Reklama

Nie wiem, kiedy zacząłem wierzyć, że najważniejsze w życiu to „wyglądać jak trzeba”. Może wtedy, kiedy moja mama, kobieta z zasadami, wciąż porównywała mnie do syna sąsiadki:

– Zobacz, Tomek, jak Marek się urządził. Porządna żona, dom pod miastem, dwie fury w garażu... A ty?

A ja… miałem Agnieszkę – najspokojniejszą osobę, jaką znam. Mieliśmy dwójkę dzieci, wynajęte mieszkanie, mój etat w firmie produkcyjnej i jej pół etatu w bibliotece. I choć wszystko było… w porządku, ja ciągle czułem, że powinno być lepiej. Więcej. Głośniej. Świąteczniej.

– Może w tym roku zróbmy skromniej? – zaproponowała Agnieszka, odkładając widelec na talerz. – Wiesz, bez tej całej pogoni. Po prostu spędźmy czas razem. Bez spinania się.

– Jasne, skarbie – odpowiedziałem automatycznie. – Ale nie rezygnujmy zupełnie ze świąt. Dzieci będą zawiedzione.

– Dzieci będą szczęśliwe, jeśli będziemy razem. Naprawdę nie trzeba kupować całego supermarketu – dodała z uśmiechem.

Kiwnąłem głową, ale już wtedy wiedziałem, że zrobię inaczej. Miałem plan. Miałem zamiar zrobić najlepsze święta w historii naszej rodziny. Nie mówiłem Agnieszce, że tydzień później wziąłem szybką pożyczkę. Niby tylko na trzy tysiące. Niby tylko na „chwilę”. Ale już wtedy czułem, że coś w środku zaczyna się we mnie kurczyć. Że zamiast spokoju – kupuję tylko pozory.

Święta były z rozmachem

Choinka sięgała sufitu. Dzieci piszczały z radości, rzucając się na kolorowe paczki. Mama wzruszona, Agnieszka uśmiechnięta – może trochę zbyt uważnie przyglądała się zastawionemu stołowi, jakby nie do końca wierzyła, że nas na to wszystko stać. A ja? Ja udawałem, że wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno. Że święta muszą błyszczeć – nawet jeśli zapłacone są cichym stresem i wysokim oprocentowaniem.

– Tomek, ty chyba na świętego Mikołaja się przebranżowiłeś – zaśmiała się mama, odkorkowując wino. – Tyle prezentów, że aż dziw bierze.

Uśmiechnąłem się. Udawałem, że to komplement, nie wyrzut. Wieczorem, gdy dzieci już spały, a mama wróciła do siebie, usiedliśmy z Agnieszką przy resztkach ciasta.

– Wszystko pięknie wyszło, dziękuję ci – powiedziała cicho, opierając głowę na moim ramieniu. – Tylko... mam nadzieję, że nie przesadziliśmy z wydatkami?

– Spokojnie. Miałem trochę odłożone – skłamałem.

Jej spojrzenie wbiło mi się w kark, ale nic nie powiedziała. Tylko westchnęła. Zegar na komodzie wskazywał 23:40, a ja już wtedy wiedziałem, że ta iluzja nie potrwa długo. Ale tej jednej nocy pozwoliłem sobie na spokój. Pożyczony spokój. Święta kupione za coś więcej niż pieniądze.

Wszystko się wydało

To był zwykły poranek. Zosia oglądała bajki w piżamie, Michał budował coś z klocków, a Agnieszka robiła porządki w kuchni. Ja przeglądałem maile, gdy usłyszałem:

– Tomek… co to jest?

Zamarłem. Odwróciłem się powoli. W rękach trzymała kopertę z logiem firmy pożyczkowej, taką samą, jaką schowałem kilka dni wcześniej na dnie szuflady w przedpokoju.

– To... to nic. Jakaś reklama – bąknąłem, próbując sięgnąć po papier, ale Agnieszka cofnęła dłoń.

– Reklama z harmonogramem spłat? Z kwotą do zapłaty: 412 zł? – zapytała zimno.

Dzieci przestały się bawić. Zosia spojrzała na nas, wyczuwając napięcie. Michał wstał i poszedł do swojego pokoju. Wiedział, że lepiej zniknąć.

Wziąłeś pożyczkę? – Agnieszka ściszyła głos, ale była lodowata.

– Chciałem tylko, żeby wszystko było jak trzeba. Żeby dzieci miały święta, żeby mama nie mówiła, że znowu oszczędzamy na serniku – wyrzuciłem z siebie, a ona patrzyła, jakbym właśnie przyznał się do zdrady.

– A ja? Ja się nie liczę? Myśmy się umawiali, Tomek. Mówiłam, że wolę skromnie, ale uczciwie. Bez zadłużeń. Nie zrozumiałeś mnie? Czy po prostu miałeś mnie gdzieś?

Nie potrafiłem odpowiedzieć. Tego wieczoru nie rozmawialiśmy. W kuchni unosił się zapach mandarynek i zimowej herbaty. A w powietrzu – coś cięższego. Rozczarowanie. Pęknięte zaufanie. I dławiące milczenie.

Mieliśmy ciche dni

Agnieszka funkcjonowała obok mnie, ale jakby za szybą. Rozmawialiśmy tylko o dzieciach, o zakupach, o rzeczach „na teraz”. Żadnych pytań, żadnych pretensji. Tylko ten wzrok – bez gniewu, bez płaczu. Pusty.

W sobotę jadłem śniadanie z Michałem, kiedy wszedłem do kuchni. Agnieszka właśnie układała świeżo wyprane ubrania. Zerknęła na mnie krótko, potem wróciła do segregowania skarpet.

– Dzieci czują – odezwałem się w końcu. – Wiedzą, że coś jest nie tak.

– Bo coś jest nie tak – odparła, nie podnosząc głowy.

Wieczorem zadzwoniła mama. Chciała podziękować jeszcze raz za „cudowne święta”. Mówiła, że wszystko było „jak z reklamy”. Że sąsiedzi się zachwycali, jak to Tomek się postarał. Że „Agnieszka to ma z tobą dobrze, oj ma”.

– Warto było się wysilić – rzuciła na koniec z rozbawieniem.

– Tak, mamo... warto – odpowiedziałem i niemal od razu rozłączyłem.

Wróciłem do salonu. Agnieszka siedziała z książką, ale nie czytała. Patrzyła gdzieś w przestrzeń, może w myślach wracała do świąt. Do tego, co się między nami wtedy wydarzyło – a raczej do tego, co przestało się wydarzać. Wszystko było cicho. A ta cisza zaczynała dzwonić w uszach.

Przeprosiłem żonę

Wyszła z łazienki z ręcznikiem na głowie. Ja siedziałem na łóżku, udając, że czytam wiadomości, ale ekran telefonu dawno już przestał się świecić. Milczenie ciągnęło się trzeci tydzień. Niby byliśmy razem – a jakby nas nie było.

– Agnieszka... – powiedziałem w końcu. – Musimy pogadać.

Nie odpowiedziała, tylko westchnęła. Usiadła na brzegu łóżka, z założonymi rękami, gotowa, by mnie słuchać – ale nie żeby mi wierzyć.

– Zawaliłem. Wiem. I nie chodzi tylko o pożyczkę. Tylko... ja cały czas próbuję być kimś. Wiesz? Takim facetem, co ogarnia. Co robi wrażenie. Dla mamy, dla ludzi. Ale zapomniałem, żeby być kimś dla ciebie.

Odwróciła głowę. Wciąż milczała. Więc mówiłem dalej:

Bałem się, że będziesz rozczarowana, że dzieci będą rozczarowane. A najbardziej – że ja sam nie wytrzymam tego, że znowu święta będą „takie sobie”. Że nikt nie powie: „Tomek, dobrze to zrobiłeś”.

– Wiesz, czego ja chciałam? – przerwała nagle. – Ciepła. Prawdy. Żebyśmy usiedli razem przy barszczu z torebki, ale bez długu na karku. Żebyśmy byli my – a nie twoje „muszę coś udowodnić”.

Spojrzałem na nią. Na oczy zmęczone, ale pełne czegoś, czego nie miałem już od dawna odwagi szukać – rozczarowanej miłości.

Przepraszam – wyszeptałem.

– Nie wiem, czy to wystarczy – odparła cicho.

Razem damy radę

W styczniu wróciła normalność. Nie taka z filmów familijnych, tylko ta nasza – cicha, czasem szorstka, ale prawdziwa. Agnieszka nie wybaczyła od razu. Nie mówiła: „już dobrze”. Ale też nie odeszła. A ja przestałem udawać, że wiem, jak naprawić wszystko od razu. Spłacaliśmy pożyczkę razem. Ja z dodatkowych zleceń po pracy, ona – rezygnując z nowej kurtki dla siebie, choć stara miała już przetarte rękawy.

Nie mówiła wiele. Ale któregoś wieczoru, gdy wróciłem z pracy, w kuchni stały na stole dwa kubki herbaty i rachunki rozpisane ręcznie na kartce.

– Podzieliłam na tygodnie. Damy radę do kwietnia, jeśli się tego trzymamy – powiedziała spokojnie. – Ale nie licz, że zapomnę o tym, jak było. Jeszcze nie.

Skinąłem głową. Wiedziałem, że każde „dobrze” wypowiedziane zbyt szybko byłoby kolejnym kłamstwem. Dzieci biegały po domu w świątecznych piżamach, które zostały im po grudniu. Zosia wciąż mówiła: „to były najlepsze święta!”. I chyba naprawdę tak myślała. A ja? Patrzyłem, jak Agnieszka poprawia kosmyk włosów Zosi, i pierwszy raz od dawna pomyślałem, że może następnym razem naprawdę zrobimy święta... tylko dla siebie. Bez kredytu. Bez udawania. Bez potrzeby zasłużenia na czyjeś uznanie. Może za rok spróbujemy. Może się nauczę.

Tomasz, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama