„Z moim mężem kłóciliśmy się o każdą złotówkę. Ale kiedy przyszedł słony rachunek za gaz, zrobiłam coś zupełnie innego”
„To już nie był związek. To współistnienie w jednym mieszkaniu, które dawno przestało być domem. Każda rozmowa kończy się kłótnią. O pieniądze, rachunki, zakupy. Nawet o to, kto zapomniał kupić papieru toaletowego. A najgorsze dopiero nadchodziło”.

- Redakcja
Każdy mój dzień zaczyna się o piątej trzydzieści. Budzik dzwoni, zanim dzieci zdążą się obudzić. Wstaję po cichu, żeby nie obudzić Grześka. Leży zawinięty w kołdrę jak w kokon. Ostatnio śpi do południa. Potem z pretensją w głosie mówi, że „szukał pracy w internecie, ale nic nie ma sensownego”.
Kiedyś go kochałam. Naprawdę. Gdy miałam dwadzieścia lat, wyobrażałam sobie nasz dom, dwójkę dzieci, niedzielne obiady. I to wszystko się wydarzyło – tylko nikt nie powiedział, że tak będzie wyglądać codzienność. Że niedzielne obiady będą z mrożonki, dzieci będą krzyczeć, a ja będę liczyć każdy grosz, żeby starczyło do pierwszego.
Nie żałuję dzieci. Nigdy. Kuba i Basia to sens mojego życia. Ale coraz częściej łapię się na tym, że żałuję tego związku. Że nie zawróciłam, nie poczekałam, nie wybrałam inaczej. To już nie jest związek. To współistnienie w jednym mieszkaniu, które dawno przestało być domem. Każda rozmowa kończy się kłótnią. O pieniądze, rachunki, zakupy. Nawet o to, kto zapomniał kupić papieru toaletowego.
Wczoraj po pracy spotkałam się z Iwoną. Moja przyjaciółka ma dar – potrafi słuchać, nawet kiedy nie mówię wszystkiego. I tym razem też wystarczyło jedno spojrzenie.
– Znowu? – zapytała cicho.
Przytaknęłam i spuściłam wzrok. Nie chciałam płakać. Ale łzy same znalazły drogę.
Miałam tego powyżej uszu
– I co, znowu nic? – zapytałam, kiedy Grzesiek podniósł się z kanapy i przeciągnął, jakby był po nocnej zmianie w kopalni.
– Znowu te same pretensje? Może się sama zatrudnij za mnie – burknął.
– Ja już pracuję. Na dwa etaty. A ty od czterech miesięcy nic. Nic, Grzesiek! – nie wytrzymałam, głos mi zadrżał.
– Bo nie chcą ludzi w moim wieku! – odszczeknął. – Wszędzie tylko młodych, z doświadczeniem, najlepiej za darmo. Chyba że chcesz, żebym poszedł łopatą machać za najniższą krajową?
– Chciałabym, żebyś coś w ogóle robił! Cokolwiek! Żebyś rano wstał i poszedł, nie wiem, zanieść CV, zapytać. A nie czekał, aż ktoś zapuka i powie: „Panie Grzegorzu, mamy dla pana idealną posadkę, zrób pan łaskę i przyjdź”.
– Ty mnie nawet nie szanujesz – powiedział z takim wyrzutem, jakby to on był ofiarą.
– Bo ty mi nie dajesz powodów, żeby cię szanować! Ja haruję, a ty leżysz i narzekasz! Wczoraj też miałeś „rozmowę”? – uniosłam brew.
– Miałem. Ale się nie dogadaliśmy – rzucił i spojrzał gdzieś obok mnie.
– A może wcale tam nie byłeś? – rzuciłam oskarżająco.
Zapadła cisza. Napięcie wisiało w powietrzu jak wilgoć przed burzą. W końcu Grzesiek chwycił klucze i bez słowa wyszedł. Trzasnął drzwiami tak mocno, że zadrżała szyba w kredensie.
Usiadłam w kuchni. Na stole stygł obiad – ziemniaki z koperkiem i kotlety z wczoraj. Dzieci jadły w ciszy, tylko Basia zapytała:
– Mama, tata się na ciebie obraził?
Zacisnęłam usta. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Kiedy w końcu wyszły do swoich pokoi, rozpłakałam się.
Zauważyłam coś na koncie
– Grzesiek, musimy pogadać – powiedziałam następnego dnia, kiedy dzieci już spały.
– Teraz? Serio? Po całym dniu masz ochotę na pogadanki?
– Teraz. Bo inaczej znowu nie będzie kiedy. Jak nie teraz, to znowu będziemy udawać, że wszystko gra. A nie gra. Nic nie gra – powiedziałam, opierając się o framugę drzwi.
Spojrzał na mnie spod byka, bez entuzjazmu. Usadowił się głębiej na kanapie, z pilotem w dłoni. Wyłączyłam telewizor. Powoli. Żeby zrozumiał, że to nie żarty.
– Powiesz mi w końcu, co się dzieje? Czy naprawdę szukasz pracy? Czy tylko udajesz przede mną?
– Co ty sugerujesz?
– Że mnie okłamujesz. Że może już ci nawet nie zależy. Że to ja niosę na barkach cały ten dom, rachunki, dzieci, zakupy... A ty sobie siedzisz, jakby to był twój urlop.
– Nie masz prawa tak mówić – burknął.
– Mam. Bo wczoraj odkryłam coś jeszcze. Przeglądałam nasze konta. Grzesiek... Czy ty brałeś chwilówki?
Zamarł. Wzrok utknął gdzieś na ścianie. Milczał.
– Grzesiek. Odpowiedz mi.
– Tylko na chwilę. Na leki. Na spłatę innych rzeczy... Nie chciałem cię martwić.
– Nie chciałeś mnie martwić?! – syknęłam. – A długi cię nie martwią? Dzieci? Prąd, który nam mogą zaraz odciąć?
Wstałam, rzuciłam ściereczką w blat. Jak mam z nim rozmawiać? Ręce opadają.
Wieczorem poszłam do Iwony.
– Beata, kochana... – objęła mnie mocno.
– Nie wiem, czy jeszcze go kocham – szepnęłam jej we włosy.
– Wiem. Ale musisz coś z tym zrobić.
Wróciłam do domu późno. Grzesiek drzemał na kanapie, jakby nic się nie stało. A we mnie buzowało wszystko. Strach, złość, bezradność. I jedno pytanie, którego nie mogłam uciszyć: czy ja jeszcze go chcę? Czy jest dla mnie tylko jak kula u nogi?
Rachunek przelał czarę goryczy
Listonosz podał mi kopertę , a ja rzuciłam ją na kuchenny blat z pogardą. Biała, gruba, z logiem gazowni. Jeszcze nie otworzyłam, a już wiedziałam, że to będzie cios. Po chwili rozerwałam papier. Kwota: 1726 złote i 38 groszy. Wyrównanie po zimie.
Zadrżały mi ręce.
– Grzesiek?! – zawołałam, choć przecież wiedziałam, że właśnie śpi.
Wparowałam do salonu z rachunkiem w ręku.
– Co to ma być?! – wrzasnęłam.
– Co? – mruknął zaspany.
– Rachunek! Za gaz! Tysiąc siedemset! A my na koncie mamy... – spojrzałam na telefon. – Dwieście pięćdziesiąt trzy złote!
Grzesiek usiadł. Spojrzał na mnie jakby z innego świata.
– No to rozłożymy na raty... Albo coś... – bąknął.
– Albo coś?! – rzuciłam rachunkiem na stół. – Ty rozumiesz, że nie mamy już z czego dzielić? Że nie ma oszczędności, nie ma rezerw, nie ma NIC?!
Podniósł się, sięgnął po szklankę z wczoraj. Ręka mu zadrżała, szklanka spadła i roztrzaskała się na kafelkach.
– Cholera... – warknął i kopnął w kant szafki. – Wszystko na mojej głowie!
– Na twojej?! – syknęłam. – Ja pracuję, ja ogarniam dzieci, ja dźwigam zakupy, ja robię wszystko... A ty?!
– To ty zawsze chciałaś, żebym był kimś innym! – krzyknął, patrząc mi prosto w oczy.
– Nieprawda. Chciałam, żebyś był sobą. Tylko bardziej obecnym!
Zamilkł. Patrzyliśmy na siebie jak obcy. Jak ludzie, którzy kiedyś byli kimś dla siebie, ale teraz już nie potrafią znaleźć wspólnego języka.
– Nie jesteś już częścią tej rodziny – powiedziałam spokojnie. Głos mi nie drżał. I to mnie przeraziło najbardziej.
Nie odpowiedział. Założył buty, kurtkę. Trzasnął drzwiami. Nie pytał, gdzie ma iść. Zostałam z rachunkiem, z dziećmi śpiącymi w pokoju obok i stertą długów na sumieniu.
Wstydziłam się, ale poszłam
Na drugi dzień wstałam wcześniej niż zwykle. Zrobiłam dzieciom kanapki do szkoły, choć ręce drżały mi tak, że Basia zapytała:
– Mamo, wszystko w porządku?
– Tak, kochanie – skłamałam. – Po prostu jestem zmęczona.
Grześka nie było. Ani słowa, ani wiadomości. Cisza. Może to było nawet lepsze niż jego obecność, która tylko mnie przygnębiała.
Po odprowadzeniu dzieci pojechałam do ośrodka pomocy społecznej. Wstyd ściskał mi gardło, ale nie miałam wyboru. Podałam numer PESEL, imię dzieci, sytuację.
– Czy mąż mieszka z panią? – zapytała kobieta zza biurka.
Zawahałam się.
– Ostatnio nie. Ale jest zameldowany.
– Musimy to mieć na piśmie. Bez tego trudno będzie zakwalifikować panią jako samotnie wychowującą matkę.
Kiwnęłam głową. Wyszłam stamtąd z garścią ulotek i uczuciem, jakbym właśnie przekroczyła jakąś granicę.
Potem miałam spotkanie z doradcą finansowym. Sprawdził moje zarobki, wydatki, długi.
– Ma pani zdolność, ale minimalną. Musiałaby pani zgodzić się na bardzo restrykcyjny plan spłaty. Bez marginesu na nic.
– Bez marginesu? – spytałam cicho.
– Na nieprzewidziane rzeczy. Leki. Dzieci. Prąd.
Zacisnęłam usta. Wróciłam do domu z siatką zakupów – tylko to, co niezbędne. Chleb, mleko, margaryna. Basia rzuciła się na mnie w progu.
– Mamo, Kuba dostał piątkę z matmy! A kiedy tata wróci?
Znieruchomiałam. Nie miałam odpowiedzi. Powiedziałam tylko:
– Niedługo. Może niedługo.
A potem w łazience wyłam do ręcznika, żeby dzieci nie słyszały. Bycie silną to nie znaczy, że nie boli. To znaczy, że potrafisz ukryć, że boli.
Wreszcie coś zrozumiał
Grzesiek wrócił w piątek wieczorem. Stanął w progu z torbą sportową i miną skruszonego chłopca.
– Beata... – zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
– Dzieci są w pokoju. Mów cicho – powiedziałam beznamiętnie.
Usiadł przy stole, dokładnie tam, gdzie leżał jeszcze niedawno ten cholerny rachunek za gaz.
– Nie miałem gdzie iść. Spałem u kumpla. Wiesz, u Artura. I myślałem...
– Lepiej późno niż wcale? – uniosłam brew.
– Myślałem o tym, jak bardzo to spieprzyłem. I że nie umiem już nawet być ojcem.
– A wcześniej umiałeś? – w moim głosie nie było złości. Tylko zmęczenie.
– Nie potrafiłem udźwignąć was wszystkich... – spuścił wzrok.
– Nie musiałeś. Wystarczyło, żebyś był – odpowiedziałam cicho.
Patrzyliśmy na siebie długo. W końcu spytał:
– Jest tu dla mnie jeszcze miejsce?
Nie odpowiedziałam od razu. Nie wiedziałam. Byłam tak emocjonalnie wypalona, że każde słowo ważyło więcej, niż powinno.
– Nie wiem, Grzesiek. Naprawdę nie wiem. Nie wiem, czy jeszcze ci wierzę.
– Chcę się zmienić – szepnął. – Wiem, że mówiłem to już wcześniej. Ale ja... nie chcę tak żyć. Nie chcę, żeby dzieci mnie wspominały jako lenia i tchórza.
– To nie ja muszę w to wierzyć. Tylko ty – odparłam.
Zamilkliśmy. W tle lodówka mruczała, jakby nas podsłuchiwała. Kuba kichnął w pokoju. Basia coś mamrotała przez sen.
A my siedzieliśmy naprzeciw siebie, jak dwoje ludzi, którzy się pogubili, ale jeszcze nie zgasili światła.
Beata, 43 lata
Czytaj także:
- „50 tysięcy zniknęło z konta, a mąż tylko wzruszał ramionami. Nie byłam gotowa na to, co odkryłam później”
- „Zaczęłam pracę w nowej, wymarzonej firmie. Ale gdy zobaczyłam mojego szefa, ze wstydu chciałam zapaść się pod ziemię”
- „Wyszłam za mąż tuż po maturze, bo chciałam uciec od matki. Po roku wróciłam do domu z podkulonym ogonem”

