Reklama

Zanim wylądowałam w Toskanii, wszystko płynęło ustalonym rytmem – bez niespodzianek i zmartwień. Miałam u boku Przemka, który wydawał się być moją bezpieczną przystanią. Snuliśmy razem plany o rodzinie, własnym gniazdku i ceremonii ślubnej... Kto by pomyślał, że zwykły urlop spędzony z przyjaciółką Ingą może tak kompletnie zamieszać w moim poukładanym świecie.

Od dawna chciałam zobaczyć jak wygląda lato we Włoszech – poczuć promienie południowego słońca i spróbować win prosto z tutejszych winnic. Do takiej przygody potrzebowałam kogoś takiego jak Inga – żywiołowej i gotowej na wszystko przyjaciółki. To właśnie ona wyszukała świetną wycieczkę w dobrej cenie. Przemek nie mógł wtedy wziąć wolnego, więc zapewniłam go, że to będzie tylko damski wypad. Ufając mi całkowicie, wysłał mnie w drogę z buziakiem na do widzenia, który miał zaspokoić tęsknotę na czas wyjazdu.

Pierwsze chwile w Toskanii były jak magiczny sen. Widoki przypominające arcydzieła renesansowych artystów, niesamowite potrawy budzące wszystkie zmysły i beztroska atmosfera sprawiały, że codzienne zmartwienia zdawały się być gdzieś daleko w innym świecie. To właśnie w tej scenerii, wśród połyskujących w promieniach pól, spotkaliśmy na swojej drodze Antonio.

Emanował prawdziwym ogniem

Promienie włoskiego słońca działały niczym magiczny napój, a rozgrzana ziemia sprawiała, że wszyscy stawali się bardziej otwarci na przygody. Antonio idealnie pasował do tego miejsca – czarujący facet z typowo włoskim charakterem, którego promienny uśmiech potrafił rozwiać każde zmartwienie.

Na targ wybrałyśmy się z Ingą bez konkretnego planu. To właśnie wtedy wpadłyśmy na niego – prowadził niewielkie stanowisko, gdzie sprzedawał domowe pasty i różne rodzaje oliwy. Nie dało się przejść obojętnie obok tych cudownych zapachów, ale najbardziej urzekło nas to, jak Antonio z wielkim zaangażowaniem przedstawiał swoje wyroby.

– Prawdziwa sztuka kulinarna rodzi się z pasji, tak jak ogień – rzucił, kiedy wypytywałam go o sekret jego past. A potem roześmiał się tak zaraźliwie, że trudno było tego nie zapamiętać.

Gdy mijały kolejne dni, wypełnione popołudniowym odpoczynkiem i przechadzkami po zmroku, coraz częściej wpadaliśmy na siebie. Inga, która zawsze świetnie odnajdywała się wśród nowych osób, szybko złapała kontakt z lokalną ekipą, do której należał Antonio. Pewnego dnia zaproponował, byśmy zjedli wspólny obiad w jego mieszkaniu, gdzie ostatnie promienie dnia tworzyły magiczną atmosferę.

Miał w sobie jakąś hipnotyzującą siłę, gdy jego ręka wodziła po butelce wina. Ten błysk w oczach, kiedy opowiadał, jak bardzo kocha Toskanię... Świadomość, że powinnam trzymać się na dystans była gdzieś z tyłu głowy, ale ja z każdą chwilą odpływałam coraz dalej od świata, w którym czekał na mnie Przemek.

Zakochaliśmy się błyskawicznie, jak rośliny, które rosną w pełnym słońcu na żyznych polach Italii. Dzięki Antonio poznałam prawdziwe oblicze Toskanii – nie to z folderów turystycznych, ale pełne lokalnych aromatów, smaków i nastrojów. Wszystko było jak w filmie prosto z Włoch – żyłam dniem dzisiejszym, nie martwiąc się o jutro, jakby następstwa moich decyzji należały do zupełnie innej rzeczywistości.

Mimo wyrzutów sumienia, które czasem się pojawiały, wystarczyło spojrzeć w te jego lazurowe oczy, by przestało się liczyć cokolwiek innego. Toskańskie krajobrazy były przepiękne, ale czułam, że to nie jest miejsce dla mnie. Moment wyjazdu i ostatnie spotkanie z Antoniem wypełniały sprzeczne emocje. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta wakacyjna przygoda zostawi w moim życiu dużo głębszy ślad niż tylko pamięć namiętnych chwil spędzonych razem.

Coś się we mnie zmieniło

Zimno, które zastałam w kraju po powrocie, przenikało mnie do szpiku kości, choć Przemek starał się rozgrzać mnie swoją czułością. Nasze wspólne życie, dotąd przypominające kwitnący ogród, teraz zdawało się kryć mroczne zakamarki. Choć starałam się odnaleźć dawny rytm, wspomnienia Antonio i związane z nim emocje wciąż krążyły w mojej głowie.

Mój narzeczony pozostał sobą – czułym, oddanym facetem, snującym wizje naszej przyszłości. Przeglądał razem ze mną magazyny weselne i dzielił się pomysłami po spotkaniach z projektantem domu, podczas gdy ja dźwigałam ciężar swojej tajemnicy. Na dźwięk jego marzeń o potomstwie ogarniał mnie paraliżujący strach i wyrzuty sumienia.

Co noc, gdy mój mąż Przemek już spał, ja leżałam wpatrując się w mrok. Zastanawiałam się, czy da się wymazać z pamięci wydarzenia z Toskanii. Może jeśli będę milczeć wystarczająco długo, to wszystko co się stało po prostu zniknie? Z każdym dniem czułam się coraz bardziej zdezorientowana.

Nawet nasze rozmowy z Ingą zmieniły się nie do poznania. Mimo że potrafiła wyczuć moje emocje bez jednego słowa, jej wzrok zdawał się kryć niewypowiedziane pytanie. Bałam się na nie odpowiedzieć. Zastanawiałam się, czy nawet najsilniejsza przyjaźń udźwignie ciężar takiej tajemnicy.

Każdy czuły gest ze strony Przemka, który kiedyś sprawiał, że miękło mi serce, obecnie wywoływał u mnie niepokój. Gdy tylko na mnie patrzył albo mnie dotykał, miałam wrażenie, że próbuje sprawdzić, czy jestem mu wierna. Bałam się spojrzeć mu prosto w oczy – prawda, którą w sobie nosiłam, mogła przecież zburzyć nasz świat. Mimo to nie stroniłam od bliskości z nim, licząc że pomoże mi ona odnaleźć dawną siebie.

Starałam się zakopać poczucie winy w codziennych obowiązkach, zajmując się pracą i organizacją własnego wesela. Jednak wszystko, co miało mi pomóc stanąć na nogi, zaczęło mnie przytłaczać. Wreszcie dotarło do mnie, że nie ucieknę od wydarzeń, które rozegrały się we Włoszech, a ich skutki właśnie zaczynają mnie doganiać.

Po prostu spanikowałam

Gdy zobaczyłam dwa paski na teście, poczułam, jak rzeczywistość wymyka mi się spod kontroli. Sama myśl o ciąży – tak prosta, a wywracająca do góry nogami całe życie. Moje tętno gwałtownie przyspieszyło, podczas gdy umysł zalała fala sprzecznych odczuć.

Musiałam się z kimś podzielić tym ciężarem – wiedziałam, że Inga mnie wysłucha. Wybrałyśmy się do naszego ulubionego miejsca na kawę, gdzie zazwyczaj gawędziłyśmy o byle czym. Dziś jednak czuło się napięcie w powietrzu, kiedy siedziałyśmy naprzeciwko siebie.

– Inga, zaszłam w ciążę – wypaliłam bez owijania w bawełnę, widząc jak wpatruje się we mnie z uwagą. – Kompletnie nie wiem, co teraz. Problem w tym, że... nie mam pewności co do ojcostwa.

Moja zazwyczaj tryskająca życiem koleżanka znieruchomiała na moment, by następnie łagodnie otoczyć mnie swoim ramieniem. Czułam, jak ten gest przynosi mi ukojenie, choć nie mógł naprawić szkód, które wyrządziłam sama sobie.

Przemyśl to dokładnie, Ala. Niezależnie od okoliczności, nosisz pod sercem swoje własne dziecko – wyszeptała Inga. – Cokolwiek postanowisz, będę cię wspierać.

Gdy znalazłam się w mieszkaniu, nie potrafiłam normalnie funkcjonować. Mąż szybko dostrzegł, że nie jestem sobą. Zrobiło mi się niedobrze, emocje skakały mi jak szalone, a kiedy on z troską dopytywał, jak się czuję, czułam się jeszcze gorzej z tym wszystkim.

Coś mi tu nie gra, Ala. Pogadamy szczerze? – usłyszałam w jego tonie zmartwienie i zdałam sobie sprawę, że nie da się dłużej uciekać od tej konfrontacji.

Patrzyłam na niego przez zasłonę łez, czując jak wszystko, co do tej pory zbudowałam, rozpada się na kawałki. W głowie kłębiły mi się wszystkie sekrety – wakacje we Włoszech, romans z Antonio, dziecko pod sercem – ale nie potrafiłam wydobyć z siebie ani słowa. Przemek, który zwykle był opoką spokoju, teraz siedział przede mną wyraźnie zaniepokojony i zdezorientowany.

To był przełomowy moment

Czułam, że nadszedł moment prawdy. Nie mogłam już dłużej trzymać w tajemnicy tego, co rosło we mnie każdego dnia – zarówno ciążowego brzucha, jak i ciężaru kłamstwa. Mój Przemek powinien usłyszeć prawdę, nawet jeśli miała ona złamać mu serce na milion kawałków.

– Przemek... – wyszeptałam głosem, który wyraźnie się załamywał. – Kiedy byłam w Toskanii... to było coś więcej niż zwykły wyjazd. Spotkałam tam pewną osobę i...

Uniósł dłoń, przerywając mi wpół zdania. Na jego zazwyczaj pogodnej twarzy malował się chłód. Zobaczyłam cierpienie w jego spojrzeniu.

– Powiedz mi Alicja, czy… ty mnie zdradziłaś? – zapytał wprost. Nie brzmiał na złego, raczej na kompletnie oszołomionego.

Zanim udzieliłam odpowiedzi, przypomniałam sobie letnie wieczory pod włoskim niebem i słowa, których nie zdołam spełnić. Zaczerpnęłam powietrza.

– Tak. I spodziewam się dziecka – przyznałam, wpatrując się w ziemię. – Problem w tym, że nie jestem pewna, kto jest ojcem.

Nie mogłam znieść jego przeszywającego spojrzenia. Po twarzy spływały mi słone łzy.

Wściekłość kipiała w Przemku, mimo że zachował spokój i nie wykonał żadnego nerwowego ruchu. Ten brak reakcji przemawiał mocniej niż najgłośniejszy krzyk. Zrobił krok do tyłu, tworząc między nami niewidzialną barierę.

– Co ja mam teraz począć... Dlaczego mi to zrobiłaś? Myślałem o wspólnej przyszłości, o rodzinie... – powiedział cicho, a jego słowa ociekały goryczą.

Nasza wymiana zdań szybko przerodziła się w wielkie emocje. Starałam się otworzyć przed nim, pokazać swoje obawy i wątpliwości, próbując nadać sens rzeczom, które sensu nie miały. Z każdą kolejną wypowiedzią widziałam jednak, jak Przemek coraz bardziej się oddala i zamyka w sobie, a ja powoli tracę wszystko, co wydawało mi się, że posiadam.

To, jak się rozstaliśmy po tej dyskusji, było dalekie od tego, czego pragnęłam. Nie usłyszałam słów przebaczenia ani nie poczułam, że mnie rozumie. Dostałam tylko wymijające „muszę to przemyśleć”. W sercu czułam, że upływający czas nie będzie w stanie zaleczyć tak poważnych ran.

Winę było widać z daleka

Po tej trudnej kłótni Przemek zupełnie się zmienił. Nie przypominał już osoby, którą wcześniej kochałam. Gdzie kiedyś były nasze długie pogawędki, teraz panowała głucha cisza. Zamiast bliskości pojawiła się między nami przepaść. Mimo moich starań, żeby się do niego zbliżyć, pozostawał zimny i niedostępny jak marmurowy pomnik.

– Przemek, błagam, usiądźmy i pogadajmy – prosiłam podczas jednego ze spotkań w naszym salonie, który miał być miejscem naszego szczęścia. – Da się to jeszcze odkręcić...

– Odkręcić? – odezwał się z goryczą pomieszaną ze smutkiem. – Kobieto, straciłem do ciebie zaufanie. Niektórych rzeczy nie można posklejać z powrotem.

Sposób, w jaki się wypowiadał, ranił mnie do głębi – każde słowo było jak bolesne ukłucie. Nie miałam jednak prawa go winić, bo sama doprowadziłam do tej sytuacji.

W miarę jak mój brzuch rósł, coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że wychowam to dziecko, niezależnie od tego, co postanowi Przemek. Myślałam czasem o wyjeździe do Toskanii i powrocie do Antonia, ale czy to nie byłoby tchórzostwem? Może po prostu próbowałam uciec przed rzeczywistością, której tak bardzo się bałam?

– Będę dzielna, obiecuję ci, mój maluszku – mówiłam cicho, gładząc brzuch, w którym czułam delikatne ruchy dziecka. To przypominało mi, że świat się nie zatrzymał, nawet gdy serce krwawi, a dusza cierpi.

Przemyślałam wszystko i uznałam, że jeżeli Przemek nie znajdzie w sobie przebaczenia, pogodzę się z tym i ruszę własną ścieżką. Choć nie tak wyobrażałam sobie wychowywanie dziecka, byłam przygotowana na samodzielne macierzyństwo. Wierzyłam, że zdołam dać maluchowi tyle uczucia i opieki, by nie odczuł braku drugiego rodzica.

Mogłam nic nie mówić

Moment narodzin mojego synka sprawił, że wszystko stało się jasne jak słońce. To, co wcześniej było tylko niejasnym przeczuciem, teraz nabrało pełnej wyrazistości. Patrzyłam na niego z łóżka w szpitalu i nie mogłam mieć wątpliwości – malec to był wykapany Przemek. Gryzło mnie sumienie, że tak długo odpychałam od siebie tę oczywistą prawdę o jego ojcostwie.

– Zobacz tylko – wyszeptałam do Ingi podczas jej wizyty. – Czy nie przypomina ci kogoś?

Moja przyjaciółka wzięła noworodka w ramiona i pokiwała głową.

– No jasne, Ala. To istna miniaturka Przemka. Może los próbuje ci coś powiedzieć?

W moim sercu pojawiła się iskierka nadziei po tym, co usłyszałam. W ciągu ostatnich kilku tygodni, kiedy byłam sama, Przemek odzywał się do mnie rzadko, głównie pytając o dziecko. Trzymał się na dystans, ale widać było, że się troszczy.

– Jak sądzisz... jest szansa, że Przemek mi przebaczy? – wyszeptałam z wahaniem.

– Daj spokój, Ala. Przecież on szalał za tobą jak nikt na świecie – powiedziała Inga. – Pewnie musi po prostu ochłonąć i poukładać to sobie w głowie.

Nadal dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Nie dało się już cofnąć tego, co się stało, ale teraz mogłam przynajmniej żyć zgodnie z prawdą i przyjąć to, co przyniesie los. Mój mały synek był dowodem uczucia, ale również przypominał mi o pomyłce, którą chciałam jakoś naprawić.

Kilka dni później nabrałam odwagi i skreśliłam parę słów do Przemka. List zawierał wszystko – moje emocje, rzeczy których teraz żałuję, oraz to jak pojawienie się naszego synka dało mi nową perspektywę.

– Możesz mu to dać? Na więcej nie mogę już liczyć – powiedziałam do Ingi, podając jej list.

Ala, wykonałaś swój ruch. Co będzie dalej, to już nie zależy od ciebie – starała się mnie uspokoić.

Przyszłość pokaże, czy nasze uczucia znów się odnajdą. Nie miałam pojęcia, co nas czeka, ale jedno wiedziałam na pewno – dołożę wszelkich starań, by mój chłopiec wyrósł na człowieka, który będzie mógł być dumny ze swojej mamy. Kto wie, może któregoś dnia, kiedy ból już przygaśnie, Przemek znajdzie w sobie siłę, by nam przebaczyć i razem, jako rodzina, ruszymy przed siebie trzymając się za ręce.

Alicja, 31 lat

Czytaj także:
„Na rodzinnym obiedzie mama podała rosół z niespodzianką. W jednej chwili przestaliśmy być normalną rodziną”
„Żałuję, że całe życie spałam tylko z mężem. Po 12 latach przyznał się, że kalorie z moich obiadów spalał w łóżku innej”
„Nie wierzyłam, że własna siostra uwiedzie mi narzeczonego. Za moimi plecami zrobiła coś o wiele gorszego”

Reklama
Reklama
Reklama