Reklama

Moje dzieciństwo było biedne i smutne. Rodzice ledwo wiązali koniec z końcem, a i tak często nie było nas stać nawet na podstawowe rzeczy. Dlatego też obiecałam sobie, że moje dzieci będą miały lepsze dzieciństwo od mojego, a ja zapewnię im wszystko to, czego sama nie miałam. I chociaż wzbraniałam się przed wszelkimi pożyczkami, to zrobiłam wyjątek, aby dzieciaki mogły wyjechać na wymarzone ferie. A zamiast wdzięczności i podziękowań usłyszałam pretensje, że to za mało.

Reklama

Dorosłe życie było trudne

Kiedy opuszczałam rodzinny dom, to obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie zaznam biedy. Moje całe dzieciństwo kojarzyło mi się z niedostatkiem, liczeniem każdego grosza i odmawianiem sobie niemal wszystkiego. I chociaż kochałam rodziców nad życie, to trochę miałam do nich żal o to, że nie byli w stanie zapewnić mi lepszego startu w dorosłość. Dlatego już jako kilkulatka obiecałam sobie, że moje dorosłe życie będzie wyglądało zupełnie inaczej. Gdy na mojej drodze stanął Krzysiek, to postanowiłam zrobić wszystko, aby stworzyć z nim szczęśliwy i dostatni dom.

Krzysiek okazał się wspaniałym mężem. Był zaradny i pracowity, a do tego kochał mnie do szaleństwa. Ale szybko okazało się, że dorosłe życie wcale nie jest takie proste, jak mi się początkowo wydawało. Opłaty za wynajem mieszkania w stolicy, rachunki, zakupy spożywcze i inne podstawowe wydatki pożerały niemal całe zarobki. Po uiszczeniu wszystkich stałych opłat okazywało się, że niemal na nic innego nas nie stać. Żyliśmy od pierwszego do pierwszego.

– A kiedy dzieci? – zapytała mnie pewnego dnia mama.

A ja uświadomiłam sobie, że po prostu nie stać nas na powiększenie rodziny.

– Nie wiem – odburknęłam.

Bo co miałam jej powiedzieć? Że nie zamierzałam, aby nasze dziecko żyło w takiej biedzie, w jakiej żyłam ja? Nie chciałam, aby rodzice poczuli się winni. Bo jak się przekonałam, stała praca i regularne zarobki wcale nie szły w parze z dostatkiem i dobrobytem.

Daleko nam było do zamożnych

Razem z Krzyśkiem pracowaliśmy od rana do świtu i chwytaliśmy się każdego dodatkowego zarobku. Jednocześnie maksymalnie ograniczyliśmy wydatki i kupowaliśmy jedynie to, co było nam niezbędne do przeżycia. A wszystko po to, aby uzbierać na wkład własny, który umożliwiłby nam zakup własnego mieszkania. I w końcu nam się udało. Pewnego dnia podpisaliśmy kredyt hipoteczny i mogliśmy się wprowadzić do własnych czterech ścian. Ale coś za coś.

– Kredyt na trzydzieści lat? – zdziwiła się mama. – Przecież to zobowiązanie na pół życia – westchnęła.

I trudno było się z nią nie zgodzić. Ale nie wyobrażaliśmy sobie ciągłego wynajmu. Zamierzaliśmy w końcu postarać się o dziecko.

– Tak się teraz żyje – powiedziałam.

A potem dodałam, że wszyscy nasi znajomi mają kredyty hipoteczne i jakoś sobie radzą. I my też jakoś sobie radziliśmy. Wciąż dużo pracowaliśmy, bo rata i podstawowe opłaty stanowiły sporą część naszych zarobków. A gdy na świecie pojawiły się dzieci, to te wydatki jeszcze bardziej wzrosły. Ale z każdym rokiem było coraz lepiej.

Krzysiek awansował i dostał podwyżkę, a ja oprócz pracy na etat brałam dodatkowe zlecenia do domu. A do tego żyliśmy skromnie i bardzo racjonalnie planowaliśmy swój budżet. I chociaż wciąż nie należeliśmy do ludzi zamożnych, to wcale nie mogliśmy powiedzieć, że żyje nam się źle. A przede wszystkim mieliśmy siebie. I do pewnego momentu wszystko było dobrze. A potem dzieci podrosły i okazało się, że mają dużo większe potrzeby niż nam się wydawało.

Musieliśmy mocno zacisnąć pasa

Przez kilka kolejnych lat nasze życie było spokojne i szczęśliwe. Dzieciaki rosły jak na drożdżach i wszystko wskazywało na to, że nie przeszkadza im to, że nie mają tak wielu rzeczy jak ich rówieśnicy. Ale potem poszły do szkoły i wszystko się zmieniło. Okazało się, że ich znajomi z klasy noszą markowe ciuchy, mają nowoczesne telefony i co roku wyjeżdżają na zagraniczne wakacje. A my nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Koszty kredytu były coraz wyższe, a ceny w sklepach doprowadzały do rozpaczy. A do tego Krzysiek stracił dotychczasową pracę i musiał się zatrudnić za dużo niższe wynagrodzenie. Nic więc dziwnego, że wieczory spędzaliśmy nad kartką papieru, na której notowaliśmy zarobki i wydatki.

– Będziemy musieli zrezygnować z angielskiego dzieciaków – powiedział któregoś wieczoru mój mąż.

Właśnie dostaliśmy zawiadomienie o podwyżce stóp procentowych.

– Wiem – westchnęłam.

To była kolejna rzecz, z której musieliśmy zrezygnować Już wcześniej wykreśliliśmy z naszego budżetu nowe buty dla dzieciaków, wyjazd na wakacje czy wesele mojej kuzynki. Najzwyczajniej w świecie nie było nas na to stać. I chociaż serce mi się krajało na myśl, że nasze dzieci mocno na tym ucierpią, to wiedziałam, że nie mamy innego wyjścia.

Kolejne miesiące były bardzo trudne. Musieliśmy mocno zaciskać pasa, aby było nas stać na podstawowe wydatki. Dodatkowo dzieciaki zaczęły mieć pretensje o to, że nie chcemy im kupić markowych ciuchów czy nowego telefonu. Wypominały nam też to, że nie mogą wyjechać na wakacje. I chociaż próbowaliśmy im to tłumaczyć, to na niewiele się to zdało. A ja miałam wyrzuty sumienia, że łamię obietnicą daną sobie w dzieciństwie.

Chciałam dać dzieciakom trochę radości

Przez kolejne miesiące razem z mężem robiliśmy wszystko, aby poprawić swój domowy budżet. Ja łapałam dodatkowe zajęcia, a Krzysiek brał nadgodziny. I chociaż oboje padaliśmy ze zmęczenia, to wiedzieliśmy, że nie mamy innego wyjścia. Koszty życia były coraz wyższe.

Na szczęście, po jakimś czasie nasza sytuacja finansowa uległa poprawie. Krzysiek znalazł lepszą pracę, a ja dostałam awans i podwyżkę. I chociaż wciąż nie było nas stać na wiele rzeczy, to w końcu zobaczyliśmy światełko w tunelu. Dlatego postanowiliśmy z tego skorzystać.

– Może sprawimy dzieciakom jakąś niespodziankę? – zapytał mnie któregoś wieczoru mój mąż.

Właśnie zbliżały się ferie zimowe i nie chcieliśmy, aby nasze dzieci spędziły te dwa tygodnie w domu.

– A mamy na to fundusze? – zapytałam.

Już wcześniej rozmawialiśmy o tym, aby wysłać je na jakieś zimowisko, ale wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie stać nas na to.

– Coś wymyślimy – odparł Krzysiek.

I po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw doszliśmy do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie wzięcie pożyczki.

– Ale się ucieszą – powiedziałam z uśmiechem.

Wzięliśmy pożyczkę

Formalności w banku zajęły nam kilkanaście minut. Okazało się, że pomimo kredytu hipotecznego i niezbyt wysokich zarobków wzięcie pożyczki wcale nie jest takie trudne. Dlatego kilkanaście chwil później składaliśmy na umowie stosowne podpisy, wierząc, że właśnie spełniamy marzenia naszych latorośli. A od razu z banku pojechaliśmy do biura podróży i wykupiliśmy im tygodniowe ferie w polskich grupach. I już nie mogliśmy się doczekać, aby im o tym powiedzieć.

Przez cały wieczór siedzieliśmy jak na szpilkach. A gdy w końcu pozmywaliśmy po kolacji, to postanowiliśmy powiedzieć dzieciom o zimowisku.

Mamy dla was niespodziankę – zaczął mój mąż.

A gdy zobaczył błysk w oczach synów, to uśmiechnął się od ucha do ucha. Potem sięgnął po kopertę, którą wręczył jednemu z nich.

– Proszę – powiedział pękając z dumy.

Dzieci były niewdzięczne

Czekałam na okrzyki radości. Jakież było moje zdziwienie, gdy synowie po otwarciu koperty spojrzeli na siebie, a potem tylko westchnęli.

– Polskie góry? – zapytał starszy.

I chociaż wyczuwałam w jego głosie rozczarowanie, to wciąż miałam nadzieję na to, że za chwilę mimo wszystko usłyszę wybuch radości.

– Zakopane? – zapytał młodszy syn.

W jego głosie też dało się wyczuć niezadowolenie.

– Nie cieszycie się? – zapytałam w końcu.

Synowie spojrzeli na nas, a potem na siebie.

Nasi koledzy jadą w Alpy – usłyszeliśmy. – Albo przynajmniej w Tatry słowackie. Tam są dużo lepsze warunki.

Spojrzeliśmy z mężem na siebie i nie wiedzieliśmy co powiedzieć.

– Ale nas nie stać na wyjazd zagraniczny – powiedział Krzysiek. – A i tak wzięliśmy pożyczkę.

Starszy z synów prychnął pogardliwie.

Was nigdy na nic nie stać – powiedział podniesionym głosem.

Rzucił kopertę na stół.

– Nie chcę tam jechać. To miejsce dla biedoty – dodał z wyższością w głosie.

Wyszedł z salonu i zamknął się w pokoju. Młodszy brat ruszył za nim.

Chyba źle ich wychowałam

Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą zobaczyłam. Przez wszystkie te lata myślałam, że dobrze wychowuję swoje dzieci. A tymczasem moi synowie okazali się niewdzięcznikami.

– I co teraz? – zapytałam męża. Ale Krzysiek tylko pokręcił głową.

Ostatecznie zrezygnowaliśmy z wycieczki. Chłopcy nadal się do nas nie odzywają i mają do nas pretensje, że nie stać nas na zagraniczne wakacje. A ja mimo wszystko mam nadzieję, że w końcu zrozumieją, że w życiu nie zawsze ma się wszystko. I że przyjdzie taki czas, że zrozumieją, że robimy wszystko, aby niczego im nie brakowało.

Katarzyna, 41 lat

Reklama

Czytaj także: „Siostra zaprosiła nas do siebie na ferie. Liczyłam na zimowe szaleństwo, a nie na dziką harówkę”
„Cały rok odkładałam na ferie dla dzieci, a one wyśmiały moje plany. Wolały swój komputer, ale wzięłam je podstępem”
„Zapłaciłam za ferie syna, by spędził czas z ojcem. Drań zamiast zająć się dzieckiem, zwiedzał góry i doliny kochanki”

Reklama
Reklama
Reklama