Reklama

Nie wiem, od czego zacząć. Może od tego, że jestem żoną. Od dwóch lat. Mieszkam w dużym, chłodnym domu pod Warszawą, w którym każdy krok niesie echo, a każdy dzień wygląda jak poprzedni. Teoretycznie mam wszystko: przestrzeń, ciszę, dostatek. Ale czuję się, jakbym żyła w szklanej klatce. Michał nie pozwala mi nigdzie wyjść bez jego zgody. Poważnie. Nawet fryzjerka musi przyjechać do domu. Kartę mam tylko jego. Czasem czuję się jak dziecko, któremu zabroniono wychodzić z pokoju.

W powietrzu unosi się coś ciężkiego. Milczenie między mną a Michałem nie jest spokojne – ono jest napięte. Jakbyśmy oboje czekali, aż któreś z nas eksploduje. A przecież... był dzień, kiedy włożyłam białą suknię, szłam po trawie w ogrodzie, między szpalerem gości, uśmiechających się do mnie z tą dziwną manierą, jakby... jakby wiedzieli coś, czego ja nie chciałam wiedzieć. Coś, przed czym chciałam uciec.

Wtedy to zignorowałam. Matka mówiła: "Natalio, jemu nie można ufać. Zobacz, jak na ciebie patrzy – nie jak na partnerkę, tylko jak na własność." Przyjaciółka rzuciła mi wprost: "On cię odetnie od świata. Wiesz, że już to robi." Nawet ojciec, człowiek, który nigdy się nie mieszał, zapytał: "Jesteś pewna, że to jest miłość, a nie lęk przed samotnością?"

A ja? Ja się zakochałam. Jak głupia. Może z dumy, może z przekory, może z naiwności – nie słuchałam. A teraz siedzę tu, przy oknie, w którym odbija się tylko moje zmęczone spojrzenie, i codziennie zadaję sobie pytanie: dlaczego nikt mnie nie zatrzymał, skoro wszyscy mnie ostrzegali?

Miałam całą listę zakazów

– Ile razy mam ci mówić, że nie możesz wydawać pieniędzy bez mojej zgody? – Michał podszedł do mnie z telefonem w dłoni i wyświetloną transakcją z drogerii.

– To było trzydzieści złotych, Michał. Kupiłam szampon i balsam – odpowiedziałam, próbując zachować spokój.

– Nie chodzi o kwotę. Chodzi o zasady. Ustaliliśmy, że wszystko konsultujemy.

– Ustaliliśmy? – powtórzyłam z przekąsem. – Ty ustaliłeś. Ja przyjęłam to milcząc, bo wtedy jeszcze wierzyłam, że wiesz, co robisz.

W jego oczach coś zaiskrzyło. Odłożył telefon powoli na stół, jakby chciał uniknąć własnego gniewu.

– Wiesz, Natalia... Czasem mam wrażenie, że nie doceniasz tego, co masz.

– A może... – zaczęłam, ale nie skończyłam. Coś we mnie pękło. – Może po prostu powinnam była cię nie poślubić.

Przez chwilę milczał. Patrzył na mnie twardo, bez śladu emocji. W końcu powiedział lodowatym tonem:

– Teraz już za późno.

Te słowa wbiły się we mnie jak nóż. Nie próbował się tłumaczyć. Nie powiedział: „nie mów tak”. Po prostu postawił kropkę. I wtedy przypomniałam sobie ten pierwszy raz, gdy zakpił z mojej mamy, mówiąc, że „rodzina to tylko balast”. Albo jak znikał, kiedy wspominałam o spotkaniach z koleżankami. Jak komentował mój makijaż: „po co ci to, wyglądasz tandetnie”. Nie, nie było jednej czerwonej lampki. Było ich wiele. Tylko ja je ignorowałam.

Pogadałam szczerze z mamą

– Masz ochotę na herbatę? – zapytałam, stojąc w progu kuchni u mamy. Przez chwilę tylko spojrzała na mnie, jakby chciała powiedzieć: teraz? po tylu miesiącach ciszy?

– Jasne. Usiądź – powiedziała w końcu i nalała wrzątku do czajnika.

Milczałyśmy, aż woda zaczęła bulgotać. W końcu zebrałam się w sobie.

Dlaczego tak bardzo byłaś przeciwko Michałowi?

Zawahała się, ale nie zdziwiła się pytaniem.

– Bo widziałam, co robi. Jak cię odcina. Jak przejmuje wszystko, krok po kroku. Ty mówiłaś, że to troska, a ja widziałam kontrolę.

– Czemu nie powiedziałaś mocniej? Nie zatrzymałaś mnie?

– Próbowałam, Natalio! Ale byłaś zakochana. Każde słowo odbierałaś jak atak. A ja nie chciałam cię stracić. Wybierałam mniejsze zło.

Zacisnęłam dłonie na kubku.

– To nie wystarczyło. Teraz jestem tam sama. Z nim. I nie wiem, kim jestem.

– Chciałam, żebyś sama zobaczyła. Ale też... bałam się. Może to był mój błąd.

– Więc ty widziałaś. I nic nie zrobiłaś. A ja? Ja się oszukiwałam, że to normalne. Że to miłość. Że zazdrość to dowód troski.

W jej oczach pojawił się błysk bólu.

– Nie mów tak. Nie wiesz, ile nocy przepłakałam, widząc, jak gaśniesz.

Poczułam złość. I ulgę. Wszystko naraz. Ale najbardziej: samotność. Bo wszyscy milczeli. I ja milczałam.

Czułam się jak w klatce

Wyszłam z łazienki w kapciach i szlafroku, kiedy usłyszałam głosy dochodzące z gabinetu Michała. Drzwi były lekko uchylone. Przystanęłam.

– Ona zaczyna coś podejrzewać – to był głos jego siostry, Magdy. – Wiesz, że długo tego nie ukryjesz.

– Nie musi nic wiedzieć. Nie ma dokąd iść – odpowiedział Michał chłodno.

– Michał, przecież to... – Magda przerwała. – Ty ją zamknąłeś w klatce.

– Ona jest moją żoną. To mój dom. Moje zasady.

Zamarłam. Serce waliło mi jak oszalałe. Cofnęłam się po cichu do sypialni i usiadłam na łóżku. Moje ręce drżały. Czy ja to naprawdę usłyszałam?

Wieczorem, kiedy próbował mnie objąć, odsunęłam się.

– Co to znaczy, że nie mam dokąd iść?

Zamarł.

– Podsłuchiwałaś?

– Co to znaczy?! – powtórzyłam ostrzej.

Zerwał się. W jego twarzy nie było cienia wstydu.

– To znaczy, że nie masz gdzie pójść, Natalia. Nie masz pracy, konta, własnych pieniędzy. Masz mnie.

– Nie masz prawa mnie więzić.

– Nie więżę cię. Po prostu... jesteś ze mną. I nie ma powodu, żebyś odchodziła.

Patrzył na mnie z takim spokojem, że zaczęłam się bać. Nie był tylko chłodny. Był niebezpieczny. I przez chwilę zrozumiałam: to nie jest miłość. To nigdy nie była miłość.

Uciekłam w nocy

Spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy: kilka ubrań, szczoteczkę do zębów, telefon bez karty. Buty sportowe, bo wiedziałam, że nie mogę hałasować obcasami. Michał spał głęboko, zadowolony z siebie. Nawet nie drgnął, gdy cicho zamykałam drzwi. Zadzwoniłam do Magdy, mojej przyjaciółki. Otworzyła mi w szlafroku, zaspana, ale jak tylko mnie zobaczyła, zbladła.

– Natalia… Co się stało?

– Mogę zostać u ciebie? – zapytałam tylko.

Siedziałyśmy potem w kuchni przy winie. Opowiedziałam jej wszystko: o kartach, o kontroli, o podsłuchanej rozmowie. Mówiłam, mówiłam, aż w końcu głos mi się załamał.

On mnie trzymał jak zwierzę. A ja się na to godziłam.

Magda słuchała, kręcąc głową.

– Natalia… Przecież mówiłam ci. Każdy ci mówił.

Spojrzałam na nią ostro.

– Naprawdę? To jest twoja reakcja? „Mówiłam ci”?

– Ale… no, tak. Przecież wszyscy to widzieli.

– Wszyscy. Ale nikt nie pomógł. Nikt nie wziął mnie za rękę i nie powiedział: chodź, uciekamy. Nikt nie zatrzymał mnie na ślubie. Wszyscy tylko szeptali po kątach.

Magda milczała. Patrzyła w swoje wino. Wstałam i poszłam do pokoju gościnnego. Usiadłam na łóżku. W pokoju pachniało proszkiem do prania i spokojem. Popłakałam się cicho. Ale to nie były łzy ulgi. To były łzy żalu. Bo nie tylko Michał mnie zawiódł. Zawiódł mnie cały świat.

Miałam żal nawet do ojca

Usiadłam naprzeciw niego w kuchni. Ojciec nalał mi herbaty, po czym usiadł i patrzył na mnie długo, nie mówiąc nic. W końcu westchnął.

– A więc jednak przyszłaś.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytałam. – Dlaczego nie zatrzymałeś mnie wtedy, kiedy mogłeś?

Spuścił wzrok. Palcami gładził kant kubka.

– Bo ty już wybrałaś. I bałem się, że jeśli spróbuję ci to odebrać, stracę cię na zawsze. A jestem tylko ojcem. Nie miałem prawa wybierać za ciebie.

– A miałeś prawo milczeć?

– Nie milczałem. Zapytałem cię, czy jesteś pewna. Ty powiedziałaś, że nigdy nie byłaś bardziej. Czasem… czasem nie da się kogoś powstrzymać. Musi się sam rozbić o ścianę, żeby zobaczyć, że to była ściana.

– Tylko że ta ściana miała oczy. I ręce. I mówiła, że mnie kocha.

– Wiem. I ja też miałem nadzieję, że się mylę. Że może… będzie cię kochał po swojemu, ale cię nie zniszczy.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Potem ojciec dodał cicho:

Czasem człowiek nie chce być uratowany. Nie wtedy, kiedy powinien. Nie da się kochać kogoś i jednocześnie go odciągnąć siłą. Wybacz mi.

Popatrzyłam na niego. Miał siwe włosy i zniszczone dłonie. W tym momencie nie był moim ojcem-murem. Był człowiekiem, który też nie wiedział, co robić. I chyba po raz pierwszy poczułam, że nie jestem sama ze swoją winą.

Spróbuję żyć sama

Mieszkam teraz w małym mieszkaniu na parterze. Dwa pokoje, ciemna kuchnia, łazienka, która ledwo mieści pralkę. Ale to moje. Mam klucz, mam konto w banku, mam ciszę, która nie boli. Michał próbował dzwonić. Najpierw codziennie. Potem rzadziej. Zmienił ton – z błagania w groźby, z groźby w ciszę. Nie odebrałam ani razu.

Zaczęłam terapię. Nie po to, żeby się wyleczyć. Chcę zrozumieć. Siebie, jego, wszystko, co pozwoliłam sobie zabrać. Kiedy terapeutka zapytała, czy wróciłabym do tamtego dnia, do ślubu – odpowiedziałam bez wahania: tak. Ale tym razem uciekłabym w tej sukni przez płot.

Czy żałuję? Codziennie. Ale nie samego ślubu. Żałuję, że nie ufałam sobie. Że uwierzyłam w kontrolę jako miłość. Że zgodziłam się być czyjąś własnością w zamian za to, żeby nie być sama. Czasem patrzę w lustro i nie wiem, kim jestem.

Natalia, 31 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama