Reklama

Jacek jest miłością mojego życia. Poznaliśmy się chyba jak większość znanych mi małżeństw. W większości w tych historiach przewija się albo znajomość z podwórka, albo ze szkoły średniej, albo z jakiejś pierwszej dużej imprezy. U nas było to liceum, a dokładniej studniówka. Był partnerem mojej koleżanki z klasy.

Wpadł mi w oko

Nie wiem, ile czasu się spotykali wcześniej, ale gdy Jacek spędzał ze mną zdecydowanie większą ilość czasu, jej to zupełnie nie przeszkadzało i jakoś tak bez problemów i jakichkolwiek sporów doszło do tego, że został moim chłopakiem.

Spotykaliśmy się jeszcze parę lat, zanim zdecydowaliśmy się wziąć ślub. W sumie to nie myśleliśmy o tym do momentu, aż zaszłam w ciążę na ostatnim roku studiów. To nie tak, że tego nie planowaliśmy, tylko nie sądziliśmy, że uda się tak szybko.

Z opowieści znajomych wiedzieliśmy, że próby pochłaniają nieraz kilka lat. Doszliśmy więc do wniosku, że akurat skończymy naukę, znajdziemy pracę albo przynajmniej Jacek zdąży już taką mieć i wtedy akurat zacznie się przygoda. Nasza mała Kasia miała jednak całkiem inny plan i postanowiła sprawić, że musiałam wziąć urlop dziekański na uczelni.

Było nam ciężko

Wyprowadziliśmy się z akademika i przenieśliśmy do jego rodziców, bo mieli mieszkanie z trzema pokojami, więc jeden był przeznaczony dla nas i dziecka. Zakładanie rodziny w takich warunkach, gdy jest się młodą studentką, która nie może pracować, nie ma dochodów i mieszka u teściów, to nic przyjemnego. Również psychicznie.

Ciążę bowiem przechodziłam źle. Jeśli można sobie wyobrazić jakiekolwiek dolegliwości w tym tzw. „błogosławionym stanie”, to ja je miałam. Nie było opcji, żebym podjęła jakieś płatne zajęcie, nawet dorywcze, bo bywało, że po prostu całe dnie leżałam w łóżku i z trudem wstawałam tylko na posiłki czy do toalety.

Gdy przyszła na świat nasza księżniczka, też nie było możliwości pracy. Ktoś się musiał przecież zająć małą. Dziadkowie pomagali, owszem, ale już i tak częściowo byłam na ich utrzymaniu i nie czułam się z tym dobrze.

Chciałam go zaskoczyć

Lata płynęły. Gdy mała poszła do przedszkola, a ja do pracy, wszystko jakoś zaczęło się układać. W międzyczasie wyprowadziliśmy się od rodziców do wynajmowanego mieszkania, a potem kupiliśmy swoje. Byliśmy normalną, kochającą się rodziną. Miałam wrażenie, że te ciężkie lata nas zahartowały i sprawiły, że dzięki temu staliśmy się sobie jeszcze bliżsi.

Jeździliśmy razem na wakacje. Lubiliśmy spędzać razem czas. Mieliśmy wspólną pasję w postaci jazdy na rowerach po górach i zaraziliśmy tym naszą córkę. Była jeszcze mała, ale entuzjastycznie reagowała na każdy taki wypad.

I tak upłynęło nam piętnaście lat małżeństwa. Kasia była już na tyle duża, że mogła zostać pod opieką ciotki na kilka dni i nie było obaw, że będzie histeryzować za rodzicami. Postanowiłam więc zorganizować niespodziankę – taką tylko dla mnie i mojego męża. Chciałam zrobić coś romantycznego na naszą rocznicę. Ślub braliśmy w sierpniu, więc idealnie się składało, bo pasowało pod wakacyjny wyjazd.

To była niespodzianka

Zdecydowałam więc, by zorganizować nam wycieczkę do Egiptu, o której marzyliśmy jeszcze na studiach, ale jakoś nigdy nie doszła do skutku. Pewnie dlatego, że wtedy było ciężko z pieniędzmi, a potem zajęliśmy się bieżącym życiem i zapomnieliśmy o marzeniach z tamtego okresu. Ja jednak, przeglądając nasze stare zdjęcia, przypomniałam sobie te plany i uznałam, że będą idealnie, by uczcić ten wyjątkowy dzień.

– Kochanie mam dla ciebie niespodziankę – powiedziałam więc któregoś dnia i położyłam przed mężem bilety i cały karnet z informacjami o tygodniowej wycieczce do Egiptu.

Popatrzył na mnie, nic nie rozumiejąc.

– Wykupiłam nam wycieczkę do miejsca, które chcieliśmy zobaczyć bardzo dawno temu, a że to nasza piętnasta rocznica…

Wtedy się do mnie uśmiechnął, pocałował i wziął mnie na kolana.

– Zupełnie o tym zapomniałem.

– Ja też. Na długie lata, ale myślę, że czas zrealizować coś tamtych czasów.

– A co z Kasią?

– Zostanie z moją siostrą. Już z nią o tym rozmawiałam.

Pocałował mnie ponownie i już o nic nie pytał, a ja byłam przeszczęśliwa. Nie mogłam się doczekać naszego wyjazdu. Szczerze to czułam się tak, jakbyśmy jechali na miesiąc miodowy.

Byliśmy szczęśliwi

Co więcej – miałam dla męża jeszcze jedną niespodziankę, o której mu nie powiedziałam, ale udało się to zorganizować przez biuro podróży. Może dlatego też czułam się taka podekscytowana. Mianowicie zaplanowałam romantyczny rejs po Nilu. Moja wyobraźnia szalała, gdy o tym rozmyślałam i miałam nadzieję, że Jackowi pomysł się spodoba.

No i pojechaliśmy. Ciepło, słonecznie, absolutnie niesamowicie. To zupełnie inny świat od naszego. Miałam wrażenie, że nawet zapach powietrza jest przesycony kadzidłem i czymś jeszcze, co było dla mnie nieuchwytne, tajemnicze, ale i porywało mi serce.

Nadszedł też dzień tego cudownego rejsu po Nilu. Było niesamowicie. Był szampan, płatki róż, nastrojowa muzyka. Jacek był czuły, uśmiechnięty, a ja miałam wrażenie, że cofnęliśmy się o jakieś co najmniej pięć lat w naszej małżeńskiej rutynie i sposobie postrzegania siebie. A może chciałam tak to widzieć?

– Jesteś niesamowita, że to wszystko obmyśliłaś. Niczego się nie spodziewałem. Jak ja teraz ci dorównam na następną rocznicę? – mówił z uśmiechem i czule dotykał mojej dłoni.

Zmienił się

Roześmiałam się, szczęśliwa, że mu się podoba.

– Nic nie musisz robić. To było nasze dawne marzenie. Po prostu je zrealizowałam.

Sytuacja ta miała miejsce mniej więcej w połowie pobytu. Od następnego dnia, a potem każdego kolejnego, Jacek był jednak coraz mniej wylewny. Coraz rzadziej mnie też przytulał, a ostatniego dnia odmówił udziału w wycieczce i został w pokoju. Gdy wróciłam, zapytałam go, już zupełnie zaniepokojona:

– Kochanie, co się dzieje?

– Nie za dobrze się czuję – usłyszałam.

Nie drążyłam, bo wiem, że mężczyźni tego nie lubią, a poza tym może rzeczywiście zaszkodziło mu tutejsze jedzenie. Jednak po powrocie nic się nie poprawiało. Jacek stał się zimny i wycofany. Coraz mniej ze mną rozmawiał. Nie wytrzymałam więc i zapytałam, o co chodzi – i to parę razy na przestrzeni kilku tygodni.

– Nic, jestem zmęczony – słyszałam, albo: – Mam dzisiaj gorszy dzień.

Nigdy żadnych konkretów.

Nic nie rozumiałam

Minęło następnych kilka tygodni i nagle postanowił, że przeniesie się do drugiego pokoju. Stanęłam wtedy w drzwiach sypialni i kategorycznie zażądałam wyjaśnień.

– Złożyłem pozew rozwodowy. Może jednak lepiej całkiem się wyniosę – powiedział i zaczął się pakować.

Poczułam, że nie mogę oddychać. Ból w klatce piersiowej był oszałamiający. Nie byłam w stanie powiedzieć nic ani nawet użyć rąk, by go zatrzymać, gdy wychodził z mieszkania spakowany w niedużą walizkę. Dopiero gdy usłyszałam trzask zamykanych drzwi, rozpłakałam się.

Od tego czasu nie mogłam spać ani jeść. Przeniósł się do rodziców, ale gdy próbowałam się czegoś od nich dowiedzieć, mówili, że nie chcą się mieszać i nie wiedzą, o co chodzi.

Oni chcą dalej mieć kontakt z wnuczką. Rozumiałam to. Kasia też posmutniała i nie rozumiała, co się stało. Wróciła do domu, a tu nie było taty i nie wracał. Dzwonił i rozmawiał z nią, a nawet się spotykali, ale nie wyjaśnił swojej decyzji.

Poznałam prawdę

I tak oto w zeszłym tygodniu dostałam ów pozew. Teraz już wiem, co się stało. Na wycieczce mój mąż zakochał się w jednej z przewodniczek. Nie mógł o niej zapomnieć. Zdążyli sobie nawet skoczyć w ramiona, a obecnie dalej się spotykają, gdy ona wraca do Polski.

W pozwie przeczytałam, że nasze małżeństwo nie istniało już od dawna, że łączyła nas tylko córka i inne brednie. Tymczasem do momentu wycieczki nie dawał żadnych sygnałów, że czegoś mu brakuje. Ba – nawet na samej wycieczce było czule i cudownie. Do pewnego momentu.

Siedzę teraz i zastanawiam się, jak poskładać mój świat do kupy. Jak dalej żyć? Jak cieszyć się nadchodzącym dniem?

Ewelina, 39 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama