Reklama

Miałam dwa trzy lata i wydawało mi się, że nareszcie jestem na właściwej drodze. Miałam stabilną pracę w agencji reklamowej, własne mieszkanie w Warszawie i – co najważniejsze – Karola. Mężczyznę, który nie tylko mnie kochał, ale przede wszystkim szanował i traktował poważnie. Po latach nieudanych związków, w których byłam albo kimś „na chwilę”, albo kimś, „kto za dużo wymaga”, Karol okazał się moją bezpieczną przystanią. Mężczyzną, przy którym mogłam odetchnąć.

Poznaliśmy się przypadkiem na konferencji branżowej. Zaczepił mnie pytaniem o kawę – zupełnie banalnie, ale zrobił to z takim wdziękiem, że zapamiętałam go od razu. Po dwóch tygodniach była pierwsza randka. Po dwóch miesiącach – nie chciał wychodzić ode mnie na noc. Po roku – uklęknął z pierścionkiem. To było jak bajka. Jego ciepło, uważność, lojalność… Czułam się przy nim jak ktoś ważny.

Zgodziłam się bez wahania. Miałam poczucie, że wszystko, co złe, jest za mną. Że romans, który przeżyłam kilka lat wcześniej nad morzem – namiętny, krótki, intensywny – był tylko wspomnieniem. Wakacyjną pomyłką, której nawet nie warto opowiadać. Aż do dnia, gdy Karol zaprosił mnie na obiad do rodziców.

To przecież niemożliwe

– Mamo, tato, to jest Marysia – powiedział Karol, trzymając mnie za rękę z takim czułym uśmiechem, że aż ścisnęło mnie w gardle. – Moja narzeczona.

Grażyna – jego mama – wstała od razu, wyciągnęła do mnie ręce i przytuliła lekko, z takim ciepłem, że aż się zdziwiłam.

Wreszcie cię poznajemy. Karol tyle o tobie opowiadał, że mam wrażenie, jakbym już cię znała.

Odwzajemniłam uśmiech, choć już wtedy czułam, że coś się dzieje. Jakby powietrze w salonie zgęstniało. A potem… spojrzałam na ojca Karola. To był Andrzej.

Siedział w fotelu z kieliszkiem wina w dłoni. Siwiejące włosy, lekko rozpięta koszula, ten sam uśmiech – opanowany, lekko ironiczny, który znałam aż za dobrze. I to spojrzenie. Gdy nasze oczy się spotkały, przez sekundę wszystko wokół przestało istnieć. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Nogi miałam jak z waty.

– Marysiu… – powiedział powoli. – Miło mi cię poznać.

Jego głos. Nic się nie zmienił. Karol niczego nie zauważył. Zajął się wieszaniem mojej kurtki, a ja usiadłam, żeby nie zemdleć.

– Cieszę się, że jesteście z nami – dodał Andrzej, a ja prawie się rozpłakałam.

Mama Karola podała wino. Andrzej zerknął na mnie ukradkiem. Ja milczałam. W głowie miałam tylko jedną myśl: „To niemożliwe. To on. Karol to syn… mojego byłego kochanka”.

Musieliśmy zachować to w tajemnicy

Kilka tygodni później byliśmy u teściów drugi raz. Tym razem Karol zapomniał z piwnicy wina, które obiecał przynieść, więc zszedł na dół. Grażyna krzątała się w kuchni, a ja… zostałam sama w salonie z Andrzejem.

Zaraz po tym, jak za Karolem zamknęły się drzwi, Andrzej wstał z fotela i podszedł do mnie. Usiadłam przy stole, udając, że przeglądam telefon. Serce mi waliło. On się odezwał pierwszy.

Co ty tu robisz? – zapytał cicho, tonem, który znałam aż za dobrze.

– To chyba ja powinnam zadać to pytanie – odpowiedziałam sucho, nie podnosząc wzroku.

– Karol… to mój syn. Jak mogłaś nie wiedzieć?

A skąd mogłam wiedzieć? Nigdy nie mówiłeś o rodzinie. Nie wiedziałam nawet, jak masz na nazwisko.

Milczał przez chwilę.

– To nie może wyjść na jaw – powiedział w końcu.

– Wiem – odpowiedziałam. – I nie zamierzam nic mówić. Ale nie udawaj, że nic się nie stało.

Popatrzył na mnie uważnie, jego oczy były teraz poważne. Zero ironii, zero uśmiechu.

– Nie stało się? Marysia, to był... cholernie intensywny czas.

– I przeminął. Było, minęło. Ja kocham Karola. To się nie może powtórzyć. Nie może wrócić.

Zbliżył się o krok, nachylił się niepokojąco blisko.

– Ale wróciło. Widziałem to w twoich oczach, jak mnie zobaczyłaś.

Odsunęłam się, wstałam.

– Przestań. Musimy być dorośli. Ja chcę zbudować z Karolem życie. I ty powinieneś to uszanować.

Spojrzał na mnie długo i intensywnie. A potem wyszedł. Zostałam sama, drżąca. A jego słowa wciąż brzmiały mi w uszach.

Ten sekret mnie wyniszczał

Ślub był skromny, ale piękny. Ja byłam w sukni z delikatną koronką, Karol w granatowym garniturze. Patrzył na mnie z takim zachwytem, jakby właśnie wygrał los na loterii. Patrzyłam mu w oczy i próbowałam nie myśleć o tym, co siedzi we mnie głęboko zakopane. O tamtych nocach, o tych oczach, które teraz śledziły mnie z kościelnej ławy. O Andrzeju.

Uśmiechał się poprawnie. Grał rolę dumnie wzruszonego ojca. A ja stałam tam, przysięgając miłość jego synowi, i nie potrafiłam się skupić na słowach.

Po ślubie wszystko powinno być proste, prawda? A jednak nie było. Z każdą wizytą u teściów czułam, że Andrzej jest coraz bardziej obecny – w mojej głowie, w spojrzeniach, w tych chwilach, gdy zostawaliśmy sami nawet na minutę. Karol niczego nie podejrzewał, był tak szczęśliwy, że czasem aż mnie bolało, jak bardzo go okłamuję.

Tym razem siedzieliśmy przy kolacji. Grażyna opowiadała o jakiejś sąsiadce, Karol śmiał się z jej żartu, a ja czułam, jak Andrzej mnie obserwuje. Wiedziałam, że kiedyś coś powie. I nie pomyliłam się.

– To dziwne… – rzucił nagle cicho – że się spotkaliśmy ponownie w takich okolicznościach, prawda Marysiu?

Zamarłam. Karol nie zwrócił uwagi, zajęty nalewaniem wina.

Los czasem lubi sobie z nas kpić – syknęłam cicho.

Spojrzał na mnie z ukosa, a w jego oczach była nie tylko nostalgia, ale i coś jeszcze.

Dlatego milczę – powiedział później, gdy Grażyna wyszła z psem, a Karol zajął się telefonem. – Ale nie myśl, że to łatwe.

Zrozumiałam, że to się wcale nie skończyło. Choć oboje mówiliśmy o dystansie… Byliśmy o krok od przekroczenia granicy.

Wszystko poszło nie tak

Karol pojechał na trzydniową delegację do Wrocławia. Plan był prosty – ja miałam zostać na noc u jego rodziców, bo miałyśmy następnego dnia z rana z Grażyną jechać po odbiór firan do innego miasta. Andrzej miał nocować w hotelu służbowym, bo rano miał jakieś spotkanie poza miastem. Tak przynajmniej było ustalone. Ale Andrzej wrócił na noc do domu.

– Karol mówił, że nie lubisz sama spać w domu – zaśmiała się Grażyna. – A u nas zawsze jesteś mile widziana.

Uśmiechnęłam się. Ale cały czas czułam napięcie. To był wieczór, którego bałam się od momentu, gdy dowiedziałam się, że Karol wyjeżdża. Kiedy Grażyna po kolacji powiedziała, że idzie wcześniej spać, bo „musimy jutro wcześnie wstać”, zrozumiałam, że nie ma już odwrotu.

Siedziałam jeszcze przy kuchennym stole, sącząc wino. Nagle wszedł on z rozwichrzonymi włosami. Bez zbędnych słów sięgnął po kieliszek.

– Nie śpisz? – zapytał.

– Nie mogę – odpowiedziałam. – Za dużo myślę.

– O mnie? – zapytał cicho.

Spojrzałam na niego i nie musiałam odpowiadać. Usiadł naprzeciwko. Milczeliśmy chwilę. A potem, jakby to było najnaturalniejsze na świecie, wyciągnął rękę i dotknął mojej dłoni. Nie cofnęłam jej.

– Nie powinienem… Ale nie potrafię cię ignorować – powiedział.

– Ja też nie – szepnęłam. – Ale musimy to zatrzymać. To był błąd.

Zamiast się odsunąć, pocałował mnie. Długo. Głęboko. A potem… już nie było odwrotu. Nie umiałam się odsunąć. Dałam się ponieść. W nocy długo leżałam w jego objęciach, patrząc w sufit. Wiedziałam jedno. Zdradziłam mężczyznę, którego kocham. Z jego własnym ojcem.

Gardziłam sama sobą

Nie potrafiłam patrzeć Karolowi w oczy. Po tamtej nocy coś we mnie się zmieniło. Nie tylko sumienie mnie gryzło – wszystko się posypało. Jego dotyk mnie parzył, każde „kocham cię” wbijało się w serce jak nóż. A on niczego nie zauważał. Nadal był czuły, troskliwy, mówił, że tęsknił. A ja… kłamałam.

Unikałam teściów jak ognia. Zawsze miałam wymówkę – ból głowy, praca, złe samopoczucie. A kiedy Karol nalegał, jechałam z nim, ale czułam się jak w klatce. Jakby każdy gest Andrzeja – każde spojrzenie – przypominało mi o tamtej nocy.

Andrzej dzwonił. Pisał. Chciał się spotkać. „Musimy to zakończyć” – napisał raz. Spotkaliśmy się w parku. Miałam mu powiedzieć, że to koniec, że więcej się nie odezwę. Ale kiedy usiedliśmy na ławce, znowu wszystko się rozmyło.

Nie możemy tego ciągnąć – powiedziałam.

– Dlaczego nie? – spojrzał na mnie poważnie. – Marysiu, ja nigdy o tobie nie zapomniałem. Wiesz o tym.

To był błąd. Ja kocham Karola. Nie mogę zniszczyć jego życia.

– A może już je zniszczyliśmy?

Zamknęłam oczy. Czułam, jak oczy pieką mnie od wstrzymywanych łez.

– Musimy przestać.

– Powiedz tylko jedno. Gdyby Karola nie było… gdybyś mogła wybrać raz jeszcze… wybrałabyś mnie?

Nie odpowiedziałam. Bałam się, że prawda zniszczyłaby mnie doszczętnie.

Wciąż żyję w kłamstwie

Zostałam z Karolem. Powtarzałam sobie, że to była jedyna możliwa decyzja. Że zdrada to tylko impuls, chwila słabości. Że da się to wymazać. Zakopać. Udawać, że nie istnieje. Ale nie dało się.

Każde spotkanie z Andrzejem było jak szarpnięcie nożem. Patrzył na mnie długo, a ja od razu wiedziałam, że on pamięta. Że nosi to w sobie tak samo jak ja. Że to nie zniknie tylko dlatego, że postanowiliśmy milczeć.

Grażyna – biedna, niczego nieświadoma – planuje wspólne święta, gotuje obiadki, kupuje mi drobne prezenty i nazywa mnie „swoją córką”. A ja się uśmiecham, dziękuję, przytulam ją… i czuję się, jakbym tonęła. Karol nadal mnie kocha. A ja… nadal kocham jego. Ale ta miłość już nie jest czysta. Noszę w niej cień. Brud. Wstyd.

Czasem budzę się w nocy, zlana potem, przekonana, że Karol wie. Że widzi. Że za chwilę zada to jedno pytanie, które rozbije nas doszczętnie. Ale on śpi spokojnie, oddycha równo. Ufa mi. Wierzy, że jestem tą samą kobietą, w której się zakochał. A ja kłamię. Dzień po dniu. Milczeniem. Czasem patrzę w lustro i pytam siebie:

Kim się stałaś, Marysiu?

Nie odpowiadam. Bo chyba już nie wiem.

Maria, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama