Reklama

Przeprowadzka na przedmieścia miała być nowym początkiem. Ucieczką od miejskiego zgiełku, hałasu i zatłoczonych wind. Wyobrażaliśmy sobie z Arturem, że w końcu odnajdziemy spokój – z własnym ogródkiem, altanką, grillami w sobotnie wieczory i śniadaniami na tarasie. Byliśmy wtedy jeszcze tacy naiwni, tak bardzo przekonani, że wystarczy zmienić kod pocztowy, żeby wszystko inne też się zmieniło.

Na początku rzeczywiście było sielsko

Sąsiedzi uśmiechnięci, dzieci biegały po ulicy, jakby znały się od zawsze. Czułam, że tu może być nasze miejsce. Ale potem zaczęło się coś dziwnego. Coś, co długo zbywaliśmy wzruszeniem ramion. Dziwne odgłosy w nocy. Skrzypienie furtki, jakby ktoś ją ostrożnie otwierał. Trzask zamykanych drzwiczek od altanki. Na początku zrzucaliśmy to na zwierzęta – może jeż, może kot sąsiadów. Ale niepokój rósł.

Pewnej nocy usłyszałam stłumione śmiechy. Wyszeptałam Arturowi, że ktoś się kręci. Wyszedł na taras z latarką, ale nikogo nie zauważył. Zaczęłam się bać. Przestałam sama wychodzić wieczorami do ogrodu. Zasłaniałam szczelnie zasłony.

Artur próbował mnie uspokajać, ale i on zaczynał być czujny. I wtedy oboje zaczęliśmy podejrzewać... Renatę. Naszą sąsiadkę zza płotu. Starszą panią, nieco ekscentryczną, która lubiła dziwacznie zerkać przez szpary w płocie. Często gadała do siebie na głos. Zaczęliśmy ją obserwować. A im bardziej się jej przyglądaliśmy, tym bardziej wydawała się... podejrzana.

Znów coś słyszałam. O drugiej w nocy. Skrzypienie desek i... jakby szept – powiedziałam, nalewając nam po kieliszku wina. Siedzieliśmy z Arturem na kanapie, światło w salonie było przygaszone, w tle cicho grała muzyka z radia.

– Gocha, to może być cokolwiek. Wiatr, kot, lis. Mamy przecież las niedaleko – próbował mnie zbyć, ale widziałam, że jest spięty. On też nie spał dobrze ostatnimi nocami.

– Przestań. Słyszałam głosy. Głośniejsze niż ostatnio. Jakby ktoś się śmiał. Po cichu, ale wyraźnie. A potem trzask. Poszłam do kuchni i przez okno widziałam, że drzwi do altanki są uchylone. Zamknęłam je wieczorem, pamiętam to dokładnie.

– Okej... – mruknął, odkładając kieliszek. – Może ktoś się tam zakrada. Ale kto? I po co?

– A może ta Renata? Widziałam, jak gapi się przez płot. Dwa dni temu stała tam z pięć minut, udając, że podlewa malwy. A przecież nie miała żadnej konewki.

Artur się uśmiechnął krzywo.

– Ty to masz fantazję. Sąsiadka-szpieg? Serio?

– Serio. Albo świrnięta. Może wchodzi nam do altanki, szuka czegoś, podkłada coś. Nie wiem. Ale to nie jest normalne, że nocami ktoś łazi po naszym ogrodzie. I że słyszę szepty.

W końcu się zgodził: zaczniemy obserwację

Podglądanie Renaty przez okno, sprawdzanie, kiedy wychodzi i wraca. A może zamontujemy kamerę. Na razie jednak ustaliliśmy jedno – dziś zamykamy wszystko na trzy spusty. I śpimy z uchylonymi drzwiami do ogrodu. Gdyby znów się coś działo – będziemy gotowi.

Pani Renata stała przy płocie w tej swojej charakterystycznej, bordowej pelerynie, z siatką na zakupy w dłoni. Złapałam moment, gdy wracała z osiedlowego sklepiku.

– Dzień dobry, pani Renato! – zawołałam, wychodząc niby przypadkiem na ogród.

– O, pani Małgosiu! Dzień dobry – uśmiechnęła się sztucznie. Miała zaciśnięte usta i oczy, jakby gotowe strzelać piorunami. – Ładna pogoda, prawda?

– Cudna. Wreszcie można posiedzieć w ogródku. Chociaż nocami... jakiś hałas nam trochę przeszkadza.

– Hałas? – zmarszczyła czoło. – U nas cicho jak makiem zasiał. Roman nawet w nocy chrapie tak, że go do salonu wygnałam. Ale żeby hałas...

– No, coś dziwnego się dzieje. Słyszeliśmy z mężem, jakby ktoś chodził po naszym ogrodzie. Ostatnio nawet drzwi do altanki były otwarte... – powiedziałam z uśmiechem, ale z czujnością w głosie.

Renata spłoszyła się na sekundę. Ręka z siatką drgnęła.

– No coś podobnego! Może dzieciaki? Albo ktoś się włóczy po okolicy? Wie pani, młodzież...

– Raczej nie dzieciaki – odparłam spokojnie. – To było o drugiej w nocy. A wtedy dzieci zazwyczaj śpią. Pani czegoś nie zauważyła? Może ktoś się kręcił?

– Nie, nie... ja nocami śpię. I mam zasłony, nie lubię patrzeć na ciemność – rzuciła i natychmiast zakończyła rozmowę. – Muszę lecieć, bo lody mi się roztopią. Do widzenia!

Patrzyłam za nią z bijącym sercem. Coś ukrywała. Jestem tego pewna. Wie więcej, niż mówi. Jeszcze tego samego wieczoru z Arturem zamontowaliśmy kamerę nad drzwiami do altanki. Miała nagrywać tylko nocą. Wreszcie zobaczymy, kto naprawdę się tam kręci.

– Cholera, patrz na to – szepnął Artur, cofając filmik o kilka sekund.

Siedzieliśmy w kuchni, zegar wybijał 22:17, a padający za oknem deszcz wybijał miarowy rytm o szybę. Na ekranie laptopa widać było naszą altankę. Nocne nagranie, z datą zaledwie sprzed trzech dni. Do tego momentu nie zauważyliśmy nic podejrzanego. Aż tu nagle… postać. Zamarłam.

Na ekranie pojawił się mężczyzna

Zakapturzony, ubrany na ciemno, niósł coś w rękach – koc, torbę? Szedł szybko, jakby znał ten teren. Jakby robił to nie pierwszy raz. Serce mi waliło, gdy nagle postać podeszła do drzwi altanki… i spokojnie je otworzyła. Bez siłowania się, bez zawahania.

– Ma klucz? – szepnęłam, nie dowierzając.

– Albo drzwi zostawiliśmy otwarte… – Artur mówił bez przekonania.

Zrobiliśmy pauzę i zbliżenie na twarz. I wtedy nas tknęło.

– Roman... – powiedziałam powoli, nie dowierzając. – To Roman. Mąż Renaty!

Nie było wątpliwości. Charakterystyczna broda, sposób chodzenia, a potem… jego twarz, oświetlona słabym światłem czujnika ruchu. Roman wszedł do środka. Po chwili, na nagraniu pojawiła się druga postać. Dziewczyna. Młoda. Miała rozpuszczone włosy, długą sukienkę i niosła koszyk. Usiedli razem w altance, zapalili świeczki.

– Oni się tu... spotykają?! – Artur był w szoku. – Na randki?!

Obserwowaliśmy, jak popijają wino, śmieją się, całują. Byłam jak sparaliżowana. W naszej altance! W naszej!

– A myśmy myśleli, że to Renata coś knuje... – szepnęłam.

A to jej mąż. Cichy Roman. Idealny sąsiad. Ostoja spokoju. Prawie nigdy nie mówił. A nocą zamieniał się w kochanka na pełen etat. I to w naszym ogrodzie.

To nie dawało mi spokoju. Wpatrywałam się w Romana przez okno kuchni, jak podlewał swoje bratki i rozmawiał z kotem. Wyglądał jak zawsze: cichy, łagodny, trochę smutny. Ale teraz wiedziałam. Wiedziałam, co robi nocami. Z kim. I gdzie.

Któregoś popołudnia, wracając z warzywniaka, zobaczyłam go samego, przy skrzynkach na narzędzia. Serce mi waliło, ale wiedziałam, że muszę to zrobić.

– Dzień dobry, panie Romanie! – zagadnęłam z udawaną swobodą. – Pana śrubokręt się jeszcze u mnie nie znalazł. A właśnie miałam coś przykręcać... może mógłby mi pan pożyczyć inny?

Odwrócił się. Uśmiechnął się, jak zawsze.

– Jasne, zaraz coś znajdziemy.

Weszliśmy razem do jego garażu. Pachniało kurzem, smarem i czymś znajomym. Trochę jak w naszej altance.

– Dużo pan majstruje? – zapytałam, niby od niechcenia. – Ostatnio widuję pana wieczorami, jak się pan kręci po ogrodzie...

Zamarł. Spojrzał na mnie. Uśmiech zniknął.

– Pani Małgosiu... Ja nie powinienem z panią o tym rozmawiać – powiedział cicho. – To... to nie tak, jak się wydaje.

– A jak się wydaje, panie Romanie? Bo ja bym powiedziała, że pan nocami przemyka do cudzych altanek. Z butelką wina i kochanką.

Zbladł. Oparł się o regał.

– Ja... nie mam gdzie iść. Nie mam jak. To tylko kilka chwil. Spokój, cisza. Tylko to.

– A Renata? – zapytałam ostrzej.

Pokręcił głową.

– Ona wie. Udaje, że nie. Tak łatwiej. Proszę... nie mówić jej nic. To by wszystko zniszczyło.

Wyszłam, z głową pełną pytań. Co teraz? Udawać, że nic nie wiem? Czy powiedzieć Renacie? A jeśli ona rzeczywiście woli nie wiedzieć?

Stałam w ogrodzie, tuż przy płocie

Słońce chyliło się ku zachodowi, a z wnętrza naszej altanki znów dochodziły przytłumione dźwięki. Tym razem byłam gotowa. Przyczajona, z lornetką w ręce, jak jakaś żałosna detektywka z taniego kryminału. Ale nie mogłam inaczej. Musiałam znów zobaczyć ich razem. Roman i jego tajemnicza partnerka. Siedzieli tam, blisko siebie, śmiali się. Znów świece. Znów ta sama intymność.

– Co pani tu robi? – ten głos ściął mnie z nóg.

Odwróciłam się gwałtownie. Renata stała z założonymi rękami, z chłodnym, przeszywającym wzrokiem.

– Oglądam... ptaki – palnęłam idiotycznie. Lornetka w rękach mówiła sama za siebie.

– W nocy? – uniosła brew.

Zamilkłam.

– Widzę, że pani wie – dodała po chwili. – I co teraz? Będzie mnie pani żałować?

– Ja... nie wiem, co powiedzieć – wydukałam.

– To proszę nic nie mówić – syknęła. – Ja wiem. Od lat wiem. Ale nie chcę wiedzieć. Rozumie pani?

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.

– Naprawdę pani to akceptuje?

– A co mam zrobić? Odejść? W tym wieku? Zaczynać od nowa? Niech sobie ma te swoje przygody. Wraca, je obiad, kosi trawnik. Jest. A że czasem znika? Cóż... każdemu trzeba trochę wolności. Nawet jeśli ta wolność cuchnie zdradą.

Stałyśmy przez chwilę w milczeniu. Po raz pierwszy od tygodni zrozumiałam, że Renata nie jest dziwaczną sąsiadką. Jest kobietą, która znalazła swój sposób na przetrwanie.

– Niech pani lepiej nie pokazuje mi więcej tej lornetki. I nie opowiada mężowi, że pani wszystko wie. Po co mu ten ciężar?

– Dobrze – wyszeptałam.

Oddaliła się bez słowa, a ja zostałam w ogrodzie z poczuciem, że właśnie uczestniczyłam w czymś bardzo smutnym i bardzo prawdziwym.

Nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, a każde skrzypnięcie podłogi, każdy podmuch wiatru brzmiał jak echo tamtej rozmowy z Renatą. Moja sąsiadka – kobieta, którą uważałam za wścibską dziwaczkę – okazała się bardziej świadoma niż my wszyscy razem wzięci. Wiedziała. I udawała. Godziła się na życie z mężczyzną, który prowadził równoległe istnienie w cudzych altankach. A wszystko po to, żeby nie być sama.

Leżąc obok śpiącego Artura, zaczęłam się zastanawiać, ile tak naprawdę wiemy o ludziach, których mijamy codziennie na ulicy. O sąsiadach. O przyjaciołach. O własnych mężach.

A potem zadrżałam. Bo równie dobrze mogłam zapytać siebie: czy ja znam siebie? Czy jestem kobietą, która naprawdę chce znać prawdę, czy taką, która tylko myśli, że jej szuka – a gdy ją znajduje, prędko chowa ją pod dywan?

Od tamtej pory altanka już nie była nasza. Stała się świadkiem czegoś, czego nie potrafiłam wyrzucić z głowy. Zaczęłam omijać ją szerokim łukiem.

Małgorzata, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama