„Z zasiłku nie stać mnie na porządne święta dla syna. Na naszym stole zamiast 12 potraw będą tylko pierogi z kapustą”
„Siedziałam w kuchni długo po tym, jak Olek zasnął. Miał w sobie jakiś rodzaj zgody na świat, której mu zazdrościłam. Choć może to nie była zgoda, tylko rezygnacja. Tego bałam się najbardziej”.

W kuchni pachniało kapustą. Jeszcze tylko ulepić pierogi i podgrzać barszcz z torebki. W tym roku nie będzie karpia, jest za drogi. Nawet ten najtańszy z dyskontu wygląda jak luksus. Olek zapytał tydzień temu, czy pojedziemy jak zwykle zobaczyć karpie. Uśmiechnęłam się i powiedziałam, że w tym roku karpie mają wolne, wszystkie wyjechały na wakacje.
Nie przelewa nam się
Jestem zmęczona. Zimno w mieszkaniu, kaloryfery letnie, choć termometr pokazuje minus osiem. Olek tuli się do mnie, wieczorami wkładamy na siebie po trzy warstwy i przykrywamy się kocem, ale i tak nie da się zapomnieć o chłodzie. Ani o głodzie, który nie doskwiera boleśnie, ale przypomina o sobie pod koniec miesiąca. Życie z zasiłku to jak życie na kredyt z powietrza – wszystko trzeba liczyć, a i tak nie starcza.
Olek nie mówi o prezentach. Nie marudzi, nie pyta, nie robi scen, ale widzę, że słucha innych dzieci, widzę, jak patrzy na sąsiadów, jak milknie. I to boli mnie bardziej niż mróz. Bo wiem, że zaczyna rozumieć, a ja nie umiem już mu wmówić, że liczy się tylko bycie razem, kiedy sama przestaję w to wierzyć.
– Mamo, a będą pierogi z kapustą?
– Będą, skarbie. Dużo. Zrobimy razem.
– Lubię takie, które się rozwalają i trzeba wyjadać łyżką.
– To właśnie będą takie – obiecałam.
Olek nie powiedział nic więcej, ale spojrzał na mnie inaczej. Doroślej.
Rozumiał wszystko
Taka była nasza tradycja. Najpierw on rozwałkowywał ciasto, trochę za cienko, trochę krzywo, ale z zapałem. Potem ja nakładałam farsz, a on sklejał. Każdy inny, niektóre nie do końca domknięte, inne zbyt mocno zlepione i pękały na brzegach, ale to była nasza wspólna robota, taka, jaką pamiętałam z dzieciństwa.
Wtedy też lepiliśmy pierogi całą rodziną, choć w tamtym domu zawsze był karp. Nawet jeśli pieniędzy brakowało, karp był jakimś symbolem, może dumą, może dowodem, że wszystko jakoś się trzyma. Olek tego nie znał. Dla niego pierogi były centrum świąt.
– Mamo, a jak myślisz, czy ktoś kiedyś zrobił pieroga wielkości głowy?
– Pewnie tak, ale wtedy to już nie pieróg, tylko danie główne.
Zachichotał, a ja odetchnęłam, choć tylko na chwilę. Potem zamilkł i znów spojrzał przez okno. Nie było tam nic ciekawego. Blok naprzeciwko, balkon ozdobiony kolorowymi światełkami, plastikowa choinka i dzieci, które skakały po śniegu. W ich mieszkaniach świeciło się ciepłe światło. Olek zapatrzył się, potem wrócił wzrokiem do ciasta. Ulepił jednego pieroga i położył go obok innych.
– W szkole dzieci mówiły, że u mnie jest biednie – powiedział cicho, jakby to był fakt, nie osąd.
Starałam się
Znieruchomiałam na chwilę, ale nie chciałam, żeby to zauważył, więc wróciłam do pracy.
– Nie wiesz, co oni mają w głowie. Może zazdroszczą ci takich pierogów.
– Mamo, a u Adama był Mikołaj… Dostał Switcha.
Nie patrzyłam na niego, tylko sięgnęłam po kolejne kółko ciasta.
– Wiesz, prezenty to nie wszystko…
Milczał. I to milczenie było gorsze niż jakiekolwiek pytanie, bo wiedziałam, że nie uwierzył w to, co powiedziałam. A najgorsze było to, że ja też nie wierzyłam.
Zimno było takie, że aż zęby bolały, kiedy wciągało się powietrze nosem. Pasterka zaczynała się o dwudziestej czwartej, ale wyszliśmy chwilę wcześniej, żeby nie biec. Olek narzucił na siebie mój stary szalik i zapiął kurtkę aż pod szyję. Miał za krótkie rękawy, zauważyłam to dopiero teraz.
W kościele pachniało kadzidłem i nowymi ubraniami. Dzieci w kolorowych kurtkach tuliły się do matek, szeptały coś między sobą. Czułam, że mój płaszcz śmierdzi najtańszym proszkiem do prania. Może to tylko moje wyobrażenie, ale miałam wrażenie, że wszyscy pachną lepiej, a my jesteśmy inni.
Było mi wstyd
Olek rozejrzał się i bez słowa przytulił do mnie. Msza była długa. Modliłam się, ale w głowie miałam tysiące innych myśli. O tym, co będzie za miesiąc, o rachunkach, o butach, które muszę mu kupić, o tym, że nie mam już siły na udawanie, że wszystko jest w porządku.
Po mszy wyszliśmy na zewnątrz. Olek przystanął i spojrzał na dzieci, które wybiegały z kościoła. Miały na sobie nowe czapki, niektóre świeciły, inne miały pompony. Ich ojcowie robili im zdjęcia telefonami, matki poprawiały kaptury.
– Chodź, zrobię ci w domu herbatę z sokiem – powiedziałam cicho.
– Mamo, czemu u nas święta są inne?
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego złapałam go za rękę i pociągnęłam lekko w stronę naszego bloku. Nie pytał drugi raz. Z ulicy widać było światła w oknach. W niektórych już zgaszone, w innych wciąż migające choinki. Nasze mieszkanie czekało na nas ciemne i ciche. Weszliśmy do klatki i wspięliśmy się na czwarte piętro. Olek szedł za mną w milczeniu. Na trzecim piętrze otworzyły się drzwi. Sąsiadka z naprzeciwka wynosiła śmieci. Uśmiechnęła się do nas, ale szybko spuściła wzrok.
Inni mieli lepiej
Na naszym piętrze też ktoś już wystawił świąteczne opakowania – złoty papier, czerwone wstążki, pudełko po czekoladkach. Przeszłam obok tego bez słowa, ale Olek się zatrzymał.
– Ktoś dostał dużo prezentów – powiedział cicho.
– Chodź, napijemy się tej herbaty – rzuciłam szybko, otwierając drzwi.
W kuchni było jeszcze chłodniej niż przed wyjściem. Olek usiadł przy stole i oparł brodę na rękach. Patrzył w blat. Niby nic, ale ja wiedziałam, co to znaczy. Znałam już ten wzrok. Nie złościł się, nie płakał, nie pytał, po prostu siedział i milczał. I to było trudniejsze do zniesienia niż cokolwiek innego. „Nie boję się biedy – pomyślałam, mieszając herbatę. – Boję się, że mój syn zacznie się mnie wstydzić. Że zapamięta te święta nie jako ciepłe, ale jako puste”. Postawiłam przed nim kubek.
– Mamo… ja wiem, że się starasz – powiedział cicho. Tyle. Nic więcej.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale gardło miałam jak ściśnięte. Usiadłam obok i tylko go przytuliłam. Długo tak siedzieliśmy.
Nie miałam na święta
Siedziałam w kuchni długo po tym, jak Olek zasnął. Miał w sobie jakiś rodzaj zgody na świat, której mu zazdrościłam. Choć może to nie była zgoda, tylko rezygnacja. Tego bałam się najbardziej.
Patrzyłam na stół, na te wszystkie pierogi, które razem zrobiliśmy. Nie były ładne, nie były idealne, ale były nasze. Miały być na obiad na pierwszy dzień świąt, a może i na drugi, jeśli wystarczy. Nie chciałam ich ruszać. Stały przykryte ściereczką. Usiadłam przy stole i przez chwilę nic nie myślałam. Dopiero potem, jakby powoli, zaczęły wracać do mnie obrazy.
Moja mama mówiła, że najważniejsze to nie oszukiwać ciasta, dawać mu czas. I że karp zawsze musi być w Wigilię, bo bez niego to jak bez opłatka. Nawet jeśli wszystko inne będzie biedne, karp ma być. U niej był. Nawet gdy ojciec nie przynosił pensji, nawet gdy po cichu sprzedawała jakieś rzeczy z domu, karp zawsze pływał w wannie dzień przed Wigilią. Ja nie miałam karpia, bo nie miałam za co go kupić.
Wspomnienia wróciły
Wrócił do mnie też jego ojciec. Ten, który potrafił znikać na całe tygodnie, a jak wracał, to tylko po swoje rzeczy. Zniknął na dobre, zanim Olek zaczął mówić pełnymi zdaniami. Nie zapytał ani razu, jak sobie radzimy. Nie spytał, czy mamy gdzie spać, co jeść. Nie wiem, gdzie jest. Czasem tylko wyobrażam sobie, że żyje wygodnie, bez wyrzutów, bo ludzie potrafią tak żyć. Bez jednego spojrzenia wstecz.
Nie płakałam. Nawet nie byłam w stanie. Zbyt długo się zbierałam w sobie, żeby teraz się rozsypać, ale czułam to w ciele – zmęczenie, które nie mija i ten lęk, taki cichy, o to, czy mój syn też kiedyś wyjdzie, zostawi mnie, zniknie. Czy będzie potrafił kochać, czy nie zabiorę mu tej zdolności przez własne zmęczenie i wstyd?
Sylwia, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Syn w Anglii, córka w Szwecji, a o mnie nikt nie pamięta. Czekają mnie kolejne samotne święta i przepłakana Wigilia”
- „Ja robiłam świąteczne porządki, a mąż odpoczywał jak baron. Obiecałam sobie, że to ostatnia Wigilia z tym darmozjadem”
- „Tegoroczny Sylwester będzie mi szumiał w głowie długo. Największe emocje wywołują nieoczekiwane spotkania po latch”

