„Zabrałam dzieci na jarmark bożonarodzeniowy. Przedzierając się przez tłum ludzi na mrozie, straciłam pieniądze i męża”
„Zewsząd dobiegały śmiechy, śpiewy kolęd, nawoływania ze straganów. Wydawało się, że całe miasto wyszło z domów. Pachniało miodem, przyprawami, smażonymi pączkami. A ja... zamiast się cieszyć, zaczęłam się rozglądać. Bo nagle nie wiedziałam, gdzie jest Mateusz”.

- Redakcja
Nadchodziły święta. Czułam, że ten rok muszę zakończyć inaczej, lepiej. Wzięłam dzieci i postanowiłam, że choć raz damy się ponieść atmosferze — kolorowe lampki, zapach grzańca, śmiech i stragany pełne cudeniek. Wybraliśmy się na jarmark bożonarodzeniowy w centrum. Było zimno, tłoczno, ale miałam nadzieję, że wspomnienia będą tego warte.
Chciałam, żeby dzieci choć raz nie zapamiętały mnie zestresowanej, nieobecnej, z nosem w telefonie. Miały zobaczyć mnie inną – w świątecznym nastroju, spokojną, uśmiechniętą. Nie sądziłam, że ten dzień zmieni wszystko. Że wrócę z jarmarku bez portfela, z dziećmi przy boku i z przekonaniem, że coś właśnie się skończyło. I nie mam tu na myśli tylko straconych pieniędzy.
Chciałam dać dzieciom wspomnienia
Pamiętam dokładnie ten dzień. Od rana szykowałam dzieci, pakowałam rękawiczki, termos z herbatą, dodatkowy szalik. Ubrałam Helenkę w czerwoną czapkę z pomponem, a Kubusia w jego ulubioną kurtkę z dinozaurem. Szykowaliśmy się jakbyśmy jechali w góry. Za oknem siąpił drobny śnieg, a ja uznałam to za dobry znak. To miał być nasz czas.
Mateusz przyszedł do nas na przystanek. Spóźniony, chociaż miał wyjść wcześniej z pracy. Przecież planowaliśmy to wyjście od dawna. A może bardziej ja planowałam, a on tylko przytakiwał. Podszedł do mnie bez słowa wyjaśnienia, bez powitania. Tylko skinął głową, gdy zobaczył nas czekających. Miałam ochotę coś powiedzieć, że prosiłam go, żeby nie był spóźniony, żeby się postarał – ale odpuściłam. Chciałam, żeby było miło. Żeby ten jeden dzień nie zaczął się od zgrzytu.
– Mamo, a będą te wielkie lizaki w kształcie serca? – zapytała Helenka, tuląc się do mnie.
– Będą, kochanie. Wszystko będzie.
– A ja chcę kiełbasę z grilla i gorącą czekoladę! – dorzucił Kubuś z tyłu.
Zachichotałam. Dzieci były przejęte, szczęśliwe, głośne. Takie jak powinny być. Spojrzałam na Mateusza. Szedł za nami, lekko zgarbiony, z rękami w kieszeniach. Jakby go to wszystko nie obchodziło.
Chciałam dać dzieciom coś więcej niż tylko prezenty pod choinką. Chciałam im dać wspomnienia – wieczór wśród kolorowych świateł, z zapachem cynamonu i skórki pomarańczowej w powietrzu. Wzięłam gotówkę, choć zwykle płacę kartą. Tak na wszelki wypadek. Nie zauważyłam wtedy, jak Mateusz patrzy na mnie przez moment – jakby był bardzo, bardzo daleko.
Wystarczyła chwila nieuwagi
Weszliśmy na jarmark, otoczeni tłumem ludzi i świateł. Na wejściu dzieci dostały pierniczki rozdawane przez wolontariuszy. Kubuś natychmiast wsadził sobie cały do buzi, a Helenka wolała najpierw zabrać się za lukier. Zewsząd dobiegały śmiechy, śpiewy kolęd, nawoływania ze straganów. Wydawało się, że całe miasto wyszło z domów. Pachniało miodem, przyprawami, smażonymi pączkami. A ja... zamiast się cieszyć, zaczęłam się rozglądać. Bo nagle nie wiedziałam, gdzie jest Mateusz.
– Trzymajcie się mnie, dobrze? – powiedziałam dzieciom, ściskając je za ręce.
Po chwili dostrzegłam go – stał kawałek dalej, zapatrzony w telefon. Może coś ważnego? Może praca? A może po prostu odciął się od nas z własnej woli.
– Możesz mi pomóc? Weź dzieci na chwilę – rzuciłam, podchodząc.
– Przecież jestem. Nie zniknąłem – odpowiedział spokojnie, ale bez cienia zainteresowania.
Nie chciałam się kłócić, przecież byliśmy tu dla dzieci. Chciałam, żeby one niczego nie poczuły. Kupiliśmy im po lizaku, potem bawili się chwilę przy karuzeli. Na lodowisku Helenka się wywróciła i zaczęła płakać. Kiedy próbowałam wyjąć chusteczki z torby, ręce mi zadrżały. Nie było portfela.
Nie zgubiłam tylko portfela
W jednej sekundzie zrobiło mi się słabo. Przeszukałam torbę i kieszenie jeszcze raz. Rozpięłam kurtkę, może wpadł do środka. Nic. Nie było portfela. Tego samego, do którego rano wkładałam kilkaset złotych i kartę bankową.
– Mateusz... nie mam portfela – powiedziałam z trudem.
– Sprawdź jeszcze raz – rzucił bez emocji.
– Przecież sprawdziłam!
Wzruszył ramionami.
– No to trudno. Trzeba było uważać.
– To ty naprawdę uważasz, że to moja wina?!
– A czyja? Moja?
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. To nie był ten sam człowiek, z którym dzieliłam życie przez ponad dziesięć lat. Ten sam, z którym przechodziliśmy przez choroby dzieci, kredyt, bezsenne noce. On już był gdzieś indziej.
– Możesz chociaż... nie wiem... pomóc mi coś z tym zrobić?
– Zgłoś to. Co mam jeszcze zrobić?
Patrzyłam, jak dzieci z niepokojem oberwują naszą rozmowę. Jak Helenka tuli się do mojego płaszcza, a Kubuś spuszcza wzrok. I wtedy zrozumiałam, że nie zgubiłam tylko portfela.
Wszystko się zmieniło
Po zgłoszeniu kradzieży, wróciliśmy na jarmark. Nie dlatego, że liczyłam, iż znajdziemy portfel — ale dlatego, że nie wiedziałam, co innego robić. Mateusz szedł kilka kroków za nami, trzymając ręce w kieszeniach. Nie odezwał się ani słowem. Ja próbowałam jakoś oswoić ten chłód, który między nami zawisł.
– Zgubiony portfel to nie koniec świata – rzucił w końcu, jakby czytał w moich myślach.
– Nie chodzi tylko o portfel – odpowiedziałam cicho.
Nie zapytał „o co w takim razie chodzi”. Nie chciał wiedzieć. Zmarznięte dzieci domagały się czegoś do picia, więc kupiliśmy im herbatę z automatu. Zapłacił on. Z ironicznym uśmiechem, jakby wreszcie mógł mi wypomnieć, że teraz to on „ogarnia wszystko”.
Siedzieliśmy na ławce, dzieci popijały ciepły napój i przytulały się do siebie, żeby się ogrzać. Ja nie mogłam przestać patrzeć na swoje ręce – puste, zdrętwiałe, jakby nie moje. Nie miałam portfela, nie miałam gotówki, nie miałam nawet siły się rozpłakać.
W pewnym momencie Mateusz wstał i bez słowa zaczął się oddalać. Myślałam, że idzie po coś do picia albo że chce ochłonąć, ale nie wrócił. Ani po dziesięciu minutach, ani po dwudziestu. Kiedy zadzwoniłam, nie odebrał. W końcu wysłałam SMS-a: „Gdzie jesteś?”. Odpisał po godzinie: „Muszę wszystko przemyśleć. Nie wracam dziś do domu”.
Wróciłam z dziećmi do mieszkania. Stałam w kuchni, trzymając telefon w dłoni, czytając wciąż tę samą wiadomość. Dzieci spały już w łóżkach. Popatrzyłam na ich spokojne twarze. One jeszcze nie wiedziały, że coś się zmieniło. A ja miałam przeczucie, że właśnie zaczęłam nowy rozdział – samotny.
Nie wiem, czy wróci
W nocy długo nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdy szczegół tego dnia. Czy dałam Mateuszowi powód, by tak po prostu zniknął? Czy to portfel był tą kroplą, która przelała czarę goryczy? A może to wszystko było tylko wygodnym pretekstem? Może od dawna nosił się z tą myślą? Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio rozmawialiśmy szczerze o swoich uczuciach.
Rano obudziłam się z ciężką głową. W kuchni było cicho. Zrobiłam dzieciom kakao, zaplotłam Helence warkocze, zapakowałam Kubusiowi kanapki. Oni byli tak niewinni, wciąż w dziecięcym świecie. Nie pytali o Mateusza, choć wiedziałam, że to pytanie wisi w powietrzu.
– Tata pojechał do pracy. Może wróci później – powiedziałam pierwsza, zanim zdążyli zapytać.
Helenka kiwnęła głową i dalej zajmowała się kolorowanką. Kubuś tylko spojrzał na mnie uważnie, ale ten jego wzrok był gorszy niż pytanie. Czułam, że wiedział więcej, niż mówił. Mateusz nie zadzwonił, nie napisał. Wieczorem znowu napisałam SMS-a: „Dzieci pytają. Co mam im mówić?”. Dostałam odpowiedź po dwóch godzinach: „Nie wiem jeszcze. Potrzebuję przestrzeni. Powiedz, że musiałem wyjechać.”
Zaczęłam się zastanawiać, czy on mentalnie odszedł już ode mnie dawno temu, a teraz po prostu wypisał się z naszego życia fizycznie. Czy to możliwe, że ktoś, kto trzymał twoją dłoń na porodówce, kto przytulał nocami po kłótniach, teraz przestaje istnieć w twoim świecie jak książka, którą się odłożyło na półkę? Kiedyś myślałam, że zdrada to tylko ciało. Teraz wiem, że najbardziej boli emocjonalna nieobecność. Ta cicha rezygnacja. I ten brak słów.
Przestałam żyć złudzeniami
Przyszły święta, inne niż wszystkie. Bez planów, bez Mateusza, bez kolęd puszczanych z jego telefonu, bez jego narzekań na karpia, bez jego obecności. Nie powiedział dzieciom, że nie przyjdzie. Zostawił to mnie, jak zresztą wszystko ostatnio. Wigilia była skromna. Barszcz z uszkami, pierogi. Dzieci same narysowały kartki świąteczne. Jedna była dla taty. Nie miałam serca im powiedzieć, że chyba już nie ma sensu jej wysyłać.
Po kolacji siedziałam w salonie, patrząc na choinkę. Migała na niebiesko, tak samo jak ten plastikowy bałwanek, którego kupiliśmy Kubusiowi na jarmarku. Już nie świecił, bateria padła. Uznałam to za symbol. Coś, co miało świecić, dawać radość, przestało działać szybciej niż myśleliśmy. Tak jak nasz związek.
W końcu spojrzałam na siebie w lustrze. Sińce pod oczami, zmarszczki od napięcia, suche usta. Ale w oczach... była cisza. Spokój. Taki, który przychodzi, kiedy przestajesz walczyć o coś, co się już rozpadło.
Zgubiłam portfel, pieniądze, poczucie bezpieczeństwa. I zgubiłam też złudzenia, ale może to dobrze. Może teraz naprawdę widzę wyraźniej. Siebie, dzieci, to, co jeszcze mogę zbudować. Nie wiem, czy Mateusz wróci. I nie wiem, czy będę chciała, żeby wrócił. Ale wiem, że nie potrafię już udawać, że wszystko jest dobrze. Bo nie jest. I może pierwszy raz od dawna to jest właśnie mój początek.
Zofia, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Z dobroci serca wyprawiłam Wigilię dla samotnych. Chciałam pomóc, a zostałam bez grosza przy duszy i o suchym chlebie”
- „W prezencie od dzieci dostałam wyjazd do sanatorium. Wzbraniałam się, ale zimowy kulig od razu roztopił moje serce”
- „Myślałam, że ferie świąteczne przyniosą mi spokój. Ale gdy córka wyznała, co znalazła w komputerze męża, wściekłam się”

