„Wzięliśmy kredyt na wyjazd do Disneylandu, by zrobić synowi prezent na Dzień Dziecka. Jego reakcja był żenująca”
„Zrobiliśmy zdjęcie pod zamkiem. Na fotografii uśmiecham się tylko ja. Tomasz po kilku godzinach odpuścił. W hotelu wieczorem rzucił się na łóżko i powiedział: – Po co my to robimy? On ma to gdzieś. Przepalamy pieniądze, których nie mamy”.

- Redakcja
Moje życie od lat kręci się wokół dwóch mężczyzn: męża i syna. Tomasz jest kierowcą ciężarówki, człowiekiem twardym, który nie mówi o uczuciach, ale codziennie wstaje o świcie, żebyśmy mieli co jeść. Maciek, nasz syn, ma szesnaście lat. Zawsze był wrażliwy i ciepły, ale odkąd zamknął się w świecie gier i internetu, oddala się ode mnie z każdym dniem. Czuję się przezroczysta. Pracuję jako sprzątaczka. Marzę tylko o tym, by znów mnie przytulił, jak dawniej – po prostu bez powodu.
Wyjazd miał nas zbliżyć
Pomyślałam o tym któregoś wieczoru, kiedy siedziałam sama w salonie, a Maciek był za drzwiami swojego pokoju, śmiejąc się do monitora. Nie słyszałam już od niego „mamo” od tygodni. Wtedy właśnie przyszedł mi do głowy ten pomysł – Disneyland. Kiedyś wspominał, że jako mały chłopiec marzył, by zobaczyć prawdziwy zamek Disneya. Może nie powiedział tego na poważnie, ale ja to zapamiętałam.
– Tomek, a może... może pojedziemy do Paryża? Do Disneylandu? – rzuciłam podczas kolacji. – Zróbmy coś szalonego. Dla Maćka.
– Ty chyba żartujesz – westchnął, odkładając widelec. – Przecież to kupa forsy.
– Weźmiemy kredyt. Niewielki. Ja mogę wziąć dodatkowe zmiany, ty coś dorobisz... Chodzi mi tylko o to, żebyśmy byli razem. Może go to ruszy. Może znów nas zauważy.
Tomasz spojrzał na mnie, długo nic nie mówił. W końcu skinął głową.
– Jak chcesz. Ale nie rób sobie za dużych nadziei.
Kilka dni później, przy obiedzie, oznajmiłam Maćkowi:
– Mamy dla ciebie niespodziankę. Jedziemy do Disneylandu! W Paryżu!
Spojrzał na mnie zza telefonu, bez cienia entuzjazmu.
– Serio? To dla dzieci chyba – rzucił i wzruszył ramionami.
Poczułam, jak coś mi zgrzyta w środku. Ale udawałam, że tego nie słyszałam.
– To spełnienie twojego marzenia – dodałam cicho.
Tomasz tylko westchnął.
To nie była jego bajka
Lot do Paryża był spokojny, choć Maciek przez całą drogę miał słuchawki w uszach. Nie spojrzał ani razu za okno. Ja siedziałam pośrodku, próbując między nimi nawiązać jakiś kontakt – rozmową, uśmiechem. Na próżno. Tomasz milczał, Maciek uciekał wzrokiem. Pierwszego dnia weszliśmy do Disneylandu tuż po otwarciu. Ja – z szerokim uśmiechem i aparatem gotowym do uwieczniania każdego momentu. On – ze znudzoną miną, ciągnący się za nami jak cień. Próbowałam rozbudzić w nim entuzjazm.
– Zobacz, ten zamek! Wygląda jak z bajki, co?
– Ta... super – burknął, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.
Zrobiliśmy zdjęcie pod zamkiem. Na fotografii uśmiecham się tylko ja. Tomasz po kilku godzinach odpuścił. W hotelu wieczorem rzucił się na łóżko i powiedział:
– Po co my to robimy? On ma to gdzieś. Przepalamy pieniądze, których nie mamy.
– Jeszcze jeden dzień. Może jutro... może coś się zmieni – powiedziałam błagalnie.
– Wierzysz w cuda.
Wierzyłam. Wieczorem, kiedy Maciek w końcu wyszedł spod prysznica, zapytałam:
– Może jutro pójdziemy razem na kolejkę? Tą największą?
– Nie wiem. Może – odpowiedział, wpatrując się w ekran.
Usiadłam na łóżku i spojrzałam na Tomasza. Milczeliśmy. Każde w swoim zmęczeniu, w swojej bezsilności.
Słowa, które usłyszałam przez ścianę
To była ostatnia noc przed powrotem. Siedziałam w łazience hotelowego pokoju, przeglądając zdjęcia z całego wyjazdu. Na każdym z nich widać mój uśmiech – wymuszony, samotny. Maciek pojawiał się na kilku z nieobecną miną, a Tomasz prawie wcale. W tle słyszałam przytłumione dźwięki z jego pokoju – śmiech, rozmowy. Chciałam wierzyć, że może jednak coś się w nim poruszyło. Może jutro, w drodze na lotnisko, przytuli mnie jak kiedyś.
Wtedy usłyszałam, jak przez cienką hotelową ścianę wypowiada słowa, które już na zawsze wryją mi się w pamięć.
– Starym chyba odbiło, serio... Disneyland? No obciach jak nie wiem co... Wszędzie te dzieciaki, matka robi zdjęcia jak wariatka... Żenada.
Mówił do kolegi. Śmiali się. Zamarłam. Nie mogłam się ruszyć. Jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Wszystko, co przez te dni skrzętnie w sobie tłumiłam, pękło naraz. Łzy cisnęły się do oczu. Otworzyłam kran, żeby zagłuszyć szloch. Usiadłam na zimnych kafelkach i oparłam czoło o ścianę.
– Może rzeczywiście przesadziłam? Może już mnie nie potrzebuje? Może tylko się ośmieszam, walcząc o coś, co przestało istnieć?
Nie wiem, jak długo tam siedziałam. Gdy w końcu wyszłam, Maciek już spał. Tomasz chrapał cicho. Położyłam się obok niego, ale długo nie mogłam zasnąć. Serce bolało. I ten ból nie chciał odpuścić.
Powrót do rzeczywistości
Samolot wylądował wcześnie rano. W Polsce przywitała nas szarość. Nie zamieniliśmy z Maćkiem ani słowa od momentu, gdy opuściliśmy hotel. Tomasz prowadził z zaciśniętą szczęką. Ja siedziałam z tyłu, wpatrzona w światła samochodów, które mijały nas na drodze. W domu powitała nas cisza. Maciek rzucił walizkę w korytarzu i poszedł prosto do swojego pokoju. Nie powiedział ani „dzięki”, ani „fajnie było”. Tylko zamknął drzwi i włączył komputer. Słychać było znajomy, nieustanny stukot klawiatury i ciche chichoty przez słuchawki.
Zrobiłam herbatę. Usiadłam z Tomaszem przy stole. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, aż w końcu powiedział:
– To był błąd. Nie można kupić wdzięczności.
Nie odpowiedziałam. Kiwnęłam tylko głową. Może miał rację. Może serce matki czasem za bardzo się rozpędza. Przecież wiedziałam, że to wszystko może nie zadziałać. A jednak się łudziłam. Z kuchni słychać było gwizd czajnika. Zalałam kolejną herbatę i spojrzałam przez okno. Świat toczył się dalej. Życie wracało do codzienności. Tylko ja czułam się jakby poza tym wszystkim. W środku byłam jak pusty pokój.
Tomasz wstał i pocałował mnie w czoło. Bez słowa. To był jego sposób na powiedzenie „przepraszam” i „trzymaj się”. Ale ja już nie wiedziałam, czy mam jeszcze siłę.
Mały gest, wielki ciężar
Minęły dwa tygodnie. Żyliśmy obok siebie jak cienie. Ja – z roboty do roboty, Tomasz – w trasie, Maciek – zamknięty w swoim pokoju, niemal niewidoczny. W domu panowała cisza, jakby ktoś zawiesił w powietrzu gruby koc i przydusił każdy dźwięk. Tamtego dnia wróciłam wcześniej. Bolała mnie głowa, w pracy poprosiłam o skrócenie zmiany. Usiadłam na kanapie z kocem i włączyłam cicho radio. I wtedy on się pojawił.
Maciek, bez słuchawek, bez telefonu, z kubkiem w ręku.
– To dla ciebie – powiedział cicho i podał mi herbatę. Usiadł obok. Przez chwilę milczał, patrząc w ekran telewizora, gdzie leciał jakiś stary film animowany.
– Ten zamek był spoko – rzucił po chwili, jakby od niechcenia.
Nie odpowiedziałam. Zalało mnie ciepło. Coś mi ścisnęło gardło. Uśmiechnęłam się przez łzy. Bo nie chodziło o herbatę. Ani o zamek. Chodziło o to, że był. Obok. Że spojrzał. W jego oczach nie było winy, raczej zmieszanie, może cień skruchy. Nie przytulił mnie, nie przeprosił. Ale ten jeden gest znaczył więcej niż wszystko, co usłyszałam od niego przez ostatnie miesiące. Usiadłam prosto i wzięłam łyk herbaty. Była letnia, za słodka, taka jakiej nie lubię. Ale w tamtej chwili smakowała jak miód.
– Dzięki, Maciek – wyszeptałam.
Nie spojrzał na mnie. Kiwnął tylko głową i wrócił do siebie.
– Może jeszcze nie wszystko stracone – pomyślałam. Ale serce bolało nadal.
Matka nie przestaje kochać
Czasem, kiedy w domu robi się cicho, siadam w fotelu i przeglądam zdjęcia z Disneylandu. Te, które sama zrobiłam, ustawiając aparat na samowyzwalaczu. Na każdym mam ten sam uśmiech – szeroki, trochę zbyt wymuszony. Tło się zmienia: zamek, karuzela, postacie z bajek. Ale mnie trudno odróżnić. Jakbym próbowała przekonać samą siebie, że to był dobry pomysł. Że było warto. Maciek na tych zdjęciach patrzy gdzieś w bok albo nie patrzy wcale. Tomasza nie ma prawie wcale – zawsze znajdował jakiś pretekst, żeby trzymać się z boku. Ale mimo wszystko – byliśmy tam razem. I nikt mi tego nie odbierze.
Wiem, że zrobiłam to nie dla niego, nie tylko. Zrobiłam to także dla siebie. Żeby móc sobie powiedzieć: próbowałaś. Dałaś mu coś, czego sama nigdy nie miałaś. Dzieciństwo z marzeniami, z zamkami i przygodą. Nawet jeśli nie zrozumie tego dziś, może któregoś dnia wróci do tych zdjęć i zrozumie.
Może spojrzy na moje zmęczone oczy i domyśli się, jak bardzo mnie to wszystko kosztowało. Jak bardzo kochałam – i kocham nadal. Są dni, kiedy mam ochotę po prostu zniknąć. Zaszyć się gdzieś, wyjechać bez słowa. Ale potem słyszę, jak Maciek mówi „dzięki” za herbatę. Albo jak prosi mnie o drobne do sklepu, chociaż przecież mógłby sam sobie poradzić. I wtedy wiem, że jeszcze jestem mu potrzebna. Może kiedyś spojrzy na te zdjęcia i zrozumie, ile warte było moje milczenie.
Dorota, 45 lat
Czytaj także:
- „Największy sukces w życiu zawdzięczam przypadkowi. Gdybym nie spotkała Emila, do tej pory klikałabym w tabelki”
- „Rodzinny grill zakończył się karczemną awanturą. Szwagier wywlekł rodzinne brudy, a na koniec odwalił szopkę”
- „Umówiłam się na randkę z chłopakiem z aplikacji. Wydawał się całkiem sensowny, ale przyszedł z mamą”

