Reklama

Codzienność z wiekiem stawała się coraz bardziej dotkliwa. Po śmierci Władka przez długi czas wmawiałam sobie, że wreszcie mam czas dla siebie. Że mogę spokojnie czytać książki, rozwiązywać krzyżówki, pić kawę o dowolnej porze dnia.

Nudziłam się

Przez pierwsze tygodnie cisza była niemal ciekawa, potem stała się uciążliwa. Z czasem próbowałam ją czymkolwiek zagłuszyć – radiem, telewizją, rozmowami z sąsiadkami. Z coraz mniejszym skutkiem.

Mieszkałam sama w trzypokojowym mieszkaniu, które kiedyś tętniło życiem, a teraz wydawało się puste jak klatka. Córka, Anka, kontaktowała się ze mną coraz rzadziej. Najczęściej wysyłała krótkie wiadomości, że ma zebranie, wyjazd służbowy albo że oddzwoni później. Dzwoniła raz w tygodniu, czasem rzadziej. Nie chciałam być nachalna, nie chciałam zamienić się w matkę, która codziennie wypytuje o pogodę i śniadanie. Zresztą nie miała na to czasu.

Każdego tygodnia, w środę rano, robiłam sobie mocną kawę i siadałam przy kuchennym stole z lokalnym tygodnikiem. Może trochę z nudy, może z potrzeby zobaczenia, że coś się jeszcze gdzieś dzieje. Przeglądałam ogłoszenia – nieruchomości, zwierzęta, towarzyskie. Czasem z politowaniem, częściej z jakąś dziwną ciekawością.

Zbliżyliśmy się

Któregoś dnia moją uwagę przyciągnęło jedno, z pozoru błahe: „Pan, 68 lat, lubiący śniadania i szachy, szuka pani do wspólnej gry i rozmów. Preferuję wtorki i soboty. Kawa po mojej stronie”. Najpierw się uśmiechnęłam. Pomyślałam, że to brzmi jak żart, jak ogłoszenie napisane dla zabawy. Ale potem nie potrafiłam przestać o nim myśleć. Jeszcze tego samego dnia napisałam krótką odpowiedź.

Zaczęliśmy spotykać się regularnie. Początkowo tylko we wtorki i soboty, tak jak napisał w ogłoszeniu, ale z czasem te dni przestały mieć znaczenie. Śniadania w kawiarni, potem spacery po parku, czasem zakupy na targu. Zawsze kończyło się partią szachów, najczęściej u niego, bo miał lepszą szachownicę. Przynosił chleb z piekarni, którą lubił od lat, a ja dżem morelowy domowej roboty.

Moja przyjaciółka Basia była sceptyczna. Gdy jej opowiedziałam o Jerzym, skrzywiła się i zapytała, czy dobrze się czuję. Mówiła, że coś w nim jej nie pasuje. Przypomniała mi, że łatwo się przywiązuję i jeszcze łatwiej rozczarowuję. Odpowiedziałam, że przecież to tylko szachy, nic więcej.

Odkryłam prawdę

Wszystko zaczęło się od drobiazgu. Szukałam nożyczek w jego szufladzie, gdzie trzymał wszystko i nic – stare paragony, spinacze, zapalniczki, woreczki z herbatą bez opakowania. Natrafiłam na zdjęcie. Była na nim kobieta w kapeluszu, z szerokim uśmiechem. Stała obok Jerzego, wyglądał na młodszego o co najmniej dwadzieścia lat. Przytulali się.

Zajrzał mi przez ramię, gdy jeszcze trzymałam zdjęcie. Nie zdążyłam go schować ani udawać, że nie patrzę. Zmrużył oczy, jakby nie był pewien, co widzi.

– To ona? – zapytałam cicho.

Nie odpowiedział. Usiadł na krześle i spojrzał przez okno, jakby nagle wszystko inne przestało istnieć.

– Mieszkała ze mną przez trzy dekady – powiedział w końcu. – Nie pytaj, dlaczego jej tu nie ma.

Nie musiałam pytać. To zdjęcie, jego spojrzenie, milczenie, które nastało potem – wszystko mówiło samo za siebie. Dom, który pachniał lawendą i kurzem, miał w sobie coś zatrzymanego w czasie. Tylko ja wcześniej tego nie widziałam.

Tęsknił za nią

Później, kiedy wróciłam do siebie, próbowałam skupić się na codziennych rzeczach. Na obiedzie, liście z banku, zakupach w warzywniaku. Ale wszystko to było jakby przesunięte, jakby nie moje. Czułam się, jakbym weszła w cudze wspomnienie.

W sobotę zaprosił mnie do siebie na kolację. Siedzieliśmy przy stole, nie rozmawialiśmy o szachach, nie zaczęliśmy nowej partii. Po prostu siedzieliśmy. W końcu odłożył łyżkę i powiedział, że czas na prawdę, bo inaczej nie da rady dłużej grać w to, co zaczęliśmy.

Opowiedział mi o kobiecie ze zdjęcia. Mieszkali razem przez trzydzieści lat. Nie byli małżeństwem, ale żyli jak para. Nie mieli dzieci. Ona pewnego dnia po prostu odeszła. Bez słowa. Zostawiła liścik, w którym nie prosiła o wybaczenie, nie tłumaczyła się. Napisała tylko, że musi odejść.

Nie szukał jej. Wierzył, że chciała zniknąć. Z początku czekał, myślał, że wróci. Potem próbował żyć normalnie, ale nie umiał. Przez lata nie wpuszczał nikogo do swojego świata, aż w końcu napisał ogłoszenie. Nie z nadzieją, tylko z ciekawości, czy ktoś się odezwie.

Nie mogłam się odnaleźć

Siedziałam i słuchałam, a w środku miałam mętlik. Czułam się zdradzona, chociaż nie byłam tą, której coś obiecywano. Bolało mnie, że przez tyle tygodni nie powiedział ani słowa. Ale bardziej bolało to, że teraz mówił. Tak, jakby ta prawda ważyła więcej niż wszystko, co wydarzyło się wcześniej.

Nie przyszłam przez trzy dni. Nie dzwoniłam, nie odpisywałam. Wychodziłam na długie spacery, wsiadałam do tramwaju bez planu, jechałam do końca linii. Siedziałam na ławkach w parku, słuchałam ludzi, którzy mówili do siebie zbyt głośno, i patrzyłam, jak liście spadają na mokry asfalt. Zadzwoniła Anka. Zdziwiła się, że odebrałam od razu.

– Mamo, wszystko dobrze? – zapytała.

– Tak, po prostu nie chciałam siedzieć w domu.

– Słyszę. Jesteś na dworze?

– Mhm.

– Może się spotkamy?

Zgodziłam się. Spotkałyśmy się w centrum, w kawiarni, gdzie kiedyś zabierałam ją na gorącą czekoladę. Teraz ona zamówiła herbatę, a ja nic. Patrzyła na mnie uważnie.

– Coś się dzieje. Widać po tobie.

– Poznałam mężczyznę – powiedziałam po chwili.

Pogodziłam się z tym

Anka uniosła brwi. Nie wiem, czy zaskoczył ją fakt, że to mówię, czy sam temat.

– I?

– I nie wiem, co dalej. Ma za sobą długie życie. Trudne. Trochę zamknięte. Ja chyba też mam.

– Mamo, nie musisz mi wszystkiego tłumaczyć. Ale jeżeli sprawia, że nie czujesz się dobrze, to po co ci to?

– Nie chodzi o to, jak się czuję przy nim. Tylko o to, co się we mnie obudziło.

Po powrocie do domu wzięłam prysznic, ubrałam się, założyłam płaszcz i wyszłam. Szłam powoli, ale zdecydowanie. Zapukałam do jego drzwi. Otworzył niemal natychmiast. Nie powiedziałam nic. Wskazałam tylko na stół. Plansza była rozłożona.

– Zaczynamy od nowa? – zapytał.

– Nie. Dokończmy tę, którą przerwaliśmy.

Od tamtej kolacji minęło kilka tygodni. Nie wracaliśmy już do rozmowy o niej. Nie dlatego, że temat przestał istnieć, ale dlatego, że oboje wiedzieliśmy wystarczająco dużo. Jerzy nie próbował się tłumaczyć ani naprawiać przeszłości. Słów było coraz mniej, ale w tej ciszy było coś łagodnego. Coś, czego nie było w mojej kuchni przez ostatnie lata.

Nie wiem, co będzie dalej. Nie pytam o to, nie układam żadnych planów. Może któregoś dnia znów zostanę sama. Może odejdzie, zamilknie, przestanie rozkładać planszę. Ale póki co, jestem. I on też jest.

Maria, 66 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama