Reklama

Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz kupiłam coś tylko dla siebie. Może wtedy, gdy Julka miała cztery lata, a ja skusiłam się na krem za dziewiętnaście złotych. Potem już wszystko było dla dzieci: ubrania, zeszyty, leki, buty, jedzenie. A ja? Ja tylko przeliczałam – czy starczy do końca tygodnia, czy może w piątek będziemy jeść tylko chleb z masłem.

Samotne macierzyństwo to nie jest film z ładnym zakończeniem. Mój były partner dawno się ulotnił, alimentów nie płaci, a system... cóż, system tylko wzrusza ramionami. Pracuję na czarno – raz sprzątam, raz pomagam w sklepie. Byleby coś wpadło. Ale w grudniu wszystko boli bardziej. Zwłaszcza kiedy widzisz w oczach dzieci ten błysk, tę nadzieję na magię świąt.

– Mamo, a na jarmarku będą renifery? – dopytywał Antoś, siedząc na wersalce z dziurawym kocem.

– I wata cukrowa! I pierniki! – ekscytowała się Julka. – I może będzie karuzela?

Uśmiechnęłam się, choć serce mi się krajało. Nie obiecywałam. Tylko kiwałam głową, że „zobaczymy”. Bo prawda była taka, że miałam w portfelu 50 złotych.

Nie miałam pieniędzy

Na jarmark dojechaliśmy tramwajem. Antoś przyklejony do szyby wołał co chwilę:

– Mamo! Zobacz! Światełka! Tam jest bałwan!

Julka siedziała cicho, zapatrzona w ekran telefonu, który jej pożyczyłam tylko na ten czas, żeby nie zauważyła, że jestem bliska płaczu.

Na rynku pachniało świętami. Grzanym winem, goframi, kiełbaską z grilla. Wszystko mieniło się w złocie i czerwieni. Na środku ogromna choinka, a obok karuzela w kształcie reniferów. Dzieci patrzyły urzeczone.

– Mamo, mogę na renifera? Proszę, tylko raz – Julka ciągnęła mnie za rękaw.

– A ja chcę frytki! – dodał Antoś.

Wyjęłam portfel i przeliczyłam raz jeszcze.

– Dzisiaj tylko popatrzymy, dobrze? – powiedziałam łagodnie. – Pobawimy się w zgadywanki. Kto pierwszy rozpozna zapach piernika, ten wygrywa.

Julka zmarszczyła czoło.

– Ale czemu tylko patrzymy?

Antoś posmutniał i zająknął się:

Mamo, a mamy pieniążki?

Zrobiło mi się niedobrze. Czułam ten znajomy wstyd, który pali jak ogień. Uśmiechnęłam się z wysiłkiem.

– Dzień obserwatora! Szukamy najładniejszej bombki. Gotowi?

Jeszcze przez godzinę udawałam, że wszystko gra. Kupiliśmy jeden kubek herbaty z imbirem i piliśmy po kolei. Potem przeszliśmy obok karuzeli i nawet klaskałam, kiedy inne dzieci się śmiały. Ale Julka już nic nie mówiła. A Antoś co chwilę pytał, kiedy wracamy.

Dzieci były rozczarowane

W tramwaju było cicho. Antoś przysypiał z głową opartą o moje ramię, a Julka patrzyła przez okno, z zaciśniętymi ustami. Ja udawałam, że sprawdzam coś w telefonie, ale tak naprawdę tylko gapiłam się w ekran, żeby nie musieć patrzeć na ich zawiedzione twarze.

W domu zdjęłam kurtkę i od razu poszłam do kuchni. Z czajnika leciała woda, a ja przez jej szum próbowałam zagłuszyć własne myśli.

– Mamo… – zaczęła Julka cicho zza moich pleców. – Wszyscy coś jedli. Te dziewczyny z klasy miały gorącą czekoladę i pizzę. A ja… ja się wstydziłam. Powiedziałam, że nie jestem głodna. Ale byłam.

Odwróciłam się i zobaczyłam łzy w jej oczach.

– Kochanie, ja… Ja się staram. Naprawdę się staram, tylko… – zająknęłam się, bo nie miałam gotowej odpowiedzi. Jak wytłumaczyć dziecku, że wybiera się między jedzeniem a biletem tramwajowym?

Nie chciałam tam iść. Następnym razem nie chcę – powiedziała twardo i poszła do pokoju.

Wtedy usłyszałam ciche stukanie. To Antoś stanął w drzwiach, trzymając misia za ucho.

– Ja nie jestem głodny… tylko trochę… – powiedział, jakby mnie chciał pocieszyć.

Zabrakło mi słów. Pocałowałam go w czoło i powiedziałam, że zaraz coś ugotuję. Zupkę z torebki. Miała smakować jak pomidorowa, ale smakowała jak mój wstyd. W łazience zamknęłam się i puściłam wodę. Żeby nie słyszeli, jak płaczę. W tej ciszy usłyszałam, jak Antoś nuci kolędę. "Cicha noc, święta noc…" A ja marzyłam tylko o tym, żeby to wszystko się skończyło.

Czułam się winna

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Leżałam w ciemności, słuchając cichego oddechu dzieci zza ściany. Gdyby chociaż śniły coś miłego… Ale Julka jęczała przez sen, a Antoś mruczał coś pod nosem. Pewnie śniły im się te renifery z jarmarku. Może jadły watę cukrową. Może miały mamę, która mogła im to wszystko kupić.

Wpatrywałam się w sufit i czułam, jak w środku we mnie coś się kruszy. Znowu. Ile razy można zawodzić własne dzieci?

Przypomniałam sobie święta z dzieciństwa. Mama robiła sernik, a tata zawsze przynosił choinkę dzień przed Wigilią. Mieszkaliśmy w małym mieszkaniu, często brakowało pieniędzy, ale jakoś… jakoś było ciepło. Bez prezentów, ale z opłatkiem i barszczem. Obiecywałam sobie wtedy, że moje dzieci będą miały lepiej. A teraz?

Teraz Julka patrzyła na mnie jak na kogoś obcego, a Antoś próbował mnie pocieszać, jakby to on był dorosły.

Przez chwilę naprawdę rozważałam chwilówkę. Kilkaset złotych na święta. Na prezenty, na mandarynki, na pierogi. Co z tego, że potem nie starczy na czynsz? Przynajmniej przez kilka dni byłoby normalnie.

Usiadłam w ciemności i napisałam wiadomość do ich ojca. Krótką. "Może mógłbyś pomóc. Chociaż raz."

Wiedziałam, że nie odpisze. Potem otworzyłam aplikację z ogłoszeniami o pracę. O trzeciej w nocy. Z nadzieją, że znajdę cud. Cud za minimalną krajową, bez pytań o dzieci. Ale cudów nie było. Tylko ja. I świadomość, że jutro znów trzeba wstać i robić dobrą minę.

Byliśmy biedni

Następnego dnia rano sąsiadka z parteru – pani Zosia – zapukała do drzwi. Pachniała mydłem i świeżym praniem.

– Martuś, wpadniesz na chwilkę? Mam coś dla ciebie. Z parafii. Paczki świąteczne rozdają, dla samotnych matek też. Ksiądz mówił, że jak nie odbierzesz, to się zmarnuje.

Zamrugałam. Nie chciałam tego. Nie chciałam, żeby dzieci widziały, że potrzebujemy jałmużny. Ale przecież *potrzebowaliśmy*. Więc poszłam.

W paczce była mąka, cukier, ryż, kilka konserw, puszka ananasa, trochę słodyczy. I paczka herbaty malinowej. Taka sama, jaką Julka uwielbiała.

– Dziękuję – powiedziałam tylko i wróciłam do mieszkania.

Dzieci już nie pytały o jarmark. Julka była cicha. Antoś układał kredki kolorami i szeptał coś do misia. Bałam się tej ciszy bardziej niż płaczu.

Po południu usiedliśmy razem. Wzięłam głęboki oddech.

– Chciałam was przeprosić, dzieciaki. Naprawdę chciałam, żebyście poczuli magię świąt. Ale... nie stać mnie było.

Julka spojrzała na mnie długo.

– Wiem, mamo. Ale było mi przykro – powiedziała cicho.

– Następnym razem nie musimy nigdzie iść – dodał Antoś, z tym swoim poważnym tonem. – Możemy zostać w domu.

Zrobiłam im herbatę z tej paczki. Z malinową nutą. I nikt nie mówił już nic. Tylko ja w duchu przysięgłam sobie, że jeszcze coś wymyślę. Że choć raz... uda mi się być dla nich kimś więcej niż kobietą, która tylko tłumaczy, dlaczego znowu się nie dało.

Święta nie były kolorowe

W Wigilię padał śnieg. Taki drobny, cichy, jakby bał się zbudzić ludzi. U nas pachniało barszczem z torebki, uszkami z paczki i ciastem z tej parafialnej paczki. Na stole – biała serwetka i trzy talerze. Nie było prezentów. Ale była choinka z papieru – Julka zrobiła ją ze starej gazety i nakleiła na ścianę. Antoś zawiesił na niej serduszka z kolorowego papieru.

Śpiewaliśmy kolędy. Julka znała wszystkie słowa, Antoś fałszował, a ja... ja po raz pierwszy od dawna poczułam, że może właśnie to jest ta cała magia. Że jesteśmy razem.

Ale prawda jest też taka, że gdzieś we mnie siedziało to inne uczucie. Żal. Że nie mogłam dać im więcej. Że nawet w tę jedną noc musieli udawać, że nie zauważyli braku prezentów. Że byli grzeczni nie dlatego, że kazano, tylko dlatego, że wiedzieli, jak bardzo się staram. Dzieci nie powinny tego rozumieć. Ale moje – rozumiały.

Siedziałam potem długo w kuchni. Patrzyłam, jak w oknie tańczą światełka z latarni. I myślałam: ile jeszcze tak pociągnę? Ile jeszcze razy powiem im „może za rok”? Ile razy zamienię pierniki na marzenia?

Ale potem Julka weszła, owinęła mnie w koc i powiedziała:

– Mamo. To były fajne święta. Serio.

I wtedy zrozumiałam jedno. Magia świąt nie jest w piernikach. Jest w dzieciach, które mimo wszystko, wciąż wierzą, że im się uda.

Marta, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama