„Za 5 lat lenistwa, nerwów i upokorzeń dostałam bukiet czerwonych róż. Ale nie wszystko da się załatwić wiązką badyli”
„Minęły trzy dni. Trzy dni cichej gry. Czarek unikał mnie, ja unikałam jego. W mieszkaniu było czuć napięcie, które można było kroić, ale oboje udawaliśmy, że wszystko gra. On – że nie jest obrażony. Ja – że jeszcze coś do niego czuję”.

- Redakcja
Mam dwadzieścia dziewięć lat, stałą pracę, kredyt na skromne mieszkanie i faceta, który od pięciu lat próbuje się ogarnąć. Nazywa się Czarek. Przez pierwsze dwa lata wierzyłam, że to tylko etap. Że przecież każdy ma prawo się pogubić. Że z moją pomocą stanie na nogi. Pomagałam mu, wspierałam go, motywowałam. Nawet pisałam za niego CV.
Teraz wracam z pracy, przynoszę zakupy, ogarniam kuchnię, wstawiam pranie. Czarek tymczasem leży na kanapie w tym samym dresie co wczoraj. Ogląda jakieś filmiki na telefonie i śmieje się jak dzieciak. Pokazuje mi je, ale to ignoruję. Nie jest mi do śmiechu.
– Kochanie, masz może coś do jedzenia? – pyta, nie odrywając wzroku od ekranu.
– A co, lodówka cię parzy?
On się śmieje, jakby to był żart. Ale ja już nie żartuję. Od dawna.
Wszystko w naszym związku jest „od nowego miesiąca”. Nowy miesiąc to jakieś święto. Wtedy Czarek zacznie się rozglądać. Może pójdzie na kurs. Może coś przeczyta. Może rzuci słodycze. A potem i tak kończy się przeglądaniem telefonu do drugiej w nocy.
– Ty wiesz, że ciągniesz go za sobą? – rzuciła ostatnio Agnieszka, moja przyjaciółka. – Tylko on nawet nie leży spokojnie. On siedzi na kanapie i wyjada ci lodówkę.
Usłyszałam to po raz kolejny. Zaczęłam się zastanawiać, czy to jeszcze jest związek... czy tylko moje poczucie obowiązku. „W imię czego mam to robić?” – pomyślałam.
Wreszcie nie wytrzymałam
Wróciłam z pracy wyjątkowo zmęczona. Było po osiemnastej, na zewnątrz padał śnieg z deszczem, a moje rajstopy zdążyły się podziurawić gdzieś między wyjściem z pracy a ostatnim przystankiem tramwaju. Marzyłam tylko o gorącej herbacie i ciszy. Weszłam do mieszkania, a tam – jak zwykle – Czarek na kanapie. W dresie, z kocem i laptopem na kolanach. Śmieje się do ekranu.
– Czarek… – zaczęłam, zdejmując buty. – Dostałeś dziś jakąś odpowiedź na swoje CV?
– Eee… – nawet na mnie nie spojrzał. – Miałem wysłać kolejne, ale... wrzucili nowe odcinki tej serii na internecie, no i jakoś mi tak zeszło.
– Zeszło?! – głos mi zadrżał. – Ty naprawdę myślisz, że życie to wieczne wakacje?
– Lilka, nie zaczynaj… Pracuję nad sobą, serio. Ale nie wszystko naraz – westchnął ciężko, jakby to jemu było najtrudniej na świecie.
– Od pięciu lat nad sobą pracujesz, Czarek! W tym czasie zdążyłam zmienić dwie firmy, nauczyć się trzech nowych programów i zrobić kurs księgowości. A ty? Nadal „szukasz siebie”!
Wstał z kanapy. Był wyższy ode mnie, ale tym razem nie robiło to na mnie wrażenia.
– Nie musisz mnie traktować jak śmiecia – powiedział zranionym głosem.
– To przestań się tak zachowywać! – wyrwało mi się. – Bo ja już nie wiem, czy jesteś moim partnerem, czy trzecim kotem do karmienia!
Zamilkliśmy. Przez chwilę słychać było tylko dźwięk reklamy z laptopa. Zamknęłam oczy. W środku wrzało mi wszystko – ze złości, z bezsilności. Ale gdzieś pod tym wszystkim pojawiło się coś jeszcze. Uczucie ulgi – bo wreszcie to powiedziałam.
Musiałam go odciąć
Minęły trzy dni. Trzy dni cichej wojny. Czarek unikał mnie, ja unikałam jego. W mieszkaniu było czuć napięcie, które można było kroić nożem, ale oboje udawaliśmy, że wszystko gra. On – że nie jest obrażony. Ja – że jeszcze coś do niego czuję.
W czwartek wieczorem wróciłam do domu wcześniej. Usiadłam na skraju łóżka i spojrzałam w lustro. Pół godziny gapiłam się na własne odbicie, aż w końcu coś we mnie się zbuntowało. Wstałam, poszłam do salonu, gdzie Czarek jak zwykle leżał na kanapie, i powiedziałam bez emocji:
– Musisz się wyprowadzić.
Spojrzał na mnie jak dziecko, które właśnie dowiedziało się, że Mikołaj nie istnieje.
– Co? Żartujesz sobie, tak?
– Nie. Serio. Ja już tego nie udźwignę. To koniec.
– Ale… Lilka, przecież ja cię kocham! – podszedł do mnie, jakby chciał mnie przytulić. – To tylko chwilowe, daj mi jeszcze trochę czasu…
– Pięć lat, Czarek. Pięć lat to nie jest „chwila”.
Chciał coś powiedzieć, ale tylko pokręcił głową i usiadł z powrotem. Widziałam, jak zbiera mu się na płacz. Ale tym razem nie miałam litości. Nie dlatego, że go nienawidziłam. Dlatego, że wreszcie postawiłam na siebie.
Wieczorem zadzwoniłam do mamy. Powiedziałam jej, że się rozstajemy.
– Może to i lepiej – westchnęła. – Zasługujesz na kogoś, kto cię pociągnie, a nie ciągle trzeba go pchać.
Popłakałam się. Ze zmęczenia. Z ulgi. Z lęku. Wiedziałam, że już nie ma odwrotu.
Dał mi czas do namysłu
Minął miesiąc. Życie powoli wracało do równowagi – bez jego porozrzucanych skarpetek, bez dźwięków gier o trzeciej w nocy, bez wiecznego „zaraz”. Pierwsze dni były ciężkie, nie będę kłamać. Cisza w mieszkaniu bolała. Ale potem… stała się kojąca.
Pewnego dnia zadzwonił domofon. Podniosłam słuchawkę – to był Czarek. Zapytał, czy może wejść. Serce mi przyspieszyło. Nie z tęsknoty – raczej z zaskoczenia. Po chwili otworzyłam drzwi. Stał z bukietem kwiatów – czerwonych róż, oczywiście – i tym samym smutno-rozbrajającym uśmiechem, który kiedyś na mnie działał.
– Cześć… – zaczął. – Myślałem o tobie. Wiem, że nawaliłem. Ale dałem ci czas, bo… chciałem, żebyś zrozumiała, że jestem twoim przeznaczeniem.
Parsknęłam śmiechem. Autentycznie.
– Przeznaczeniem? – uniosłam brwi.
– Tak, serio. Przecież my jesteśmy dla siebie stworzeni. Nikt inny cię nie zna tak jak ja…
– I nikt inny nie zalegał mi na kanapie przez pięć lat – przerwałam mu. – Czarek, już za późno.
– Ale…
– Nie ma żadnego „ale”. Ja naprawdę mam się dobrze. A ty… może też kiedyś będziesz.
Zamilkł. Przez chwilę myślałam, że coś jeszcze powie. Ale nie. Odwrócił się i zszedł po schodach. Stałam w progu, z bukietem w dłoni. Nie zamknęłam drzwi od razu. Czekałam, aż zniknie. Potem wróciłam do salonu. Usiadłam na kanapie. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam się wolna.
Sama jestem swoim przeznaczeniem
– Wrócił? Serio?! – Agnieszka o mało nie zakrztusiła się kawą.
– Z bukietem i przemową jak z serialu. Że jestem jego przeznaczeniem. Że się zmienił. Że zrozumiał.
– A ty?
– Zamknęłam mu drzwi przed nosem – wzruszyłam ramionami.
Usiadłyśmy przy oknie w naszej ulubionej kawiarni. Była niedziela, deszcz bębnił o szyby, a ja po raz pierwszy od dłuższego czasu czułam, że jestem na swoim miejscu. Bez napięcia. Bez udawania.
– Wiesz… – zaczęłam po chwili. – Kiedyś czekałam na jego oświadczyny. Serio. Wierzyłam, że to „ten jedyny”. I że jak tylko mu pomogę stanąć na nogi, to wszystko się ułoży.
– Znasz moje zdanie – mruknęła Agnieszka.
– Tak. Ale teraz widzę, że „przeznaczenie” to nie jest wielka miłość i czekanie w nieskończoność, aż druga osoba się ogarnie. Przeznaczenie to może być też moment, kiedy decydujesz się wybrać siebie.
Spojrzała na mnie z uznaniem.
– No, Lilka. Brzmisz jak jakaś kobieta z poradnika. Może napiszesz książkę?
Zaśmiałam się.
– Nie. Ale mogę wreszcie zaplanować coś dla siebie. Chciałam zapisać się na jogę, może nauczyć się hiszpańskiego…
– A może po prostu odpocząć?
– Też. I wiesz co… samotność, której kiedyś się bałam, teraz daje mi przestrzeń. I spokój.
Tego wieczoru siedziałam w mieszkaniu, patrzyłam na swoje rośliny, na puste biurko, na siebie w lustrze. Naprawdę zaczynałam siebie samą lubić.
Nie będę ratować nikogo na siłę
Siedziałam przy kuchennym stole z kubkiem kawy w dłoniach. Za oknem świtało. To był mój nowy codzienny rytuał: obudzić się wcześniej niż trzeba, posiedzieć w ciszy, popatrzeć w okno. Niby nic, a dla mnie – bardzo dużo.
Wszystko wokół wyglądało tak samo jak miesiąc temu. Te same ściany, te same meble, te same kubki. Ale coś się zmieniło. Ja. Nie było już Czarka. Nie było złości, rozczarowania, niepewności. Nie było też tej naiwnej dziewczyny, która wierzyła, że miłość polega na ciągłym ratowaniu kogoś przed samym sobą.
Włączyłam cicho radio. Z głośnika sączył się jazz, którego kiedyś nie znosiłam, a teraz koił mnie jak balsam. Zadzwonił telefon. Agnieszka.
– Obudziłam cię?
– Nie. Kawę piję.
– Myślałam… Może w weekend gdzieś wyskoczymy? Las, jezioro, zero internetu. Co ty na to?
Uśmiechnęłam się do słuchawki.
– Idealnie. Potrzebuję świeżego powietrza.
Odłożyłam telefon. Wiedziałam, że nie wrócę już do tego, co było. Nie dlatego, że jestem obrażona. Nie dlatego, że kogoś nienawidzę. Ale dlatego, że wreszcie zrozumiałam, że nie jestem uzdrowicielką w związkach. Że mam prawo do spokoju.
Może przeznaczenie nie ma twarzy księcia z kwiatami. Może czasem ma twarz kobiety, która po latach potrafi zamknąć drzwi. I nie bać się ciszy, bo wie, że właśnie w niej można się odnaleźć.
Lilianna, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że zostanę starą panną z kotami, ale nasionko zakiełkowało. Nie znam ojca mojego dziecka, ale nie żałuję”
- „Współczułam bezrobotnemu mężowi i podsuwałam mu obiadki pod nos. Do czasu, aż zobaczyłam jedno nagranie z imprezy”
- „Z uśmiechem na ustach patrzyłam, jak mojego męża pożera jego własna chciwość. Tak się kończy ignorowanie rad żony”

