Reklama

Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, że będę rezerwować wakacje last minute za kilka tysięcy, popukałabym się w czoło. A jednak tamtego wieczoru, leżąc na kanapie z czekoladą i wyrzutami sumienia po rozstaniu, kliknęłam „kup teraz” na stronie biura podróży. Pięciogwiazdkowy hotel, rajska wyspa, egzotyczne drinki z parasolką – wszystko wyglądało jak z katalogu. Miało być nowe otwarcie. Ucieczka. Detoks. Jak zwał, tak zwał. Chciałam po prostu zapomnieć.

– I serio to zrobiłaś? Sama? – Anka aż wypluła herbatę. – Marta, ty, która zawsze wszystko planowałaś z rocznym wyprzedzeniem?

– No właśnie. Może właśnie dlatego muszę coś zmienić. Choćby na tydzień – odpowiedziałam, wzruszając ramionami.

W środku czułam pustkę. Pół roku po rozstaniu z Łukaszem nadal łapałam się na tym, że chcę do niego napisać. Że sprawdzam, czy polubił zdjęcie, które wrzuciłam. Albo że śnił mi się kolejny raz, tylko tym razem nie byłam w stanie go dogonić.

To nie była zdrada. Przynajmniej nie w klasycznym sensie. Ale po tylu latach wspólnego życia świadomość, że on „już nie wie, czego chce”, zmiotła mnie z planszy. Jakby ktoś z dnia na dzień zrezygnował z gry, a ja nadal siedziałam przy stole.

W ciągu tych miesięcy próbowałam wszystkiego – terapii, medytacji, nawet randek. Ale żadna z tych rzeczy nie dała mi ulgi. Tylko jedna noc, krótka i nieplanowana, trochę ukoiła tęsknotę. Tylko że tej nocy nie powinnam była traktować jak odpoczynku. Bo jak się później okazało – miała dłuższe konsekwencje niż tydzień na Malediwach.

To była jedna noc

– To tylko dla świętego spokoju – mruknęłam do siebie, siadając na brzegu wanny z testem ciążowym w dłoni.

Minęły dwa tygodnie od tej jednej nocy. Po imprezie u Ewy, za dużo wina, za mało rozsądku. Kuba – znajomy znajomych, miły, wrażliwy. Rozmowa, śmiech, płacz, i potem… po prostu się stało. Rano zniknęłam bez słowa, on nawet nie pytał o numer.

Nie planowałam tego. Nie chciałam tego. A teraz… Dwie kreski.

Nie… – wyszeptałam. Serce mi waliło, ręce trzęsły się tak, że test prawie wpadł do toalety.

Siedziałam tak kilka minut. Może godzinę. Nie wiem. Gdy w końcu zebrałam się, by zadzwonić do Anki, odebrała po pierwszym sygnale.

– Coś się stało?

Jestem w ciąży – powiedziałam bez wstępu.

– Że co?!

Dwie kreski. Nie wiem co teraz.

W jej głosie na chwilę zapadła cisza.

Jesteś pewna? Bo te testy czasem...

– Zrobiłam dwa. Nie mylą się oba.

– Kucze, Marta... – westchnęła. – I co z tym wyjazdem?

– Jadę. Muszę. Tam, na miejscu, może... ogarnę to jakoś.

– Ale przecież nie możesz pić, słońce, samolot...

– Wiem. Ale jak zostanę, zwariuję. Muszę odpocząć, zanim zacznę w ogóle myśleć, co dalej. Muszę się zatrzymać. Poza tym przecież nie zmarnuję wydanych pieniędzy.

Po tej rozmowie długo siedziałam w ciszy. Z testem w dłoni. I z uczuciem, że świat, który i tak już się rozsypał, właśnie dostał dodatkowego kopa. Tyle że gdzieś na dnie tej rozpaczy było też coś innego. Maleńka iskierka. Nie nadziei. Jeszcze nie. Ale może ciekawości?

Pojechałam tam sama

Samolot był pełen. Młode pary, grupki znajomych, matki z dziećmi. Czułam się jak intruz. Z przodu chłopak w różowych okularach śmiał się z czegoś na telefonie, jego dziewczyna poprawiała bikini pod bluzą. A ja? Ja miałam w torebce test ciążowy, opakowanie witamin i plik wydruków z forów dla przyszłych matek.

Na miejscu – jak z katalogu. Bungalowy wśród palm, piasek biały jak mąka. I tylko ja w środku tego raju z wyrzutem sumienia i nudnościami.

Na powitanie drink z rumem. Odsunęłam.

Nie pijesz? – zapytał rezydent z plakietką „Artur”. Wysoki, lekko opalony, z tym uśmiechem, który pewnie działał na większość turystek.

– Leki – skłamałam. – Biorę leki.

– W takim razie – uśmiechnął się – witamy w raju. Jeśli czegoś potrzeba, jestem tutaj. – Podał mi broszurę i dodał ciszej: – Ale nie wszystko z katalogu jest prawdziwe. Niektórym wystarczy cisza.

Kiwnęłam tylko głową. Nie miałam siły na pogaduszki.

Kolejne dni były ciche. Unikałam słońca. Nie zapisałam się na nurkowanie. Nie piłam. Nie imprezowałam. Leżałam na leżaku i udawałam, że odpoczywam. A w środku buzowało. Hormony? A może po prostu samotność?

Wieczorem znów spotkałam Artura. Tym razem w barze, z kawą, nie rumem.

– Jak się pani ma?

– Trochę nie po katalogowemu – odpowiedziałam i sama się zdziwiłam, że żartuję.

– To dobrze. Katalogi kłamią. Prawdziwe rzeczy są zwykle brzydsze. Ale bardziej nasze.

I wtedy coś we mnie drgnęło. Może pierwszy raz od miesięcy.

Przejrzał mnie na wylot

Wieczór był duszny. Taki, który nie daje spać, więc zamiast przewracać się w łóżku, wyszłam na plażę. Artur już tam był – bez plakietki, bez broszury, bez uśmiechu dla turystek. Siedział na piasku, nogi wciągnięte pod brodę. Wyglądał jak ktoś, kto czeka.

– Nie śpisz? – zapytał, nawet nie odwracając głowy.

– Nie. Plaża wygląda lepiej nocą. W dzień wszystko krzyczy, że powinno być pięknie.

Usiadłam obok. Przez chwilę milczeliśmy.

To wakacje po rozstaniu? – zapytał w końcu cicho.

– Tak.

– A on był…?

– Nieważne, już nieistotne. Nie o nim myślę. Myślę o tym, że nie wiem, czy mam wracać, czy zostać. A nawet nie wiem, gdzie byłabym bardziej na miejscu.

Spojrzał na mnie. Długo.

Jesteś w ciąży?

Zatkało mnie.

– Jak…? – zdołałam tylko wyszeptać.

Widziałem, jak sprawdzasz skład w bufecie. Jak odmawiasz kawy, alkoholu, jak trzymasz rękę na brzuchu, kiedy myślisz, że nikt nie patrzy.

Zacisnęłam dłonie. Oczy mi się zaszkliły.

To nie miało tak być. To miała być noc, która nic nie znaczy. Tylko trochę… żeby nie czuć. I teraz… nie wiem, co robić. Nie jestem gotowa. A z drugiej strony… nie umiem o tym myśleć jak o błędzie.

Artur pochylił się lekko w moją stronę.

Może to brzmi jak początek historii, nie koniec?

Popatrzyłam na niego. I pierwszy raz od miesięcy łzy popłynęły same. Nie z żalu. Z ulgi.

Przestałam się martwić

Każdy kolejny dzień nie był już jak z katalogu. I dobrze. Nie robiłam zdjęć zachodów słońca ani talerzy z owocami morza. Nie wstawiłam ani jednej fotki na Instagram. Po prostu… byłam. Budziłam się, jadłam śniadanie, piłam sok z mango, patrzyłam na wodę. A wieczorami siadałam z Arturem i rozmawialiśmy. Czasem godzinami. Czasem tylko kilka zdań.

– Kiedy wiesz, że jesteś gotowy na coś nowego? – zapytałam go któregoś wieczoru.

– Jak nie boisz się już, że to ci wszystko zepsuje – odpowiedział.

Nie mówił dużo o sobie. Ale wiedziałam, że sam kiedyś uciekł na tę wyspę. Coś zostawił. Kogoś. Może siebie?

Zaczęłam pisać pamiętnik. Trochę o tym, co czuję. Trochę o tym, jak próbuję to wszystko poskładać. „Moje dziecko będzie miało mamę, która kiedyś zgubiła drogę” – zapisałam jednego wieczoru. – „Ale może właśnie dlatego znajdzie własną”.

Ostatniego dnia spakowałam się bez pośpiechu. Walizka była lżejsza – mniej rzeczy, ale więcej... miejsca? W sobie?

Artur podszedł, gdy oddawałam klucz.

– I co? – zapytał.

– Wracam. Ale nie wiem jeszcze, dokąd tak naprawdę.

Skinął głową.

Jakbyś kiedyś znów zgubiła drogę… wiesz, gdzie mnie szukać.

Uśmiechnęłam się. Ale nic nie obiecałam.

W samolocie po raz pierwszy pomyślałam: może to nie jest koniec świata. Może po prostu zaczynam inny rozdział.

Nie będę już uciekać

Pierwsze co mnie uderzyło po powrocie, to szarość. Lotnisko, autobus, klatka schodowa – wszystko wydawało się wyprane z kolorów. Otworzyłam drzwi mieszkania i przez chwilę po prostu stałam w progu, z walizką w ręce. Pachniało kurzem. I samotnością.

Zajrzałam do lodówki – światło się świeciło, ale była pusta. Tak samo jak moje konto. Sprawdziłam stan karty – minus trzy tysiące. Luksusowa ucieczka, którą zafundowałam sobie na ratunek, zostawiła mi nie tylko wspomnienia, ale też dług, który teraz patrzył na mnie z wyciągu z banku.

Anka przyszła wieczorem z zupą i czekoladą.

I jak było? – zapytała ostrożnie.

– Inaczej. Ale nie wiem, czy lepiej – wzruszyłam ramionami.

– Wiesz, że musisz teraz coś z tym zrobić, prawda?

– Wiem – odpowiedziałam cicho. – Już zapisałam się do ginekologa. I szukam terapeuty.

Anka objęła mnie jedną ręką.

Czyli nie uciekasz?

– Chyba po raz pierwszy od dawna... nie.

Wieczorem siedziałam sama w pokoju i znów sięgnęłam po pamiętnik. Zaczęłam pisać: „Nie wiem, kim jestem. Ale już nie próbuję udawać, że wiem. Może od tego trzeba zacząć. Od bycia prawdziwą”.

Zanim zasnęłam, napisałam jeszcze jedną wiadomość. Do Artura. Krótką. „Wróciłam. I chyba naprawdę wracam do siebie”. Nie wiedziałam, czy odpisze. Ale tym razem – nie o to chodziło.

Już wiedziałam, gdzie zmierzam

Stałam przed lustrem w łazience. W tej samej, w której trzymałam w ręce test z dwiema kreskami. Teraz na półce leżał krem do rozstępów, próbka oliwki dla niemowląt i kalendarz z zaznaczonymi kolejnymi wizytami u lekarza.

Brzuch był jeszcze ledwo widoczny. Ale ja już go czułam – ciężar, ciepło, odpowiedzialność. Codziennie inna emocja. Strach. Czułość. Panika. Nadzieja.

Popatrzyłam na swoje odbicie. Nie wyglądałam jak kobieta z katalogu ciążowego – z tą miękką poświatą szczęścia i promienną cerą. Miałam cienie pod oczami, włosy związane niedbale w koczek i dłonie trochę zmarznięte. Ale... nie uciekłam. I to było więcej, niż się po sobie spodziewałam.

Telefon piknął. Wiadomość od Artura. „Dobrze, że wróciłaś. Do siebie. I nie bój się – katalogi kłamią. Ale prawdziwe historie są ciekawsze”. Uśmiechnęłam się. Schowałam telefon do kieszeni i jeszcze raz spojrzałam na swoje odbicie.

Nie wiedziałam, co będzie dalej. Czy odnajdę spokój, czy pogubię się sto razy. Czy będę dobrą matką, czy czasem nie dam rady. Ale przestałam wierzyć w gotowe scenariusze. Nie chciałam już udawać, że wszystko wiem.

Marta, 31 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama