Reklama

Kiedy ktoś pytał mnie o mojego syna, zawsze odpowiadałam z dumą. „Dobry chłopak, kulturalny, ambitny, pomocny” – mówiłam bez cienia zawahania. Miał świetne wyniki w szkole, nie sprawiał problemów wychowawczych, nigdy nie widziałam go pijanego ani naćpanego. Jak na dzisiejsze czasy – prawdziwy skarb! Wierzyłam, że dobrze go wychowałam. Że będzie odpowiedzialnym mężczyzną, który szanuje kobiety i bierze odpowiedzialność za swoje czyny. Dlatego, kiedy odkryłam, co wyprawiał za moimi plecami, świat mi się zatrząsł. A ja musiałam sobie odpowiedzieć na bardzo trudne pytanie: co tak naprawdę wiem o własnym dziecku?

Chłopak jak marzenie

– Mamo, nie zapomnij, że dziś po południu wpadam z kimś na obiad – rzucił rano Maks, łapiąc pośpiesznie kanapkę ze stołu.

– Z kimś? – uniosłam brew, bo rzadko zapraszał kogokolwiek do domu. – Dziewczyna?

– No… – uśmiechnął się pod nosem, a potem porwał kurtkę z wieszaka. – Zobaczysz.

Nie powiem, trochę mnie to podekscytowało. Maks miał 22 lata i chociaż kilka razy wspominał, że „kogoś tam ma”, nigdy nie przedstawił mi nikogo oficjalnie. Dobrze wyglądał – wysoki, zadbany, zawsze uprzejmy, z tym błyskiem w oku, który działał na dziewczyny. Był tym typem chłopaka, który potrafi otworzyć drzwi, przynieść kwiaty, zagadać z babcią i zabłysnąć ciętą ripostą. Taki ideał z okładki. Przynajmniej tak go widziałam.

Zanim przyszli, zrobiłam porządek, upiekłam placek z jabłkami, nawet serwetki na stole poukładałam – takie rzeczy się przecież robi, kiedy przychodzi „ta jedyna”. Kiedy o siedemnastej zadzwonił dzwonek do drzwi, serce zaczęło mi szybciej bić. Otworzyłam i zobaczyłam dziewczynę z długimi kasztanowymi włosami, delikatnym makijażem i spokojnym spojrzeniem.

– Dzień dobry, jestem Agnieszka – uśmiechnęła się i podała mi rękę.

Wpuściłam ich do środka, przy stole było miło, może aż za miło. Jeszcze nie wiedziałam, że ta kolacja to tylko część większego przedstawienia, w którym miałam odegrać główną rolę – tej, która niczego nie podejrzewa.

Przypadła mi do gustu

– Agnieszka studiuje psychologię – rzucił Maks z dumą, jakby właśnie przestawił mi kandydatkę na przyszłą synową.

– Jestem na magisterce, ostatni rok – dodała, poprawiając się na krześle. – Pracuję też w poradni dziecięcej, praktyki przerodziły się w pół etatu.

O, to musisz być naprawdę zdolna – pochwaliłam ją, zerkając na syna, który patrzył na nią z takim zachwytem, jakiego wcześniej nie widziałam.

Rozmawiało się z nią naprawdę dobrze. Była elokwentna, zrównoważona, nie zerkała co chwilę w telefon, nie przesadzała z lukrem ani z kokieterią. Pomyślałam sobie, że może to wreszcie ta właściwa. Córka sąsiadki niedawno wzięła ślub, a jej mama już się chwaliła zdjęciami wnuków. Ja też powoli czekałam na ten etap.

– Maks mi powiedział, że lubi pani czytać kryminały, też się w to ostatnio wciągnęłam – zagaiła Agnieszka, sięgając po drugie ciastko.

– O, to koniecznie muszę ci podrzucić kilka książek – odparłam, ucieszona, że tak łatwo znalazłyśmy wspólny język.

Wieczór minął zaskakująco przyjemnie. Gdy wychodzili, Agnieszka pocałowała mnie w policzek, a Maks rzucił:

– Mamo, jeszcze będziesz miała okazję lepiej ją poznać.

Później, zbierając talerze, uśmiechałam się sama do siebie. W głowie już układałam wizję wspólnych świąt, może nawet jakiegoś zaręczynowego pierścionka. Wszystko wydawało się takie poukładane. Idealne. Nie miałam pojęcia, że za trzy dni to wszystko się posypie. Bo Agnieszka nie była jedyną, której Maks opowiadał bajki o wspólnej przyszłości.

Zaskoczenie numer jeden

Trzy dni później, po powrocie z pracy, zastałam Maksa siedzącego na kanapie. Nienaturalnie spięty, wpatrywał się w telefon, jakby spodziewał się wiadomości, która zmieni mu życie. Gdy mnie zobaczył, gwałtownie się wyprostował.

– Mamo… muszę ci coś powiedzieć – przełknął ślinę. – Pamiętasz Natalię?

Zamarłam. Jasne, że pamiętałam. Ta, co „było coś kiedyś, ale się rozeszło”. Nigdy jej nie poznałam. Maks mówił o niej niechętnie, jakby był zawstydzony, że w ogóle się spotykali. Wspomniał, że się rozstali, bo „miała inne priorytety”. Tyle wiedziałam.

– No, pamiętam. A co z nią?

– Ona… jest w ciąży.

Przez chwilę nie rozumiałam. Spojrzałam na niego bez słowa, a mózg próbował przetrawić, co właśnie usłyszał.

– Jak to? Jesteście razem?

– Nie… Znaczy, byliśmy… wtedy. Ale teraz nie. Ona mówi, że to moje dziecko – wbił wzrok w podłogę.

Usiadłam obok, czując, że podłoga usuwa mi się spod nóg.

– Jesteś tego pewien?

– Nie, ale... mówi, że nie spała z nikim innym w tym czasie.

– A Agnieszka? – spytałam cicho, już wiedząc, że odpowiedź mi się nie spodoba.

Ona o niczym nie wie – Maks westchnął. – Jeszcze.

Serce mi biło jak szalone. Mój „idealny syn” właśnie przyznał, że jest w związku z jedną, a drugiej zrobił dziecko. I że do tej pory nie raczył o tym nikomu powiedzieć.

– Maks, co ty wyprawiasz? – spytałam w końcu.

Nie odpowiedział. A ja wiedziałam, że to dopiero początek.

Wszystko się sypie

Od tej rozmowy nie mogłam spać. Chodziłam po domu z głową pełną czarnych myśli, a Maks jakby nagle dorósł – chodził przybity, niczym ten jego telefon nie opuszczał. W końcu, któregoś wieczoru, wrócił późno i bez słowa wszedł do kuchni. Patrzyłam na niego zza drzwi.

– Powiedziałem Agnieszce – rzucił w końcu. – Zerwała ze mną.

Nie zdziwiłam się. Ale bolało mnie, że wszystko to musiało się stać tak beznadziejnie. Żadnego „kocham cię mimo wszystko”, żadnej walki. Tylko jedno wielkie rozczarowanie.

– A Natalia? – spytałam. – Co z nią?

Wzruszył ramionami.

– Chce zatrzymać dziecko. Mówi, że nie potrzebuje mnie do szczęścia, ale potem grozi, że jeśli się nie zaangażuję, to mnie zniszczy – w jego głosie była mieszanina wstydu i przerażenia. – Nie wiem, co mam robić.

Usiadłam obok niego.

– Po pierwsze, przestań się zachowywać jak dziecko. Po drugie – jeśli to twoje, to musisz być ojcem, niezależnie od tego, co będzie między wami.

– Ale ja nie chcę być z Natalią… Nie kocham jej. To był błąd.

Synu, błędy mają konsekwencje – odpowiedziałam spokojnie, chociaż w środku się gotowałam. – I teraz musisz ponieść swoje.

Nie mówił już nic. Siedzieliśmy w ciszy, każde z nas zagubione. On w swoim zawalonym życiu, ja w poczuciu winy, że może jednak coś przeoczyłam w jego wychowaniu. Że nie nauczyłam go, jak się stawia czoła rzeczywistości.

To jeszcze nie koniec atrakcji

Kiedy wydawało się, że gorzej już być nie może, do drzwi zapukała... Agnieszka. Stała na progu ze łzami w oczach, z twarzą bladą i zdeterminowaną. Maks właśnie siedział w swoim pokoju, a ja stałam z kubkiem herbaty w dłoni, osłupiała.

Przepraszam, że bez zapowiedzi… Czy mogę z panią porozmawiać? Tylko z panią.

Wpuściłam ją do salonu, ręce mi się trzęsły. Myślałam, że chce ode mnie usłyszeć potwierdzenie tego, co Maks jej powiedział. Ale ona usiadła, wyjęła z torebki... test ciążowy. Dwie czerwone kreski krzyczały do mnie z plastiku jak ostrzeżenie.

– Pani Halino, ja nie przyszłam błagać o powrót. Przyszłam powiedzieć, że Maks... będzie ojcem. I to nie tylko tego dziecka, o którym pani już wie.

Zamarłam.

– To... to twoje?

– Tak. Dowiedziałam się wczoraj. I nie zamierzam tego ukrywać.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Dwoje dzieci. Dwie różne dziewczyny. Mój syn.

On jeszcze o tym nie wie – powiedziała. – Ale powiem mu. I nie oczekuję cudów. Ani pierścionka, ani wspólnego mieszkania. Tylko… żeby zachował się odpowiedzialnie.

Skinęłam głową. Miałam ochotę wybuchnąć, krzyczeć, zapytać „jak to się w ogóle stało?”, ale wiedziałam, że teraz najważniejsze było jedno: nie dać się emocjom. Bo wyglądało na to, że mój ukochany syn, mój mały chłopiec, który kiedyś tulił się do mnie w nocy, właśnie zostawił po sobie dwie kreski. U dwóch dziewczyn.

Dokąd to wszystko zmierza?

Przez kilka dni chodziłam jak cień. Patrzyłam na Maksa i nie poznawałam własnego dziecka. Ten chłopak, który jeszcze niedawno kupował mi bukiet tulipanów na Dzień Matki, teraz siedział w kuchni i wpatrywał się w dwa różne testy ciążowe – jeden od Natalii, drugi od Agnieszki. Jakby to były wyniki jakiejś gry, którą przegrał, zanim zdążył dobrze zacząć.

– Mamo, ja nie wiem, jak to się stało. To znaczy… wiem. Ale nie sądziłem, że… – plątał się, próbując bronić tego, co było nie do obrony.

Nie miałam już siły go łajać. To, co trzeba było powiedzieć, zostało już powiedziane. Teraz czekała go rzeczywistość. Odpowiedzialność, jakiej nie był gotów się podjąć, ale która nie zamierzała pytać o zgodę.

Natalia była stanowcza – nie chciała kontaktu, dopóki Maks się nie ogarnie. Agnieszka – wciąż spokojna, choć poraniona – powiedziała, że pozwoli mu uczestniczyć w wychowaniu dziecka, ale pod jednym warunkiem: że będzie w tym konsekwentny. Że jej dziecko nie będzie tym „drugim”.

Ja? Ja musiałam to jakoś udźwignąć. Bo choć serce mi pękało z rozczarowania, nie przestałam go kochać. Był moim synem. Pogubionym, niedojrzałym, ale wciąż moim. I jeśli miał w sobie jeszcze cień chłopaka, którego wychowałam, to może z czasem zrozumie, co zrobił. I spróbuje to naprawić.

Nie wiem, czy będzie dobrym ojcem. Ale wiem, że nie może już być tylko dzieckiem. Bo dziećmi będą teraz te dwa maleństwa, które nie prosiły się na ten świat, ale przyszły. I zasługują na prawdę. I na odpowiedzialnego tatę.

Halina, 49 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama