Reklama

Wydaje się, że całe życie oczekiwałam na zadanie mi tego jednego pytania. Wielu kobietom nie jest to konieczne do szczęścia, cieszą się z tego, co mają. Ja jednak potrzebowałam zapewnienia, że mój ukochany mężczyzna kocha mnie i chce ze mną zostać do końca życia. Gdy zapytał mnie, czy zostanę jego żoną, nie posiadałam się z radości. Zgodziłam się od razu. To było nieco ponad trzy lata po naszej pierwszej randce, gdy rozmawialiśmy całą noc.

Gdy mój wybranek usłyszał moją odpowiedź, zobaczyłam blask szczęścia w jego oczach. Wszystko wydawało się idealne. W wieku trzydziestu lat znalazłam swoją bratnią duszę. Mieliśmy oboje satysfakcjonującą pracę, swoje sukcesy, wynajęte porządne mieszkanie i dzieci w planach. Nadchodziła pora, by zadeklarować swoje uczucie przed całym światem.

Wszystko układało się wspaniale

Nie chcieliśmy, by ceremonia była przesadnie rozdmuchana. Zaprosiliśmy tylko najbliższą rodzinę i wąskie grono przyjaciół. Wybraliśmy datę ślubu i rozpoczęliśmy planowanie miejsca, zespołu, kwiatów i dekoracji. Marzyłam o romantycznym wystroju, pełnym świec i roślinnych dodatków.

Zaczęłam poszukiwania sukni, wybieraliśmy wzory zaproszeń, ustalaliśmy, jaką chcemy muzykę. W pewnym momencie niespodziewanie natrafiliśmy na przytulne mieszkanie do kupna w okolicy. To był kolejny poważny krok – własny dom. Moglibyśmy pozostać w nim na stałe i nie martwić się o humory wynajmującego.

Po dwóch miesiącach zakończyliśmy wszystkie formalności z bankiem i notariuszem. Kilka dni później zostały nam wręczone klucze i mogliśmy spędzić pierwszą noc u siebie. Spaliśmy w niemal pustym mieszkaniu, na materacu. Nie było innych mebli, a na podłodze leżały tylko nasze ubrania, pudełka po pizzy i butelka wina.

Czułam się tak szczęśliwa jak nigdy. Następne tygodnie to było wykańczanie mieszkania, bo musieliśmy wymienić parkiety i kafelki. Przebierałam godzinami w katalogach i stronach sklepów meblowych, by wybrać najlepszą kanapę. Oczami wyobraźni widziałam już jak oglądamy na niej filmy i gościmy znajomych czy rodzinę.

Pochłonęły mnie przygotowania do wesela

Podczas gdy ja dalej przyglądałam się domowym sprzętom i decydowałam, co jeszcze jest nam potrzebne, mój narzeczony, Krzysiek, przesiadywał w pracy. Śmiał się, że ktoś musi na to wszystko zarobić. Trochę się obrażałam, bo przecież ja też pracowałam na pełen etat. On tylko dawał mi buziaka i tłumaczył, że chce spełnić moje marzenia o idealnym wystroju mieszkania. Chciał, żeby po ślubie móc żyć „na jakimś poziomie”, a nie tylko odkładać na „czarną godzinę” i brać rzeczy na kredyt.

Ja, w przeciwieństwie do niego, nie miałam szans na wypracowanie dobrych zarobków za nadgodziny. Miałam swój etat w urzędzie i nic poza tym. Nie dotyczyły mnie te wszystkie bonusy i premie, co jego.

Zdecydowaliśmy się urządzić sobie wieczór kawalerski i panieński w tym samym czasie, choć osobno. Mieliśmy się porządnie wyszaleć ze znajomymi. Ja wybrałam się z przyjaciółkami i świadkową na przegląd klubów nocnych, pieczołowicie ustalając ze świadkiem miejsca, w których goszczą panowie, żeby się nie spotkać.

Impreza trwała aż do rana. Tańczyłam w dekoracjach przyszłej panny młodej, a przystojni faceci prosili mnie na parkiet i próbowali skraść buziaka przed nałożeniem mi obrączki. Na szczęście moje koleżanki dobrze mnie pilnowały i nie zrobiłam żadnego głupstwa po kilku drinkach.

Co się wydarzyło u niego?

Gdy wróciłam zmęczona do mieszkania, odkryłam, że jestem tam sama. Nie martwiłam się o narzeczonego, bo wiedziałam, że dobrze się bawi z kolegami. Szybko się wykąpałam i zasnęłam od razu, gdy tylko dotknęłam miękkiej poduszki. Gdy wstałam, zastałam Krzyśka półśpiącego na stole, półsiedzącego na krześle. Rozbawił mnie ten widok, jednak zastanawiałam się, czemu nie dotarł do sypialni.

Podeszłam do narzeczonego i lekko go potrząsnęłam za ramię, by nakłonić go do położenia się do łóżka.

Zabieraj ręce! – fuknął na półśpiąco, gdy tylko go dotknęłam.

Odsunęłam się zaskoczona.

– Dobrze, dobrze – odpowiedziałam cicho.

Chwilę później przetarł oczy i zaczął mnie przepraszać. Wymigiwał się swoim stanem i niewyspaniem. Ale zaczął się też dziwnie zachowywać. W ciągu dnia niemal się nie widywaliśmy, przestaliśmy rozmawiać ze sobą, a gdy zdarzały się nam wolne wieczory, Krzysiek tłumaczył się zmęczeniem po pracy i szedł spać.

Uznałam, że to wina zmęczenia i stresu przed ślubem. Myślałam o tym, że po całym tym zamieszaniu z weselem wyjedziemy na zaplanowaną wycieczkę na Majorkę i tam będziemy odpoczywać aż dwa tygodnie. Potem wrócimy do codziennego życia, ale odpuścimy wreszcie tę gonitwę za obowiązkami i nadgodzinami. W końcu pieniądze to nie wszystko.

Krzysiek dalej był wiecznie zmęczony, więc wzięłam na siebie większość spraw związanych z przygotowaniami do ślubu. Kilka dni przed weselem zaczęłam się źle czuć. Nachodziły mnie dziwne mdłości, zawroty głowy… Wystraszyłam się, że bierze mnie jakaś choroba, więc wybrałam się do lekarza. Zamiast tego otrzymałam najwspanialszą wiadomość w życiu.

Miałam dobre wieści

Bardzo się ucieszyłam i postanowiłam wrócić do domu. Mieliśmy dzieci w planach, może i odległych, ale skoro już się stało… Tak, byłam w ciąży! Po drodze do mieszkania zrobiłam zakupy, by poczekać na Krzyśka z kolacją w indyjskim stylu, bo lubiliśmy taką kuchnię.

Już wyobrażałam sobie minę mojego narzeczonego na wieść o dziecku. Może i to sporo namiesza w naszych planach, ale przecież będziemy pełną rodziną. Będziemy mieli wspólne dziecko!

Dotarłam do drzwi i z zaskoczeniem odkryłam, że zamek nie był zamknięty. Czyżbym zapomniała o tym rano? Trochę się wystraszyłam, że może ktoś się do nas włamał. Z lękiem ostrożnie otworzyłam drzwi i się rozejrzałam. Nie zauważyłam niczego podejrzanego. Tylko z salonu dobiegały jakieś dziwne odgłosy.

Na placach podeszłam do pokoju. Miałam przy sobie tylko torebkę i reklamówkę z zakupami, więc nie miałam pojęcia, czym miałabym się bronić przed ewentualnym złodziejem. Chwilę później przestałam myśleć o zagrożeniu. Torba wypadła mi z ręki, a puszka z mlekiem kokosowym głośno uderzyła o kafelki na podłodze. Ten dźwięk na zawsze pozostanie mi w głowie.

Na mojej wymarzonej kanapie zobaczyłam Krzyśka w samych spodniach, a na nim jakąś kobietę, także półnagą. Całowali się namiętnie, mocno objęci. Dopiero dźwięk upadającej puszki ich wystraszył i odskoczyli od siebie.

– Madziu, to nie… – zaczął jąkać się Krzysiek.

Zobaczyłam jego zaskoczoną minę

Wycofałam się i pojechałam prosto do domu moich rodziców. Nie potrafiłam zmusić się do rozmowy z Krzyśkiem, nie zobaczyłam się z nim. Ślub został odwołany. Wszystko trzeba było odwołać, co było trudne i nieprzyjemne. Wieloma sprawami zajęłam się sama, ale też zostawiłam sporo z nich Krzyśkowi.

Gdzie ja robiłam rezerwacje, tam od chodził odwoływać, dzięki czemu uniknęłam chociaż części spojrzeń pełnych politowania. Dopiero kilka tygodni później znalazłam siłę na poważną rozmowę z byłym narzeczonym. Wyznał mi wtedy, że na wieczorze kawalerskim pocałowała go jakaś dziewczyna i nie mógł przestać o niej myśleć.

Tłumaczył, że wciąż mnie kocha, ale bardziej jako przyjaciółkę niż kobietę jego życia. Uwielbiał życie ze mną, ale okazało się, że prawdziwe uczucie czeka go jednak gdzieś indziej. Nie chciał oszukiwać mnie ani siebie w tym temacie. Do tej pory myślał, że wie, czym jest miłość, ale okazało się, że to była tylko namiastka.

Nie chciałam tego słuchać, ponieważ raniło to każdą cząstkę mojej duszy. Jak mogłam być tak ślepa? Nie zauważyłam, że traktuje mnie jak przyjaciółkę do łóżka, a nie partnerkę życiową? Nie rozumiałam tego, ale uznałam, że lepiej dowiedzieć się teraz, niż po ślubie.

Między nami była sympatia, przyjaźń, miłość – w końcu dlatego mi się oświadczył, kupił ze mną mieszkanie. Myślał, że to mu wystarczy, ale teraz wie, że się mylił. Ja dowiedziałam się tego wszystkiego w tak okropny sposób, w chwili, kiedy chciałam poinformować go o tym, że będzie ojcem.

Musiałam się z tym pogodzić

Następne kilka tygodni niemal w całości przepłakałam. Nocami myślałam o tym, co mogłoby być, ale już nigdy nie będzie. Musiałam się pogodzić z losem. Nasze maleństwo żyje na dwa domy. Ma mamę, tatę i… macochę. Wkrótce przekonałam się, że związek Krzyśka jest naprawdę dobrze dobrany i harmonijny. Może to faktycznie była wielka miłość, większa niż nasza własna…

Mieszkanie, które urządzałam z taką pieczołowitością, pozostało moje. Oboje uzgodniliśmy, że pozostanie dla naszego synka na przyszłość. Z czasem zaczęłam układać sobie życie, choć nie jest mi łatwo. Zaczęłam chodzić nawet na randki, uczę się ufać ludziom na nowo.

Być może kiedyś się to uda, bo przecież musiałam od nowa zaufać Krzyśkowi. Doceniam go jako przyjaciela i ojca naszego dziecka. Wszyscy razem tworzymy dość nietypową rodzinę i mam tego pełną świadomość. Jedyne, co dla mnie ważne, to aby dobrze wychować naszego synka, tak by czuł się kochany i bezpieczny. Mam nadzieję, że jak na razie, całkiem nieźle nam to wychodzi.

Magdalena, 31 lat

Czytaj także:
„Odkąd urodziłam dziecko, mąż zaszył się w pracy. Robiło się fajnie, ale zmieniać pieluch to już się mu nie chce”
„Pracuję na pełny etat jako matka, żona i kucharka. Rodzina tak mnie wykończyła, że nie potrafię odpoczywać”
„Chciałam zaszaleć na zakupach świątecznych, ale ktoś ukradł mi portfel. Będzie miał bajeczne Święta za moją kasę”

Reklama
Reklama
Reklama