Reklama

Niedawno zostałam żoną. I nie wiem, czy to jest powód do świętowania, czy do paniki. Paweł – mój mąż – jest dobrym człowiekiem. Czułym. Stabilnym. Przewidywalnym. Czasem mam wrażenie, że nawet zbyt przewidywalnym. Mamy wspólne konta, dobrze zaplanowaną przyszłość, zgodne marzenia o domku z ogrodem i psie, który miałby na imię Bonzo. To życie, które powinno dawać poczucie bezpieczeństwa. A jednak… coś we mnie jakby umiera. Jakby jakiś fragment mnie został zamrożony i od lat nie umie się rozmrozić.

– Zosia, gotowa? – Anka, moja świadkowa, wchodzi do pokoju, gdzie poprawiam włosy przed lustrem.

– Prawie – odpowiadam, choć od pięciu minut tylko siedzę i gapię się na swoje odbicie.

– Wyglądasz obłędnie. Paweł padnie – śmieje się, ale nagle poważnieje. – Słuchaj, a ty… Jesteś szczęśliwa?

Patrzę na nią. Na szczerość w jej oczach. I wiem, że nie mogę jej odpowiedzieć prawdy. Bo co miałabym powiedzieć?

Jasne – uśmiecham się szeroko. – Tylko się stresuję. Wiesz, pierwszy ślub, he he.

Nie mówiłam nikomu o Filipie. To znaczy – wszyscy wiedzą, że kiedyś byłam zakochana. Ale nikt nie zna szczegółów. Że to była miłość na granicy szaleństwa. Że kochałam go do bólu. I że pewnego dnia po prostu zniknął. Bez słowa. Bez wyjaśnienia.

Minęło siedem lat. Siedem lat prób zapomnienia, terapii, powrotów do normalności. I teraz – jestem tu. Ubrana w suknię ślubną, z ułożonymi włosami, w pokoju pełnym śmiechu i życzeń szczęścia. Tylko że… coś w środku mnie cały czas drży. Jakby przeczuwało, że ten dzień mnie zaskoczy.

Zobaczyłam go po 7 latach

Kościół był pełen. Pachniało liliami i kadzidłem. Organy grały cicho melodię, która miała mnie wzruszyć, ale nie czułam nic. Jakby ktoś odciął mnie od emocji. Szłam do ołtarza z uśmiechem, który wyćwiczyłam przed lustrem. Krok za krokiem, ręka na ramieniu ojca, welon sunący po posadzce jak mgła. Wszystko jak w bajce. Tylko że ta bajka nie była moja.

Zobaczyłam Pawła. Stał po drugiej stronie, z tym swoim spokojnym spojrzeniem. Uśmiechał się. Serdecznie, pewnie. I wtedy to się stało. W tłumie twarzy, za czwartą ławką po lewej stronie, zobaczyłam jego. Filipa. Serce mi stanęło.

Siedział spokojnie. W garniturze, lekko pochylony, ze splecionymi rękami. Zmienił się. Ale te oczy… te same. Zielone jak liście zaraz po deszczu. Patrzył prosto na mnie. I ja – jak idiotka – odwzajemniłam spojrzenie. Świat zawirował. Zniknął Paweł, zniknął kościół. Był tylko on.

– Wszystko okej? – szepnął Paweł, gdy stanęłam obok niego. Chciałam coś powiedzieć, ale miałam sucho w ustach.

– Tak – odparłam cicho. – Po prostu… gorąco tu.

Nie pamiętam przysięgi. Nie pamiętam, jak podałam mu rękę. W głowie miałam tylko jedno pytanie: co on tu robi? Po tylu latach. Bez zapowiedzi. Bez słowa. Dlaczego teraz?

Pytał, czy jestem szczęśliwa

Wesele było jak z katalogu. Białe lampiony, długi stół z żywymi kwiatami, orkiestra grająca przeboje, przy których starsi bujali się na krzesłach, a młodsi robili selfie. Goście tańczyli, śmiali się, kelnerzy donosili wino i tatar z łososia. A ja nie mogłam oderwać wzroku.

Filip stał przy barze z winem, rozmawiał z kimś, ale jego wzrok co chwilę wracał do mnie. Wciąż patrzył. Jakby chciał coś powiedzieć. Jakby czekał. A ja nie potrafiłam się skupić na niczym. Wspomnienia uderzały we mnie falami. Jak mnie całował pod drzwiami mojej kamienicy. Jak krzyczał, że mnie kocha, po tym jak przez tydzień nie odbierał telefonu. Jak pewnego dnia po prostu zniknął.

Paweł wzniósł toast. Mówił coś o miłości, zaufaniu, przyszłości. Klaskałam jak wszyscy, ale nie słuchałam. Filip się nie śmiał. Stał dalej, z kieliszkiem w dłoni, jak cień.

Po godzinie nie wytrzymałam. Wyszłam na zewnątrz, do ogrodu. Oddychałam głęboko. Szum liści, śmiech dobiegający z wnętrza sali, cichy stuk obcasów. Ktoś szedł za mną.

Gratulacje – usłyszałam jego głos. Znajomy, a jednak obcy. Odwróciłam się.

– Dlaczego przyszedłeś? – wycedziłam.

– Bo… nie mogłem nie przyjść. Musiałem zobaczyć, czy naprawdę jesteś szczęśliwa.

– Po siedmiu latach ciszy? Ty musiałeś?! – ściszyłam głos, bo czułam, że zaraz wybuchnę. – Zniknąłeś. Zostawiłeś mnie jak idiotkę. Nie wiedziałam, czy żyjesz!

– Wiem. Nie mam wymówki. Ale żałuję.

Patrzył na mnie tak, jak wtedy. Jakby nic się nie zmieniło. A ja czułam wściekłość, strach… i coś jeszcze. Coś, czego nie chciałam czuć w dniu własnego ślubu.

Mąż się czegoś domyślał

Wróciłam do sali, ale muzyka była zbyt głośna, światła zbyt ostre, ludzie zbyt radośni. Paweł podszedł do mnie natychmiast.

– Wszystko w porządku? Zniknęłaś na chwilę.

– Musiałam się przewietrzyć – skłamałam, unikając jego wzroku.

Poprowadził mnie na parkiet. Zabrzmiała nasza piosenka – ta, którą wybraliśmy do pierwszego tańca. Mieliśmy się uśmiechać, patrzeć sobie w oczy. Mieliśmy wyglądać jak zakochani. I próbowaliśmy. Tylko że ja byłam nieobecna. Ciało kołysało się w rytm, ale myśli krzyczały. Filip. Filip patrzy. Filip był blisko.

– Zosiu… – Paweł szepnął. – Ty jesteś tu ze mną, ale jakby cię tu nie było.

Zamarłam. Patrzył na mnie smutno. Zbyt inteligentnie, żeby tego nie widzieć. Zbyt kochająco, żeby jeszcze udawać.

Widziałam dziś kogoś z przeszłości – przyznałam w końcu. – Kogoś, kogo… nigdy nie przestałam kochać.

Zamilkł. Nie zapytał kto. Nie musiał.

W dniu naszego ślubu? – zapytał po chwili. – Przychodzisz do mnie z taką prawdą?

– Nic o tym nie wiedziałam. Nie planowałam tego. Myślałam, że to już przeszłość. Ale zobaczyłam go i… coś we mnie się zmieniło.

Patrzył na mnie długo, jakby analizował całe nasze życie razem. Jakby widział wszystko jeszcze raz, ale z innej perspektywy.

Nie zasłużyłem na życie w cieniu innego mężczyzny – powiedział cicho.

Pierwszy raz w życiu nie miałam pojęcia, co powiedzieć.

Po prostu tam poszłam

Po weselu nie mogłam spać. Paweł leżał obok mnie w hotelowym łóżku, ale między nami była cisza. Taka, która nie wynika z komfortu, tylko z dystansu. Z lęku, że każde słowo może coś zniszczyć. Patrzyłam w sufit. W głowie miałam tylko jedną myśl: muszę go zobaczyć jeszcze raz.

Wysunęłam się z łóżka. Paweł się nie poruszył. Może nie spał. Może tylko udawał.

Wzięłam płaszcz, buty. Zeszłam po cichu po schodach. Nie wiedziałam, dokąd idę. Aż nagle zorientowałam się, że kieruję się tam, gdzie kiedyś chodziliśmy z Filipem – nad jezioro, kilka minut od hotelu. Tyle razy leżeliśmy tam w trawie, gapiliśmy się w niebo, rozmawialiśmy o niczym. I o wszystkim.

Był tam. Stał przy brzegu, z dłonią w kieszeni, z drugim papierosem zgaszonym przy bucie.

Myślałem, że nie przyjdziesz – powiedział, nie odwracając się.

– Myślałam, że jestem silniejsza – odpowiedziałam.

Usiedliśmy na pomoście. Nogi zwisały nad wodą. Milczeliśmy długo.

Dlaczego wtedy zniknąłeś? – zapytałam w końcu.

– Bałem się. Ciebie, nas, siebie. Uciekałem od wszystkiego. Ale nie od ciebie. Nie potrafiłem cię zostawić z premedytacją. Po prostu… nie umiałem być mężczyzną, którego chciałaś.

Ale wróciłeś. W dniu mojego ślubu.

– Bo zobaczyłem w sieci zaproszenie. Ktoś ze wspólnych znajomych… Przez lata trzymałem się z daleka. Ale dzisiaj – musiałem.

Spojrzałam na niego. Oczy miał ciemniejsze niż kiedyś. Twarz zmęczoną. Ale wciąż był tym samym Filipem. Chaosem. Pragnieniem. Stratą.

Nie proszę cię o nic – dodał. – Po prostu… chciałem zobaczyć, czy jesteś szczęśliwa.

A ja wciąż nie znałam odpowiedzi.

O nic nie zapytał

Wróciłam. Paweł siedział przy oknie w hotelowym pokoju. W szarej bluzie, z kubkiem kawy, której nie pił. Nie zapytał, gdzie byłam. Chyba wiedział. Oczy miał czerwone, zmęczone. I puste.

Usiadłam na brzegu łóżka. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy.

– Przez te wszystkie miesiące czułem, że jesteś ze mną… połowicznie. Ale miałem nadzieję, że z czasem… – zamilkł. – A teraz… Zosia, ja już nie wiem, czy ty kiedykolwiek naprawdę tu byłaś.

– Nie chciałam cię skrzywdzić – szepnęłam.

– Ale skrzywdziłaś. Bo pozwoliłaś mi wierzyć. I sobie też. A może po prostu chciałaś uciec od przeszłości. Tylko że ja nie jestem wyborem awaryjnym. Nie chcę być.

Zamilkliśmy. Długo. Powietrze drżało między nami, gęste od niewypowiedzianych słów.

Nie wiem, co dalej – powiedziałam w końcu. – Nie wiem, czego chcę.

– Wiesz, Zosiu… może i nadal go kochasz. Może nigdy nie przestałaś. Ale ja nie zasłużyłem na to, żeby być planem B. Ja chciałem być twoim mężem, twoim domem.

Wstał. Wyszedł z pokoju. Nie zatrzymałam go.

Zostałam sama. Z tysiącem myśli. Z lękiem. Z pytaniem, które rozdzierało mi serce: Czy da się budować przyszłość, jeśli jedna część ciebie nadal siedzi w przeszłości?

Zofia, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama