Reklama

Z Asią byliśmy razem od sześciu lat. Nasz związek nie należał do tych bajkowych, ale miał w sobie coś trwałego. Czasem się mijaliśmy – ona gubiła się w emocjach, ja chowałem się w milczeniu. Ale zawsze jakoś wracaliśmy do siebie. Gdy zaproponowała wyjazd w góry, zgodziłem się bez wahania. Miałem nadzieję, że znów się odnajdziemy, że ta wyprawa nas zbliży. A jednak coś mnie wtedy dręczyło. Niepokój, którego nie potrafiłem nazwać. Spojrzenia Asi stawały się coraz bardziej nieobecne. A ja nie umiałem zapytać, co się dzieje.

To zdarzyło się tak nagle

Wyszliśmy na szlak wcześnie, jeszcze przed wschodem. Asia miała mapę, czekoladę w kieszeni i uśmiech, który – dziś wiem – był wymuszony. Śnieg skrzypiał pod butami, a niebo zaczynało się przecierać. Szliśmy w milczeniu, ale to nie było milczenie komfortowe. Czułem dystans. Czułem, że Asia coś ukrywa. Próbowałem zagadywać, ale odpowiadała półsłówkami.

Pogoda zmieniła się nagle. Zza grani nadciągnęły chmury, a wiatr wypełnił dolinę lodowatym jękiem. Śnieg, który wcześniej tylko prószył, zamienił się w ścianę. Zatrzymaliśmy się.

– Może wrócimy? – zaproponowałem.

– Nie, jeszcze kawałek. Tam będzie ładny widok – wskazała ręką coś przed siebie, ale wszystko zlało się w biel.

Zrobiła krok, potem drugi... i nagle zniknęła. Usłyszałem tylko krzyk. Zerwałem się, pobiegłem w stronę, gdzie była jeszcze przed chwilą.

– Asia! – wrzeszczałem. – Asia, odezwij się!

Z dołu dobiegło mnie coś niewyraźnego, może moje imię. Zsunąłem się ostrożnie po zboczu. Leżała kilka metrów niżej, nieruchoma. Twarz miała przysypaną śniegiem, była ułożona pod nienaturalnym kątem.

– Boże... Asia, słyszysz mnie?

Otworzyła oczy, ale tylko na moment.

– Nie ruszaj się. Zadzwonię po pomoc. Wytrzymaj, proszę.

Ratownik dotarł po czterdziestu minutach. Bartek – tak się przedstawił – był spokojny, opanowany. Pytał o wszystko, ale ja ledwo mówiłem.

– Jesteś z nią? – zapytał.

– Tak. Tak, jesteśmy razem.

Skinął głową, ale spojrzenie miał dziwne. Jakby już wiedział, że nie zdążymy.

Wróciłem do pustego domu

Kiedy wróciłem do mieszkania, było zimno, chociaż kaloryfery działały. Kurtkę rzuciłem gdzieś na podłogę i przez chwilę stałem w korytarzu, nie wiedząc, co dalej. Pustka miała inny smak niż samotność. Jakby coś zostało brutalnie wyrwane z codzienności. Plecak Asi leżał tam, gdzie go postawiła, zanim wyjechaliśmy. Jej kubek z herbatą – niedopity. Włosy na szczotce. Zapach jej perfum w łazience. Nie mogłem tego dotknąć.

Przez pierwsze dni spałem w ubraniu. Czas się rozciągnął, a noce były cięższe niż dni. Telefon milczał, nikt nie dzwonił. Rodzice Asi nie odezwali się ani razu. A ja nie miałem siły się z nimi kontaktować. Unikałem luster. Unikałem własnych myśli.

Piątego dnia rano ktoś zapukał do drzwi. Powoli podszedłem. Za progiem stała pani Halina – sąsiadka z naprzeciwka. Trzymała w dłoni coś białego.

– Darek… ja… to leżało pod drzwiami – powiedziała niepewnie.

Wzięła głęboki oddech i podała mi kartkę. To była klepsydra. Oficjalna, z datą i godziną pogrzebu. Imię Asi. Jej nazwisko. Wszystko. Patrzyłem na to jak na fałszywy dokument. Jakby ktoś robił sobie żart.

– Wybacz, że tak… Ale czy to… na pewno ona? – zapytała pani Halina szeptem.

Nie odpowiedziałem. Usiadłem na podłodze, trzymając papier w rękach.

Trumna już przyjechała. Z Zakopanego – dodała jeszcze, nim się oddaliła. – Widziałam karawan.

Trumna. Słowo brzmiało obco. Jakby dotyczyło kogoś innego.

Uznali, że to moja wina

Msza odbywała się w małym kościele na obrzeżach miasta. Śnieg topniał na schodach, zostawiając brudne smugi. Przyszedłem wcześniej, usiadłem w ostatniej ławce. Ludzie wchodzili pojedynczo – twarze znajome, ale odległe. Rodzice Asi pojawili się jako ostatni. Matka trzymała się ramienia męża. Nie spojrzeli w moją stronę.

Czułem się jak intruz. Jakby to wszystko działo się poza mną. Jakbyśmy nigdy nie byli razem. Gdy niosłem kwiaty do ołtarza, usłyszałem za plecami szept:

Po co on w ogóle przyszedł?

Odwróciłem się. To była jej matka. Spojrzała na mnie chłodno, bez grama ciepła.

– Byliśmy razem – powiedziałem cicho.

Tak ci się wydawało – odpowiedziała, z pogardą na ustach.

Chciałem coś powiedzieć, zaprotestować, ale ksiądz już zaczynał mszę. Stanąłem z boku. Modlitwy przepływały przez moje uszy, nie zostawiając śladu. Kiedy czytano fragment o miłości, która przetrwa śmierć, poczułem ścisk w gardle.

Po ceremonii podszedłem do ojca Asi.

– Czy… mogę jakoś pomóc? Cokolwiek zrobić?

Popatrzył na mnie, jakbym był nieznajomym.

– Najlepiej zostaw to rodzinie.

Tyle. Odszedł, nie czekając na odpowiedź.

Stałem sam na cmentarzu, patrząc, jak spuszczają trumnę w ziemię. Nikt nie zaprosił mnie do stołu pożegnalnego. Nikt nie podał ręki. Zastanawiałem się, czy oni wiedzą coś, czego ja nie wiem. Bo ich spojrzenia mówiły jedno: nie miałem prawa tu być.

Wszystko się skomplikowało

Wróciłem do Zakopanego tydzień po pogrzebie. Potrzebowałem odpowiedzi. Coś nie pasowało. Słowa matki Asi, spojrzenia jej ojca – wszystko to nie dawało mi spokoju. Zamieszkałem w tym samym pensjonacie co wcześniej. Gospodyni pamiętała mnie.

– Ta dziewczyna... była taka cicha – powiedziała z nostalgią. – Ale samotna. Zawsze taka chodziła.

Zacisnąłem dłonie. Przecież byliśmy razem. Przecież ja też tu byłem. Prawda?

Dotarcie do ratownika nie było trudne. Bartek pracował w stacji niedaleko szlaku, na którym wydarzył się wypadek. Spotkaliśmy się w małym biurze, przy kubkach gorącej herbaty.

Wiem, że to trudne – zaczął. – Ale może pomoże panu zrozumieć.

Skinąłem głową.

– Kiedy do niej dotarłem, była przytomna, ale bardzo słaba. Zapytałem, czy była z kimś. Odpowiedziała, że nie. Że wyszła w góry sama.

Zamarłem.

– Co? To… to niemożliwe. Przecież szliśmy razem. Mówiłem to wtedy. Przecież ją znalazłem.

Bartek spojrzał na mnie z powagą.

– Wiem, co pan mówił. Ale ona twierdziła inaczej. Nie wiem, dlaczego tak było, ani co miała na myśli.

Poczułem, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

Może się pomyliła, była w szoku?

– Może. Ale… naprawdę byłeś z nią wtedy w górach?

Nie odpowiedziałem. Bo nagle sam nie byłem niczego pewien.

Wyszedłem z budynku z pustką w głowie. Śnieg znów zaczął padać, jak wtedy. A ja nie wiedziałem już, co jest prawdą.

Skrywała swoje tajemnice

Po rozmowie z Bartkiem czułem się rozdarty. Wracałem myślami do każdej chwili, którą spędziliśmy razem – próbując dostrzec coś, co wcześniej umknęło. W końcu pojechałem do jej rodziców. Chciałem odpowiedzi. Nie zrozumienia – tylko prawdy.

Otworzyła matka. Spojrzała na mnie tak, jakby czekała na ten moment.

– Proszę, wejdź – powiedziała bez emocji.

Salon był identyczny jak przed laty – chłodny, uporządkowany, bez śladu po Asi. Usiadła naprzeciwko mnie. Przez chwilę milczeliśmy. W końcu przerwałem ciszę.

– Dlaczego Asia twierdziła, że była sama?

– Bo chciała, żeby tak to wyglądało – odpowiedziała krótko.

Zmarszczyłem brwi.

– To znaczy?

Chciała odejść od ciebie na długo przed tym wyjazdem. Ale nie miała odwagi ci powiedzieć. Nie była z tobą, Darek. Była obok ciebie, owszem, ale to nie to samo.

Poczułem, jak coś się we mnie łamie.

– Przecież byliśmy razem. Plany, rozmowy, wspólne mieszkanie...

– Plany były tylko twoje. Ona miała inne. Spotykała się z kimś. Od kilku miesięcy. Nie chciała cię ranić, ale już nie umiała udawać.

Zamarłem. Próbowałem zaprzeczyć, ale nie potrafiłem.

– Dlaczego nikt mi tego nie powiedział?

– Bo nie byłeś częścią jej życia, choć bardzo się starałeś. Ona już odeszła. Tylko ty tego nie zauważyłeś.

Siedzieliśmy w milczeniu. Czułem się jak przypadkowy widz w cudzym filmie. Wszystko, co miałem z Asią, zaczęło wydawać się jakimś niedokończonym snem.

Jestem jeszcze bardziej samotny

Siedziałem w naszym – nie, w moim – mieszkaniu. Wciąż pachniało nią. Nie miałem siły tego zmieniać. Jej kubek stał na półce, bluzka wisiała na krześle. Nie byłem gotowy ruszyć czegokolwiek. Czas nie płynął. Po prostu zamarł.

W szufladzie biurka znalazłem pudełko. Było tam kilka zdjęć, zapiski, bilety z kina. Na dnie – koperta. Adresowana nie do mnie, tylko do jej matki. List. Drżącymi dłońmi wyciągnąłem kartkę. Przeczytałem go tylko raz. Nie zawierał żadnych wielkich słów, żadnych deklaracji. Był krótki, prosty. O tym, że potrzebuje przestrzeni, że nie czuje się sobą. Że próbuje się odnaleźć. Nie było tam złości, tylko smutek. I spokój.

Zrozumiałem wtedy coś, czego wcześniej nie chciałem dopuścić do siebie – Asia odeszła ode mnie dużo wcześniej, niż umarła. Fizycznie byliśmy razem, ale emocjonalnie… dawno nas tam nie było. Może ja zbyt mocno chciałem zatrzymać coś, co już dawno się rozpadło. Może kochałem wspomnienie, a nie człowieka.

Podszedłem do okna. Na chodniku przechodziła pani Halina. Spojrzała w górę i pomachała lekko. Odwzajemniłem gest, ale bez uśmiechu. Nie potrafiłem się jeszcze uśmiechać.

Usiadłem znów przy biurku. Przypomniałem sobie jej śmiech, sposób, w jaki zasypiała wtulona we mnie. I poczułem coś między tęsknotą a wstydem.

Może naprawdę nie byliśmy razem. Może tylko ja tak myślałem. Może najtrudniejsze w miłości jest to, że czasem kochasz tylko własne wyobrażenie drugiego człowieka.

Dariusz, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama