Reklama

Czasem budzę się rano i przez kilka sekund udaję, że moje życie wygląda inaczej. Że nie mam stosu faktur do zaksięgowania, że Marek znowu mówi do mnie jak dawniej, że Natalka nie patrzy na mnie wzrokiem, w którym więcej jest chłodu niż ciepła. Ale potem wstaję z łóżka, patrzę w lustro i widzę – jestem zmęczona. Po trzydziestce, ale czuję się jakbym miała pięćdziesiąt lat. Codzienność mnie przytłacza – rachunki, zakupy, korki, Excel.

Komunia się udała

Kiedy zbliżała się Komunia Natalki, byłam na skraju wytrzymałości. Wszystko musiało być perfekcyjne – sukienka, lokal, catering, dekoracje. Mama Marka kręciła nosem, moja siostra wypytywała, czy będzie orkiestra. A ja? Ja ledwo oddychałam. Ostatni miesiąc przed uroczystością przepłakałam nocami w łazience, żeby nikt nie słyszał.

Ale dzień Komunii był piękny. Natalka wyglądała jak aniołek, Marek nawet się uśmiechał. Goście dopisali, a koperty zaczęły się mnożyć. „Na przyszłość”, „na tablet”, „na marzenia” – słowa, które słyszałam dziesiątki razy tego dnia, kiedy kolejne ciotki i kuzyni wciskali pieniądze w ręce dziecka. A ja patrzyłam i myślałam: może wreszcie trochę odetchnę.

Wieczorem, gdy usiedliśmy z Markiem i przeliczyliśmy wszystko, suma przerosła moje oczekiwania. Prawie 15 tysięcy złotych. Spojrzałam na Marka, a on powiedział tylko:

– No... nieźle.

I wtedy to się pojawiło. To uczucie. Pokusa. Ta myśl, która nie powinna się pojawić: Może zrobimy coś dla siebie? Może w końcu zasłużyliśmy? Natalka jest jeszcze dzieckiem. Nie zrozumie. Babcia się nią zajmie. Tablet może kupimy później.

Wmawiałam sobie, że chodzi o nas, o nasze małżeństwo, o chwilę oddechu. Że jeśli teraz nie odpoczniemy, to wszystko się rozpadnie. Ale dziś wiem, że to był tylko mój egoizm. I że ten jeden tydzień zmienił coś na zawsze.

Chciałam odpocząć

Wieczorem, kiedy Natalka już spała, usiedliśmy z Markiem w salonie. Telewizor grał gdzieś w tle, ale oboje tylko gapiliśmy się w ciemność. Na stole leżała koperta, ostatnia – od chrzestnej. Marek przesunął ją w moją stronę.

– To co robimy z pieniędzmi? – zapytał bez emocji, jakby pytał, czy mamy jeszcze mleko do kawy.

Wzruszyłam ramionami, ale w środku wszystko mi drżało. Już od kilku godzin nosiłam w sobie tę myśl, której bałam się wypowiedzieć na głos. Ale teraz... spojrzałam na niego. Był tak samo zmęczony jak ja. Może bardziej. I nagle powiedziałam:

Może... może wyjedźmy? Tylko my. Bez niej.

Marek uniósł brwi.

– Bez Natalki?

– Chcę odpocząć – powiedziałam szybko. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio byliśmy tylko we dwoje. Bez obowiązków, bez hałasu, bez szkoły, pracy, zakupów. Chociaż tydzień. Chociaż pięć dni.

Marek długo milczał. Popijał herbatę, wpatrzony gdzieś w ścianę. Myślałam, że zaraz mnie wyśmieje, ale nie. Skinął głową.

– A Natalka?

– Powiemy, że babcia się nią zajmie. Że musimy pojechać służbowo. Albo... coś wymyślimy.

Poczułam ulgę. Prawie ekscytację. Rajska plaża, cisza, wino na tarasie... Obiecaliśmy sobie, że po powrocie zrobimy coś dla niej. Tablet. Jakiś weekend wspólny. Zasługujemy. A jednak, kiedy gasiliśmy światło, coś mnie ukłuło. Głęboko. Tak cicho, że prawie nie bolało. Jeszcze.

Córka pytała o kasę

Pierwsze pytanie padło już dwa dni po komunii.

Mamo, a gdzie są moje pieniądze? – zapytała Natalka, kiedy siedziałyśmy razem przy śniadaniu.

Zamrugałam, zaskoczona. W dłoni trzymałam kromkę z masłem, którą smarowałam dla niej. Udawałam spokój.

– Schowaliśmy je. Na później – odpowiedziałam.

– Ale kiedy kupimy tablet?

– Może po wakacjach – rzuciłam. – Na razie lepiej je odłożyć. Na lokatę.

Natalka skrzywiła się. Patrzyła na mnie długo, zbyt długo jak na 10-letnią dziewczynkę. Potem wstała i bez słowa poszła do swojego pokoju.

Wieczorem temat wrócił. Tym razem przy kolacji, kiedy Marek wrócił z pracy.

– Tato, a mama mówiła, że moje pieniądze są na później. Ale ja chciałam tablet z różowym etui...

Marek spojrzał na mnie zaskoczony, jakby nie pamiętał, że dziecko w ogóle coś dostało. Milczał. Ja za to się zagotowałam.

– To nie były tylko twoje pieniądze – powiedziałam ostro, zbyt ostro.

Natalka zamarła. Zobaczyłam, jak jej oczy robią się duże, a potem jak spuszcza wzrok. Już miałam coś dodać, złagodzić, ale było za późno. W kuchni, kiedy zmywałam naczynia, czułam to dziwne napięcie. Jakby ktoś wbił mi igłę między żebra. Zaczynało się. Wyrzuty sumienia. Ale odsunęłam je. Miałam już wszystko zaplanowane – loty, hotele, walizki. Nie teraz. Nie mogłam sobie pozwolić, żeby się rozkleić.

To był świetny pomysł

Pakowaliśmy się po cichu, w nocy. Jak złodzieje. Walizki stały już przy drzwiach, a ja wciąż miałam w głowie obraz Natalki śpiącej z pluszowym kotem przy policzku. Powtarzałam sobie, że to tylko tydzień. Że wrócimy, wypoczęci, uśmiechnięci, lepsi dla niej.

Babcia przyszła rano. Natalka trochę się dziwiła, że wyjeżdżamy tak nagle i że nie jedzie z nami. Powiedzieliśmy jej, że to szkolenie. Krótkie, nudne. Uwierzyła, ale widziałam w jej oczach cień rozczarowania.

Na lotnisku Marek trzymał mnie za rękę, jak kiedyś. Siedzieliśmy przy kawie, czekając na boarding, a ja po raz pierwszy od dawna czułam coś na kształt ulgi. Marek się uśmiechał, opowiadał o plaży, o kolacjach przy świecach. Prawie zapomniałam.

Na Malediwach wszystko było jak z katalogu. Biały piasek, turkusowa woda, kokosy podawane z uśmiechem. Śmialiśmy się, piliśmy wino. Przez kilka dni czułam się jak ktoś inny – jak kobieta, nie tylko matka. Ale każda wiadomość od babci ściągała mnie na ziemię. „Natalka grzeczna, ale mało mówi”, „Nie chce iść na plac zabaw”, „Pytała, kiedy wrócicie”.

Nie odpisywałam od razu. Próbowałam to ignorować. Marek mówił: „Nie psuj sobie głowy”. Ale w środku coś mi drgało. Wiedziałam, że ten spokój jest na kredyt. I że rachunek przyjdzie prędzej, niż chcę.

Córka czuła się oszukana

Wróciliśmy w środku dnia. Słońce paliło, ale w domu było chłodno. Babcia uśmiechała się nerwowo, wręczyła nam klucze i powiedziała tylko:

– Jest w pokoju. Mało mówiła ostatnio.

Natalka siedziała na podłodze, układając puzzle. Nie rzuciła się nam w ramiona, nie spytała, jak było. Spojrzała krótko i wróciła do obrazka.

– Mamy dla ciebie prezenty – powiedział Marek, wyciągając kolorowy plecak i muszelki.

To za moje pieniądze? – zapytała cicho.

Zamarłam. Marek znieruchomiał, z torbą w ręku.

– Kochanie, to nie tak, jak myślisz… – zaczęłam, siadając przy niej.

– Powiedzieliście, że to szkolenie. A ciocia Ania mówiła, że widziała wasze zdjęcie na Instagramie.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Marek spuścił wzrok.

– Jesteś dzieckiem, nie zrozumiesz… – wyszeptałam.

– To spróbuj mi wytłumaczyć! – krzyknęła, nagle wybuchając. – To były moje pieniądze! Moi goście! A wy mnie oszukaliście!

Pękło coś. W niej. We mnie. W naszym domu. W tamtej chwili nie umiałam już wymyślić żadnej wymówki. W głowie dudniło tylko jedno: Zabrałam jej coś więcej niż koperty. Zabrałam jej zaufanie. Zostałam z tym zdaniem jeszcze długo po tym, jak zamknęła się w swoim pokoju.

Straciłam zaufanie Natalki

Minęły tygodnie. Natalka nie pytała już o tablet, ani o pieniądze. Nie opowiadała, co było w szkole, nie przynosiła rysunków, które kiedyś z dumą wieszałam na lodówce. Robiła wszystko poprawnie – odrabiała lekcje, sprzątała pokój, jadła obiady – ale między nami zapanowała cisza, której nie umiałam przerwać.

Próbowałam. Kupowałam drobiazgi, zabierałam ją na lody, mówiłam „kocham cię” częściej niż zwykle. Ale każde moje „przepraszam” wpadało w pustkę.

Marek też się wycofał. Chodziliśmy obok siebie jak cienie. Każdy z nas osobno próbował udawać, że nic się nie stało, ale Natalka przestała być naszym „oczkiem w głowie”. Stała się lustrem, w którym codziennie widziałam, kim się stałam.

Pewnego wieczoru usiadłam na jej łóżku. Spała już. Patrzyłam, jak oddycha, i czułam, jak łzy same spływają mi po policzkach.

– Nie wiem, czy kiedyś mi wybaczysz – wyszeptałam.

Wyszłam cicho, zamykając drzwi za sobą. I zrozumiałam, że to, co straciłam, nie da się kupić ani naprawić prezentami. Straciłam ją.

Beata, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama