Reklama

Życie mam proste, spokojne, może nudne – ale uczciwe. Z żoną, Marią, jesteśmy razem od ponad dwóch dekad. Nie narzekamy. Skromnie, ale stabilnie.

Nasza córka Julia była dumą rodziny. Zdolna, wygadana, oczytana. Dostała się na prestiżowe studia w Warszawie. Wzruszyłem się, kiedy przyszło pismo z uczelni. Myślałem: będzie z niej ktoś. Z Marią wzięliśmy kredyt, żeby jej pomóc – akademik, podręczniki, życie w stolicy kosztuje. Powiedzieliśmy jej: „Ucz się, nie myśl o pieniądzach”. Wierzyliśmy, że warto.

Długo żyliśmy tym złudzeniem. Julia rzadko bywała w domu, ale to normalne. Studia, nowe środowisko, przyjaźnie. Tyle że po dwóch latach... dowiedziałem się od sąsiadki, że Julia rzuciła uczelnię. Zaczęło się piekło. Bo jak tu zrozumieć dziecko, które postanawia rzucić wszystko, bo „chce być influencerką”? Jak pogodzić się z tym, że cała nasza wiara i poświęcenie poszły na marne?

Byłem wściekły

– Andrzej, spokojnie… – Maria próbowała mnie powstrzymać, ale ręce już mi się trzęsły.

– Jak to rzuciła studia? – zapytałem sąsiadki.

– No… moja Basia ją widziała ostatnio, mówiła, że Julia już nie chodzi na zajęcia. Że teraz coś tam nagrywa… filmiki jakieś?

Nie słuchałem dalej. Wróciłem do domu jak w transie. Julia akurat przyjechała na weekend. Gdy tylko ją zobaczyłem, wybuchłem.

– To prawda?! – wrzasnąłem. – Rzuciłaś studia?!

Podniosła głowę znad telefonu. Spokojna. Jakbyśmy rozmawiali o pogodzie.

– Tak. I co z tego?

– CO Z TEGO?! – poczułem, jak krew uderza mi do głowy. – To po co my ten cholerny kredyt braliśmy?! Żebyś mogła sobie teraz robić zdjęcia i głupie filmiki w internecie?!

– Nie są głupie! – Julia wstała. – I nie będę całe życie robić tego, czego wy ode mnie chcecie. To moje życie, nie wasze!

– Twoje życie?! A nasze wyrzeczenia to co?! Myślisz, że to wszystko z nieba spadło?

– Bo myślicie, że tylko uczelnia coś znaczy! Że sukces to papier i dyplom! A ja chcę żyć inaczej!

– Inaczej?! – zadrwiłem. – Bez wykształcenia, bez zawodu, z telefonem w ręku?! Gratuluję!

– Andrzej, dość! – Maria w końcu się wtrąciła. – Krzykiem nic nie osiągniemy!

Ale ja już nie mogłem przestać. Czułem, jak coś się we mnie łamie. Jakbym tracił córkę – nie fizycznie, ale tak… naprawdę. Emocjonalnie. A Julia? Patrzyła na mnie bez cienia żalu. I to bolało najbardziej.

Żona broniła córki

Wieczorem siedziałem sam w kuchni. Drzwi od pokoju Julii były zamknięte. Maria myła naczynia, ale widziałem, że coś ją gryzie. W końcu nie wytrzymałem.

– Zrobiliśmy z niej egoistkę. A ty tylko ją bronisz – rzuciłem ostro.

– Bo widzę, że się miota, Andrzej – odparła cicho, nie odwracając się do mnie. – Przynajmniej ma odwagę być sobą. Ty tylko krzyczysz.

– Bo mam prawo! Zapierniczamy, żeby jej było lepiej, a ona wszystko wyrzuca do kosza! I jeszcze patrzy mi w oczy, jakby nic się nie stało!

– Bo dla niej może nic się nie stało – powiedziała Maria, odstawiając talerz. – Może to dla nas jest tragedia, a dla niej… wybawienie?

– To ty ją tłumaczysz, zamiast w końcu powiedzieć: „Julia, przegięłaś”! Zawsze była twoją księżniczką. Wszystko miała wybaczone.

– Bo była moim dzieckiem! – odwróciła się w końcu. – Naszym dzieckiem! Czy to tak trudno zrozumieć, że może nie chciała tego kierunku?! Że poszła tam, żeby nas zadowolić?!

– A kredyt?! – krzyknąłem. – Kto go spłaci, jak nie my?!

Zamilkliśmy. Maria usiadła naprzeciwko mnie, zmęczona, zgaszona.

– Ja też nie wiem, co z tym zrobić, Andrzej. Ale wiem jedno: ona nie jest już małą dziewczynką. I nie zmusimy jej do bycia kimś, kim nie chce być.

Patrzyłem na nią długo, ale nie powiedziałem już nic. Bo wiedziałem, że ma rację. I właśnie dlatego bolało to jeszcze bardziej.

To mnie zabolało

Nie spałem tej nocy. Kręciłem się. W końcu zeszedłem do kuchni po wodę i usłyszałem głos Julii z salonu. Myślała, że śpimy. Rozmawiała przez telefon.

– Nie no, serio, czasem mam wrażenie, że mój ojciec myśli, że Instagram to jakaś gra komputerowa – zaśmiała się cicho.

– Hah, stary świat – usłyszałem głos tej całej Kasi, jej koleżanki. – Boomers jak nic. Mój też nie ogarnia, że z neta da się żyć. Dla nich to wszystko to jakaś bajka.

– No, jak mu powiedziałam, że rezygnuję z uczelni, to prawie zawału dostał. Zaczął się drzeć o kredyt, o papier… Jakby ten papier miał mi życie ustawić.

Nie kumają, że teraz liczy się zasięg, nie dyplom – odpowiedziała Kasia z takim przekonaniem, że aż mnie zmroziło. – Starych nie da się przestawić. Trzeba robić swoje.

Julia nie odpowiedziała. Stałem jak wryty, czując, jak coś we mnie pęka. Tak o mnie mówiła? Tak myślała? Że jestem jakimś staroświeckim głupkiem, co nic nie rozumie? Przecież… ja tylko chciałem, żeby miała lepsze życie.

Cofnąłem się po cichu na schody, jak złodziej. Położyłem się obok Marii i patrzyłem w sufit.

Próbowałem zrozumieć

Nazajutrz poprosiłem Julię, żeby usiadła ze mną w kuchni. Bez krzyku. Bez Marii. Tylko ja i ona.

– Chcę tylko porozmawiać – powiedziałem spokojnie, choć serce waliło mi jak młot.

Usiadła naprzeciwko mnie z tym swoim chłodnym spojrzeniem. Już nie była moją małą dziewczynką w warkoczach i z piórnikiem w kwiatki. Była kobietą, obcą trochę. I to bolało najbardziej.

– Czy to wszystko naprawdę było nic niewarte? – zapytałem. – Te wyrzeczenia, kredyt, nasze starania?

Julia milczała chwilę. A potem westchnęła.

– Tato… ja tego nie chciałam. Od początku. Ale bałam się wam powiedzieć. Bałam się, że się zawiedziesz. A ja nie chciałam cię rozczarować.

– Ale przecież… mówiłaś, że marzysz o ekonomii – wydukałem.

– Bo wy tak marzyliście – odpowiedziała cicho. – Myślałam, że może jakoś to przełknę. Ale nie mogłam. Codziennie czułam się jak oszustka.

Patrzyłem na nią długo. I czułem, że jestem rozdarty. Między rozumem a sercem. Między tym, co powinno być, a tym, co jest.

– To dlaczego nie przyszłaś do nas wcześniej? Nie zapytałaś, co my na to?

– Bo wiedziałam, co usłyszę – szepnęła. – „Nie rób głupot, Julia. Musisz mieć wykształcenie. Musisz coś ze sobą zrobić.” A ja już się dusiłam.

Nie odpowiedziałem. Bo wiedziałem, że miała rację. Ale wciąż nie potrafiłem zrozumieć, jak można tak po prostu przekreślić wszystko. I czy to „życie po swojemu” naprawdę jest warte takiej ceny.

Może kiedyś zrozumiem

Julia miała wyjechać rano. Do Warszawy, „na swoje”, jak to ujęła. Mieszkanie z Kasią, plan na własny kanał, jakieś współprace, których nazwy nic mi nie mówiły. Niby mówiła o tym z entuzjazmem, ale ja czułem w tym zdenerwowanie. Maria krzątała się po domu, zbierała rzeczy Julii do jednej torby, potem do drugiej. Coś tam jeszcze dopakowywała – witaminy, ładowarki, herbatę z maliną. Jakby pakowała dziecko na obóz.

Julia siedziała w salonie, wpatrzona w telefon. Czasem coś notowała. Czasem ziewała. Ja siedziałem w kuchni, sam. Długo. W końcu weszła Maria, oparła się o framugę.

Może… może byś z nią pogadał?

– O czym? – spytałem. – Przecież wszystko już powiedzieliśmy.

– Nie wszystko. Ale jak nie chcesz… – wzruszyła ramionami i wyszła.

Podszedłem do drzwi pokoju Julii. Chciałem zapukać. Powiedzieć jej, że mimo wszystko wierzę, że sobie poradzi. Ale coś mnie powstrzymało. Może duma, może żal. A może po prostu... lęk, że usłyszę coś, czego nie chcę. Później słyszałem, jak zamyka walizkę. Jak schodzi po schodach. Nie wyszedłem się pożegnać. Tylko Maria. Ona zawsze potrafiła.

Usłyszałem jeszcze:

– Pa, mamo.

I ciszę. Potem – trzask drzwi. I tyle. Zostałem w kuchni, z pustym kubkiem i ciężką głową. I nie mogłem już udawać, że wszystko się jakoś ułoży. Bo może... nie ułoży się nigdy.

Andrzej, 52 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama