Tylko zerkał na mnie, jakby patrzył na zepsutą maszynę. Tak samo, jak teraz patrzy Andrzej, gdy odkręca sól i widzi, że znowu wsypałam za dużo.
Zastanawiam się czasem, co mnie tak naprawdę w nim pociągało. Może właśnie to? Opanowanie, którego sama nigdy nie miałam. Albo fakt, że kiedyś, przez chwilę, potrafił na mnie patrzeć z podziwem. A teraz? Teraz widzę w jego oczach jedynie obojętność.
Chciałabym powiedzieć, że to miłość. Że jesteśmy jak stare drzewa, które splątały się korzeniami i nie mogą już bez siebie rosnąć. Ale czasem mam wrażenie, że to, co nas łączy, to raczej nawyk. Przywiązanie. Zupa mleczna się dziś przypaliła. Nie powiedział nic. Po prostu odstawił talerz i wyszedł do pracy.
A ja siedzę tu nadal. W tej nowoczesnej kuchni, w tym chłodnym domu, z filiżanką, która nadal pachnie po Andrzeju. I zastanawiam się, czy on kiedykolwiek mnie naprawdę kochał. Czy ja jego...?
To był mój pomysł
Przypomniałam sobie, jak się poznaliśmy. Wpadłam na to zupełnie spontanicznie.
– Może pojedziemy na grzyby? – rzuciłam do Andrzeja pewnego wrześniowego popołudnia, gdy siedzieliśmy w biurze, oboje nad swoimi ekranami.
Spojrzał na mnie, jakby właśnie zaproponowałam lot balonem do Kirgistanu.
– Na grzyby?
– No. Las, koszyki, wilgotne mchy i cała ta romantyczna bzdura. Słyszałeś kiedyś o czymś takim?
Uśmiechnął się – z politowaniem, jak zawsze, gdy pozwalałam sobie na coś „niemiejskiego”. Ale wtedy, ku mojemu zdziwieniu, powiedział:
– Dobrze. W niedzielę.
Las pachniał jak dzieciństwo. Mokre liście, chłodny wiatr i cisza, w której każdy szelest wydawał się ważniejszy od słów. Andrzej szedł kilka kroków przede mną, skupiony, z koszykiem w dłoni. Było coś śmiesznie nieporadnego w tym, jak rozglądał się po ściółce, jakby pierwszy raz robił coś bez planu.
– Często jeździsz do lasu? – zapytał w pewnym momencie, nie patrząc na mnie.
– Gdy chcę odpocząć i pomyśleć.
Zatrzymał się. Spojrzał.
– A ja tu zawsze przyjeżdżam, żeby coś znaleźć.
– Ciekawe… co takiego?
– Spokój. I może... siebie.
Zamilkliśmy. Ale tym razem to była dobra cisza. Taka, która coś budowała, a nie rozdzielała.
Nie wiem, kiedy przestaliśmy rozmawiać jak szef i asystentka. Kiedy jego dłoń niechcący dotknęła mojej przy sięganiu po tego samego borowika. Kiedy jego wzrok zsunął się niżej. W lesie, gdzie nie było grafiku, klimatyzacji i światła LED, Andrzej wyglądał... inaczej. Prawdziwiej? I po raz pierwszy pomyślałam, że może to właśnie tutaj wszystko się zaczęło.
To nie był tylko romans
W pracy wszystko zostało tak, jak było — przynajmniej oficjalnie. Andrzej nadal był moim szefem. Ja nadal jego asystentką. Ale między spotkaniami, mailami i raportami — narastało napięcie. Drobne gesty. Cień uśmiechu. Dłoń przytrzymująca drzwi nieco za długo. Przypadkowe dotknięcia, które nie były już przypadkowe.
Pewnego wieczoru, po godzinach, zostałam dłużej. On też. To był pretekst. Wiedzieliśmy o tym oboje.
– Zjesz coś? – zapytał, podchodząc z kubkiem kawy, którą sam zrobił. Cud.
– Pewnie. Umrę tu z głodu – odpowiedziałam lekko, ale w środku czułam napięcie, jakbym grała w scenie, której jeszcze nie znałam zakończenia.
Usiedliśmy na kanapie w jego gabinecie. Blisko. Za blisko.
– Anita... – powiedział cicho. – Czasem myślę, że wszystko mogło wyglądać inaczej, gdybym wcześniej...
Nie dokończył. Pocałował mnie. Nie zaprotestowałam. Wręcz przeciwnie – odwzajemniłam go, jakby czekałam na ten moment tygodniami.
A potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Ukryte spotkania. Wynajęte mieszkania „na godziny”. Krótkie wiadomości typu „14:30, parking za lotniskiem”. Oboje wiedzieliśmy, że to ryzykowne. Ale adrenalina była duża. I on – Andrzej – stawał się w tych chwilach kimś innym. Ciepłym. Obecnym. Pożądanym.
– Serio myślisz, że on chce związku? – zapytała mnie kiedyś Iwona, koleżanka z pracy, gdy przez przypadek zauważyła, że odprowadzam go wzrokiem.
– Czuję, że to coś więcej.
– Może ty czujesz, ale co czuje on?
Nie odpowiedziałam. Bo sama już zaczynałam się zastanawiać.
Wzięliśmy ślub
Wyszłam za niego rok później. Bez wielkich fanfar. Cywilny ślub, skromne przyjęcie. Andrzej nie lubił szumu.
Początkowo było jak w filmie. Nowe mieszkanie – duże, nowoczesne, z panoramicznymi oknami i designerskimi kinkietami. Wakacje last minute. Kolacje przy winie. A potem... wszystko zaczęło się zapętlać.
Dni wyglądały identycznie. Andrzej wracał punktualnie, jak zawsze. Zdejmował buty, zostawiał teczkę na komodzie, siadał w fotelu.
– Co dziś na kolację? – pytał.
– Łosoś. Z koperkiem.
– Znowu?
Czasem miałam ochotę rzucić talerzem. Wieczory mijały w ciszy. Leżeliśmy w jednym łóżku, ale czułam się samotniej niż kiedykolwiek. Dotyk zniknął. „Kocham cię” też. A jego spojrzenie? Już nie zatrzymywało się na mojej twarzy.
Podczas jednej z kolacji zebrałam się na odwagę:
– Pamiętasz, jak było kiedyś?
– Mówisz o grzybach?
– O tym, jak patrzyłeś na mnie.
Zamilkł. Potem odłożył sztućce i westchnął:
– Wtedy było inaczej.
Wtedy. Kiedy byłam nowością. Zagadką. Kiedy jeszcze nie znał mnie w codziennym wydaniu – z bałaganem w głowie, podkrążonymi oczami i potrzebą czułości, której nie chciał dawać. Wreszcie zapytałam wprost, przy zgaszonym świetle, w naszej sypialni:
– Kochasz mnie?
Zawiesił wzrok gdzieś ponad moją głową. Milczał.
Spotkałam jego byłą żonę
Nie planowałam jej spotkać. Po prostu wyszłam po chleb i mleko, a ona stała przede mną w kolejce w piekarni. Ewa. Była żona Andrzeja. Zobaczyłam ją od razu — wysoką, z burzą włosów spiętych w koczek, w beżowym płaszczu i ze skórzaną torbą przewieszoną przez ramię. Elegancka. Tak inna ode mnie. Zanim zdążyłam się wycofać, odwróciła się. Zatrzymała na mnie wzrok.
– Anita, prawda?
– Tak – odpowiedziałam cicho.
Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę, jak dwie kobiety, które znają się tylko z cudzego cienia.
– On nie potrafi kochać – powiedziała nagle, bez cienia złośliwości. – Ale lubi, jak się go kocha.
Te słowa siedziały we mnie przez cały dzień, aż w końcu wybuchłam przy kolacji.
– Wiesz, kogo dziś spotkałam?
– Nie wiem – odpowiedział spokojnie, jak zawsze.
– Ewę.
Uniósł brwi, ale nie powiedział nic.
– Wiesz, co powiedziała?
– Domyślam się – westchnął.
– Andrzej… – zaczęłam, ale słowa zamarły mi na języku. – Co z tobą jest nie tak?
Spojrzał na mnie dłużej niż zwykle. A potem, z tym swoim chłodnym spokojem, odparł:
– Nie każdy ma w sobie coś, czym może się dzielić.
Zamurowało mnie. Poczułam się, jakbym przez całe małżeństwo próbowała podlewać pustą doniczkę — licząc, że kiedyś coś w niej zakwitnie. Ale może ta ziemia nigdy nie była żyzna. Może on nigdy nie był zdolny do miłości. Może po prostu... lubił czuć się potrzebny.
Pojechałam do lasu
Wróciłam tam sama. Do lasu, od którego wszystko się zaczęło. Był koniec września. Wilgotny zapach ziemi mieszał się z chłodnym powietrzem, liście pod butami miękko się uginały, jakby nikt tędy nie szedł od tygodni. Tym razem nie miałam koszyka. Nie szukałam grzybów. Szukałam siebie. Usiadłam na zwalonym pniu. Splotłam dłonie. I przez długą chwilę tylko słuchałam — ptaków, wiatru, siebie. A potem zaczęłam głośno myśleć.
„Może nie chciałam miłości. Może tylko chciałam, żeby ktoś mnie wybrał.”
Tata nigdy mnie nie wybierał. Zawsze było coś ważniejszego — praca, zasady, prestiż. Miałam być idealna, spokojna, posłuszna. Nie mówić za głośno, nie płakać przy ludziach, nie robić scen. I nie przeszkadzać. Z Andrzejem było podobnie. Tylko że ja już nie byłam dzieckiem — tylko kobietą, która myliła miłość z czymś innym. Płakałam. Długo, ale cicho, jak mnie nauczono. I kiedy wreszcie wstałam z tego pnia, czułam, że coś we mnie pękło.
Anita, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Marzyłam o spokoju na starość, a jestem nianią, kucharką i sprzątaczką. Rodzina traktuje mnie jak darmową służącą”
- „Wygraliśmy z mężem 3 miliony w totka, ale jemu ciągle było mało. Dostał taką nauczkę, że już się nie wyplącze”
- „Narzeczony obiecywał miłość do grobowej deski. Wystarczyła intercyza, by pokazał swoją prawdziwą twarz”

