Reklama

Nie należę do ludzi wścibskich. Staram się żyć po cichu, nikomu nie przeszkadzać i równie mocno oczekuję tego samego. Moje mieszkanie znajduje się na drugim piętrze starej kamienicy, gdzie każdy zna każdego z widzenia, ale nikt nie wchodzi sobie w drogę. Tak było, dopóki nie wprowadziła się nowa sąsiadka. Przez pierwsze dni nie zwróciłem na nią większej uwagi – kilka skrzynek, szybkie „dzień dobry”, zamknięte drzwi. Ale później zaczęły się dźwięki. Nie były to krzyki, ani awantury. To było coś… innego. Rytmiczne postukiwania, szelest prześcieradeł, przytłumione głosy, czasem ciche westchnienia. I jeszcze ten zapach – zioła, olejki, kadzidła. Z ciekawości zapukałem.

Ciekawość zwyciężyła

Kiedy otworzyła drzwi, z mieszkania buchnął ciepły zapach eukaliptusa i jakiegoś orientalnego olejku, którego nazwy nie potrafiłbym wymówić. Stała przede mną kobieta o delikatnej urodzie, z ciemnymi włosami związanymi w luźny kok. Miała na sobie biały fartuszek i bose stopy.

– Słucham? – zapytała z uśmiechem, ale nie takim uprzejmym, tylko jakby prawdziwym.

– Dobry wieczór – zacząłem, trochę zbity z tropu. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale... mieszkam za ścianą i ostatnio słyszę u pani różne dźwięki. Myślałem, że może coś się dzieje.

Spojrzała na mnie z lekkim rozbawieniem.

– Nic złego się nie dzieje, proszę się nie martwić. Prowadzę tu swój mały gabinet masażu.

– Aha – powiedziałem, nagle czując się głupio. – Przepraszam, nie wiedziałem.

– Spokojnie – machnęła ręką. – Ludzie często zaglądają z ciekawości. Zapraszam, jeśli pan chce zobaczyć.

Nie wiem, co mnie podkusiło, ale wszedłem. Mieszkanie wyglądało zupełnie inaczej niż pozostałe w kamienicy. Ściany pokryte były jasnymi tkaninami, wszędzie pachniało świeżością i ziołami, a na środku pokoju stał stół do masażu, przykryty białym prześcieradłem. W tle cicho grała relaksacyjna muzyka.

– Właśnie kończyłam na dziś – powiedziała, gasząc jedną z lampek. – Mam na imię Wera.

– Bartek – odpowiedziałem.

Patrzyłem na to wszystko z lekkim niedowierzaniem.

– Jeśli kiedyś będzie pan potrzebował… odprężenia – dodała z uśmiechem – proszę się nie krępować.

Nie odpowiedziałem od razu. Ale zapamiętałem jej słowa.

Moja pierwsza wizyta

Minął tydzień, zanim zdecydowałem się wrócić. Przez ten czas łapałem się na tym, że nasłuchuję jej dźwięków. Ciche rozmowy, stuk butelki z olejkiem o blat, przytłumione westchnienia klientów. Brzmiało to intymnie, choć nie w dosłownym sensie. Bardziej jak coś, do czego nie powinienem mieć dostępu.

W końcu zapukałem. Wera otworzyła od razu, jakby czekała.

– Zdecydowałeś się? – zapytała, unosząc brew.

Skinąłem głową.

– Mam wolną godzinę – uśmiechnęła się i cofnęła, by mnie wpuścić.

Pomieszczenie wyglądało jak wcześniej. Cicho grała muzyka, w powietrzu unosił się zapach lawendy i drzewa sandałowego. Zająłem miejsce na brzegu stołu, czując się trochę nie na miejscu.

– Proszę się położyć. Zdjąć tylko buty i koszulkę – powiedziała naturalnie, jakby rozmawiała z kimś, kogo zna od lat.

Zrobiłem, co kazała. Gdy położyłem się twarzą w dół, usłyszałem klik – otworzyła butelkę z olejkiem. Jej dłonie były ciepłe i pewne. Ruchy spokojne, jednostajne.

– Pracujesz przy komputerze? – zapytała.

– Skąd wiesz?

– Mięśnie karku są spięte jak u człowieka, który od lat nie odpoczywał.

Masaż był inny niż się spodziewałem. Nie tylko fizyczny – dotykał też czegoś głębiej.

– Masz tu dużo napięcia – dodała cicho, przesuwając dłonią po moich plecach. – Złość, zmęczenie, coś jeszcze…

Nie odpowiedziałem. Ale poczułem, że coś we mnie mięknie. Gdy wyszedłem, było już ciemno. Czułem się lżejszy. I... dziwnie pusty.

Czasem przychodzili nocą

Z czasem zauważyłem, że klienci Wery pojawiali się o nietypowych porach. Czasem około północy, czasem bladym świtem. Nigdy nie było hałasu, ale z mojego mieszkania słychać było, kiedy ktoś wchodzi i wychodzi. Te nocne wizyty zaczęły mnie zastanawiać. Kto potrzebuje masażu o drugiej nad ranem?

Któregoś wieczoru, wracając z pracy, minąłem młodego chłopaka schodzącego z jej piętra. Miał przekrwione oczy i trzymał w ręku małą fiolkę. Spojrzał na mnie szybko i spuścił wzrok.

Zapukałem następnego dnia.

– Tak szybko znowu? – uśmiechnęła się, jakby przewidziała moją wizytę.

– Trochę się martwię – powiedziałem prosto z mostu. – Te wizyty w nocy…

Ludzie mają różne potrzeby – odpowiedziała, nie tracąc spokoju.

– To tylko masaż? – zapytałem ostrożnie.

Zamilkła na chwilę.

– Dla niektórych to tylko masaż. Dla innych – jedyna chwila wytchnienia od życia, które ich dusi.

Nie potrafiłem tego ocenić. Ale jej słowa jakoś do mnie trafiły. Przypomniałem sobie, jak sam się czułem po tym, jak od niej wyszedłem – nie tylko rozluźniony, ale jakbym zostawił u niej coś, czego nie chciałem dźwigać.

– Jeśli chcesz wiedzieć więcej, proszę przyjść dziś wieczorem. O północy – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy.

Skinąłem głową, sam nie wiedząc, dlaczego się zgadzam.

To był zabieg specjalny

Zegar wskazywał dwunastą, kiedy wyszedłem z mieszkania. Na klatce panowała cisza. Drzwi Wery były uchylone, jakby czekała. Wszedłem bez słowa. Świece paliły się w każdym kącie, tworząc miękkie światło. W pomieszczeniu unosił się cięższy zapach niż zwykle – paczuli zmieszane z czymś ostrzejszym, może żywicą.

– Usiądź – powiedziała, wskazując poduszkę przy ścianie. – Dziś nie będzie zwykłego masażu.

Usiadłem.

– Zabieg specjalny jest dla tych, którzy noszą coś, czego nie potrafią nazwać – zaczęła, siadając naprzeciw mnie. – Nie pytam, co to jest. Ciało samo mi pokaże.

Wzięła flakonik z przezroczystym płynem i wmasowała mi go w dłonie. Był ciepły, prawie gorący. Potem zamknęła oczy i położyła swoje dłonie na moich ramionach. Nie wiem, ile czasu minęło. Nie rozmawialiśmy. Jej ruchy były powolne, prawie taneczne. Czułem, jak mój oddech się uspokaja, jak ciepło z jej dłoni przenika głębiej niż do mięśni.

W pewnym momencie poczułem, że łzy same spływają mi po twarzy. Nie szlochałem, nie rozpaczałem. Po prostu płynęły. Wera nie odezwała się ani słowem. Tylko przysunęła się bliżej i oparła czoło o moje.

– Już – szepnęła.

Wyszedłem, gdy na dworze zaczynało świtać. Świat był ten sam, ale coś we mnie było inne. Lżejsze. Cichsze. I wtedy zrozumiałem, dlaczego ludzie przychodzą do niej nocą.

Nie wszyscy do niej wracali

Po tamtej nocy przestałem być tylko sąsiadem. Nie chodziłem do Wery co tydzień, ale wracałem, gdy czułem, że znowu zaczynam się dusić codziennością. Zawsze przyjmowała mnie bez pytania, z tym samym spokojem, z tym samym światłem świec i zapachem olejków. Zauważyłem jednak coś, czego wcześniej nie widziałem. Niektórzy klienci przychodzili tylko raz. Młoda kobieta z trzęsącymi się dłońmi, starszy pan, który nie odezwał się ani słowem, chłopak z raną na brwi. Wchodzili wieczorem i... już ich więcej nie widziałem.

Zapytałem ją kiedyś, co się z nimi dzieje.

– To nie moja sprawa – odpowiedziała cicho. – Ja tylko pomagam zostawić ciężar. Co dalej z nim zrobią, to już ich wybór.

– A jeśli ktoś zostawi zbyt wiele? – dopytałem.

Wera spojrzała na mnie uważnie.

Wtedy ja muszę go dźwigać.

Nie rozumiałem tego do końca, ale widziałem, że bywała coraz bardziej zmęczona. Jej oczy były ciemniejsze, ruchy wolniejsze. Pewnego dnia nie otworzyła mi drzwi. Czekałem kilka minut, zapukałem raz, drugi. Nic. Na klatce stała kartka: „Gabinet nieczynny do odwołania”. Nie wróciła przez kolejne dni.

Ludzie w kamienicy pytali, czy wiedziałem, dokąd wyjechała. Wzruszałem ramionami.

– Może pojechała odpocząć – odpowiadałem.

Ale wiedziałem, że Wera nie odpoczywała. Może ktoś zostawił u niej za dużo. Może nie dała rady tego nieść.

Cisza boli najbardziej

Minęły trzy miesiące. Jej drzwi nadal były zamknięte, a przez wizjer nikt nie zaglądał. Czasem mijałem sąsiadów, którzy szeptali między sobą o tej „masażystce od dziwnych rzeczy”. Ktoś powiedział, że wyjechała za granicę. Dobrze pamiętałem jej dłonie, ciepło, zapach kadzideł, ciszę, w której można było się rozpaść.

Któregoś dnia wróciłem późno i przez ścianę usłyszałem znajomy dźwięk – stuk małej butelki o blat, szelest prześcieradła. Podszedłem do ściany i przyłożyłem do niej dłoń. Nic. Cisza. Ale już wiedziałem, że czasem cisza potrafi być głośniejsza niż wszystko inne. Od tamtej pory sam kupiłem olejek. Ustawiam w mieszkaniu świece. Nie jestem Werą, nie potrafię leczyć. Ale uczę się słuchać. Ludzi, ich zmęczenia, ich smutku.

Czasem ktoś mnie odwiedza. Nie pytam o nic. Robię herbatę, wyciągam poduszkę, zapalam lampkę. I czekam, aż napięcie zacznie puszczać. Nie wiem, co się z nią stało. Może naprawdę musiała odejść. Może wzięła na siebie zbyt wiele. Ale wiem jedno – zostawiła więcej niż tylko zapachy i wspomnienia.

Zostawiła miejsce, w którym człowiek mógł na chwilę przestać udawać, że wszystko gra. Cisza potrafi boleć. Ale w odpowiednich rękach potrafi też leczyć.


Bartek, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama