Reklama

Nigdy nie przypuszczałam, że wrócimy z Chorwacji jeszcze bardziej poranione, niż byłyśmy. A przecież to miały być nasze wakacje. "Terapia słoneczna", jak to ujęła moja mama, Anna – kobieta świeżo po rozwodzie, który zmiótł jej życie z powierzchni. Mój ojciec odszedł do kobiety młodszej o dwadzieścia lat.

Było mi żal mamy

Mama nie potrafiła się po tym pozbierać. Najpierw płakała, potem rzuciła się w wir zajęć, a na końcu zamknęła się w domu i zaczęła czytać horoskopy, jakby tam było zapisane jej przeznaczenie. Wtedy zrozumiałam, że muszę zareagować. Spakowałam nas i zabrałam do Chorwacji.

– Julia, naprawdę powinnam po prostu siedzieć w domu i przemyśleć wszystko… – jęknęła, kiedy jechałyśmy taksówką na lotnisko.

– Mamo, od pięciu miesięcy to robisz, popijając różowe wino i siedząc w tej twojej szarej pidżamie. Przemyślimy to teraz na plaży, dobrze?

– Nie zasługuję na to. Na drugą szansę. Na… cokolwiek – mruknęła, gapiąc się przez okno.

Zacisnęłam dłonie na torbie. Nie powiedziałam tego wtedy, ale coś we mnie pękało. Bo ile można być opiekunką? Ile razy można być tą dorosłą osobą w relacji, która od zawsze była dziwnie nieodwrócona – jakbym to ja była matką, a ona córką.

Czasem mówiłam o niej znajomym: "jesteśmy jak siostry", ale to był tylko ładny kamuflaż. Tak naprawdę – między nami od zawsze coś było nie tak. Coś niedopowiedzianego, niewyjaśnionego. I wtedy, w taksówce, czułam, że ten wyjazd to ostatnia szansa, by to naprawić. Ale nie spodziewałam się, co ją – a tym bardziej mnie – spotka w Chorwacji.

Atmosfera była dziwna

Od pierwszego dnia w Chorwacji wiedziałam, że coś jest nie tak. Mama, która miesiącami leżała na kanapie w szlafroku i oglądała tureckie seriale, teraz chodziła po apartamencie w lekkiej sukience, malowała usta błyszczykiem i chichotała z każdej głupoty.

– Nie uważasz, że ten kelner miał na mnie ochotę? – zapytała już pierwszego dnia, kiedy siedziałyśmy w nadmorskim barze.

Zamiast odpowiedzieć, uniosłam brew i zapatrzyłam się w menu. Patrzenie na nią, taką szczęśliwą, irytowało mnie bardziej, niż chciałam się przyznać. Bo ja wciąż nie miałam w sobie zgody na to, jak się zachowywała – jakby rozwód był jakimś nieporozumieniem, a nie kataklizmem, który mnie też przecież dotknął.

Wieczorem, po kolacji, trafiłyśmy do baru. Muzyka, drinki, ciepły wiatr znad Adriatyku. I wtedy podszedł on. Daniel. Opalony, w lnianej koszuli, uśmiech jak z reklamy pasty do zębów.

– Czy mogę zaprosić panie na drinka? – zapytał z lekkim akcentem.

– Oczywiście – odparła mama, zanim zdążyłam otworzyć usta.

Rozsiadła się na wysokim stołku, zarzuciła nogę na nogę. Flirtowała. Głośno się śmiała, dotykała jego ramienia. Patrzyłam na nią z boku jak na obcą osobę. Jak na kobietę, której nie znałam. I która była moją matką.

Nie sądzisz, że trochę przesadzasz? – szepnęłam jej przy barze.

– Ja? Bo wreszcie się śmieję? Bo ktoś mnie dostrzegł? – jej ton był ostry jak brzytwa. – Julia, ja żyję. I nie zamierzam się za to przepraszać.

Milczałam. Ale w środku czułam, jak wszystko się we mnie kotłuje. Bo Daniel nie był tylko miłym facetem przy barze. Był początkiem czegoś, czego nie chciałam się jeszcze domyślać.

Wolał mnie niż mamę

Spotkaliśmy się przypadkiem. A może nie. Może po prostu Daniel wiedział, gdzie mnie znaleźć. Siedziałam rano na kamienistej plaży z kawą w papierowym kubku. Morze było ciche, słońce jeszcze nie piekło. Przyszedł w lnianej koszuli i usiadł dwa metry ode mnie.

– Wiesz, że twoja mama mówi o tobie z wielką dumą? – zagaił, zerkając na mnie spod okularów przeciwsłonecznych.

– Serio? – parsknęłam. – Aż dziwne. Ostatnio mam wrażenie, że jej przeszkadzam.

– Może właśnie dlatego o tobie opowiada. Może chce, żeby ktoś cię zobaczył. Tak naprawdę.

Spojrzałam na niego z irytacją, ale coś we mnie zadrżało. Bo od miesięcy, lat właściwie, nikt nie próbował mnie zobaczyć. Byłam córką Anny. Opiekunką. Tą, co ogarnia, załatwia, rozumie. Nikt nie pytał, jak się czuję. Zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw o bzdurach – o kawie, o Chorwacji, o tym, że w Polsce nikt nie potrafi odpoczywać. Ale potem zeszło na życie. Na samotność. Na dzieciństwo.

– Wiesz, moja matka też miała moment, kiedy zapomniała, że jest matką – powiedział nagle.

Spojrzałam na niego ostrożnie. Ale nie dopytałam. Nie chciałam, żeby to była rozmowa o nim. Chciałam, żeby przez chwilę ktoś mówił do mnie, o mnie. Spotykaliśmy się tak przez kolejne dni. Spacerowaliśmy. Gadaliśmy godzinami. Śmialiśmy się. Czasem jego ręka dotknęła mojej i nic się nie działo – a jednak wszystko się działo. Czułam się winna. I żywa. Po raz pierwszy od bardzo dawna. Bo zaczynałam rozumieć, że Daniel nie był tylko przygodą mamy. On był moją przygodą. A ja… chyba byłam gotowa, żeby dać się ponieść.

Mama miała do mnie pretensje

Wszystko wyszło przez głupi kieliszek. I może przez to, że zaczęłam się uśmiechać, tak jak nie uśmiechałam się od lat. Był ciepły wieczór, siedziałyśmy z mamą na balkonie apartamentu. Wino, oliwki, widok na zatokę. Prawie jak z folderu. Tylko cisza między nami była zbyt napięta. W końcu się odezwała.

– Wiesz, spotkałam dziś Daniela. Powiedział, że cię widuje często.

Zamarłam. Odstawiłam kieliszek zbyt szybko, czerwone krople rozlały się po stole.

– A co, prowadzi ci raport? – rzuciłam zgryźliwie.

– Julia, nie udawaj. Myślałaś, że się nie zorientuję?

– A ty co, zazdrosna jesteś? – tym razem nie powstrzymałam jadu w głosie.

– O mojego faceta?! – wrzasnęła i zerwała się z krzesła. – O człowieka, z którym miałam nadzieję poczuć się znowu kobietą, a nie wrakiem po rozwodzie?!

– No właśnie. Chciałaś być kobietą. Zawsze. Nawet kiedy ja byłam dzieckiem. – Teraz ja się uniosłam. – A ja? Ja miałam być czym? Widzem? Maskotką? Pocieszycielką?

– Nigdy nie rozumiałaś, jak mi było trudno!

– A ty nigdy nie zauważyłaś, jak ja się kurczę, żeby ci zrobić miejsce! – głos mi się załamał.

Na chwilę zapadła cisza. Patrzyłyśmy na siebie obce, rozedrgane, zranione. I wtedy powiedziałam:

Daniel mnie pocałował.

Nie krzyknęła. Tylko odwróciła się wolno, wzięła torebkę i wyszła bez słowa. Jakby wiedziała, że to był moment, po którym nie da się już wrócić. A ja… siedziałam na balkonie, słysząc własny oddech. I pierwszy raz naprawdę poczułam, że coś się skończyło.

Daniel miał wyrzuty sumienia

Spotkaliśmy się nazajutrz pod tym samym drzewem na klifie, gdzie zwykle kończyliśmy wieczorne spacery. Nie przyszedł pewny siebie. Miał spuszczony wzrok i dłonie w kieszeniach.

– Julia… Chciałem z tobą porozmawiać, zanim zrobisz coś głupiego.

Parsknęłam gorzko.

– Już zrobiłam. Powiedziałam jej.

Zamarł. Usiadł na ławce, patrzył w morze.

Nie chciałem, żebyście się przeze mnie pokłóciły.

– Nie musiałeś nic robić. My od dawna jesteśmy poróżnione – powiedziałam, siadając obok. – Ty tylko... pociągnąłeś nitkę. I wszystko się rozpadło.

Cisza między nami była inna niż zwykle. Nie miała tej miękkości. Była ostra jak brzytwa.

– Wiesz – powiedział po chwili – chyba obie byłyście dla mnie lustrem. Ty – tym, które pokazuje mnie takim, jakim mógłbym być. A Anna... pokazywała mi, że jestem jeszcze komuś potrzebny.

Spojrzałam na niego. Już nie widziałam tajemniczego mężczyzny z baru. Widziałam zagubionego trzydziestolatka, który podoba się dojrzałym kobietom i młodszym, bo nie wie, kim naprawdę jest.

– I co teraz? – spytałam.

– Nie wiem. Chciałem… poczuć się ważny.

– Więc pogrywałeś z nami?

Podniósł głowę.

– Przepraszam.

Ale to nie wystarczyło. Wstałam i odeszłam, zostawiając go.

Wracałyśmy do Polski w milczeniu. Siedziałyśmy obok siebie w samolocie, ale każda jakby w swoim świecie. Mama gapiła się w okno, ja udawałam, że śpię. Nawet stewardesa, proponując kawę, zniżyła głos, jakby wyczuwała między nami coś nienazwanego.

W domu zapadła jeszcze głębsza cisza. Mama nie rozpakowała walizki. Weszła do sypialni i zamknęła drzwi. Nie zapytała, czy chcę herbaty, nie rzuciła „dobranoc” – nic. Jakbyśmy obie wróciły jako inne kobiety. I nie wiedziały, co z tym zrobić.

Julia, 27 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama