Reklama

Pracuję zdalnie – w praktyce oznacza to, że od rana do wieczora stukam w klawiaturę. Mieszkam w starym bloku z wielkiej płyty. Nie jest to może apartament z katalogu IKEA, ale mam tu swój kąt, czajnik i kanapę, która zna mnie lepiej niż niejeden terapeuta.

Lubiłam tę rutynę

Zimą właściwie nie wychodzę. Herbata, koc, książka – w tej kolejności. Codzienność to rutyna, a rutyna to bezpieczeństwo. Bez ludzi, bez niespodzianek, bez emocji, tylko ja i moje spokojne, przewidywalne życie. I byłoby tak dalej, gdyby nie sąsiad.

Od kilku dni na klatce schodowej słychać było pospieszny stukot butów, przesuwanie kartonów, uderzanie czymś o poręcz schodów – ktoś się wprowadzał. Nowy lokator, mieszkanie piętro wyżej. Widziałam go kilka razy przez wizjer. Wysoki, kręcone włosy. Ciężkie torby, ale lekki uśmiech. Taki typ, który to pewnie rozmawia z kasjerkami, dziękuje kierowcy autobusu i sam sobie robi kanapki.

Tego dnia naprawdę nie chciałam wychodzić z domu. Śnieg padał od rana, ciężki, gęsty, robił z ulicy coś w rodzaju lodowej planszy do gry, w której nagrodą za nieostrożność była połamana kończyna, ale skończył mi się chleb, a do tego w lodówce została tylko samotna marchewka.

Uznałam, że skoro i tak nie miałam dziś spotkań w pracy, mogę się przejść do sklepu. Zeszłam po schodach klatki ostrożnie, stawiając stopy, jakbym testowała grunt po trzęsieniu ziemi. Na dole, przy drzwiach, minęłam nowego sąsiada. Znowu torby, znowu uśmiech.

– Dzień dobry – powiedział, zerkając na mnie.

– Dzień dobry – odpowiedziałam, patrząc raczej na jego siatki niż w oczy.

To był wypadek

Wyszłam na zewnątrz i od razu poczułam, jak śnieg wciska mi się do butów. Chciałam iść szybciej, żeby mieć to z głowy, ale już przy drugim kroku noga osunęła mi się na oblodzonym fragmencie chodnika. Nie zdążyłam nawet krzyknąć. Ręka wyleciała mi w bok, plecy uderzyły o twardy beton. Ból przeszył mnie od łopatki aż po biodro. Na chwilę wszystko zawirowało, jakbym oglądała siebie z góry.

Chciałam się podnieść, ale każdy ruch wbijał mi szpilki w kręgosłup. Leżałam tam, na śniegu, i próbowałam nie płakać, chociaż łzy i tak napłynęły mi do oczu.

– Hej! Wszystko w porządku?! – Usłyszałam nagle znajomy głos.

To był sąsiad z torbami. Pochylił się nade mną i już po chwili klęczał obok, z twarzą tak blisko, że mogłam zobaczyć pojedyncze śnieżynki na jego rzęsach.

– Nie ruszaj się, zaraz ci pomogę.

– Nie… ja… dam radę – wyszeptałam, choć doskonale wiedziałam, że nie dam.

– Widziałem, jak upadłaś. Trzeba zadzwonić po karetkę, nie wygląda to najlepiej.

Pomógł mi

Nie miałam siły protestować. Było mi głupio, jakbym miała siedemnaście lat i właśnie upokorzyła się przed chłopakiem z klasy maturalnej. Sięgnął po telefon i zapytał:

– Kogo mam wezwać? Pogotowie?

– Tak – odpowiedziałam cicho. – Ale zostań, proszę, dopóki nie przyjadą.

Przytaknął. Przez chwilę milczał.

– Mam na imię Michał – powiedział w końcu. – Przeprowadziłem się tu kilka dni temu. Fajna klatka. Trochę głośna, ale klimatyczna.

Parsknęłam cicho, mimo bólu. Nie znałam go, a już czułam, że nie traktuje mnie jak kogoś, komu trzeba współczuć. Raczej jak człowieka, który po prostu miał pecha. Po piętnastu minutach przyjechali ratownicy. Jeden z ratowników obejrzał mnie dokładnie.

– Trzeba to sprawdzić na prześwietleniu. Zawieziemy panią do szpitala.

– Ja z nią pojadę – powiedział Michał bez chwili wahania.

Opiekował się mną

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. Ktoś, kogo widziałam trzy razy na schodach, właśnie zadeklarował, że będzie ze mną w szpitalu. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam tylko coraz silniejsze zmieszanie, bezradność i wstyd, że ktoś obcy widzi mnie taką słabą.

Wieczorem wróciłam ze szpitala z gipsem, kulami i zaleceniem, że mam dużo odpoczywać. Łatwo powiedzieć. Na szczęście Michał nie tylko przywiózł mnie wtedy taksówką, ale potem – ku mojemu zaskoczeniu – jeszcze kilkakrotnie zapukał do drzwi. Najpierw przyniósł zakupy, potem książkę. Następnym razem zapytał, czy nie potrzebuję pomocy z praniem, a ja, zamiast grzecznie odmówić, po prostu kiwnęłam głową. Jego obecność była dziwnie… kojąca.

Rozmawialiśmy coraz więcej. Michał miał ciepły głos i uważny sposób słuchania. Zapytał raz o mój ulubiony obiad, ot tak, mimochodem, a dwa dni później pojawił się z pojemnikiem pełnym pierogów z kapustą i grzybami. Patrzyłam na niego i nie wiedziałam, co myśleć. Uprzejmość? Litość? A może po prostu życzliwość? Zaczęłam czekać na jego wizyty. I nie potrafiłam już udawać, że nic dla mnie nie znaczą.

Byłam mu wdzięczna

Lekarz zdjął mi gips miesiąc później. Bolało, noga wciąż była sztywna, ale przynajmniej mogłam się poruszać bez kul. Tego dnia Michał czekał na mnie pod szpitalem z kubkiem gorącej czekolady i miną, która nie znosiła sprzeciwu.

– Idziemy.

– Dokąd?

– Na spacer. Należy ci się. Nie ma litości, rehabilitacja to też wyjście z domu.

Widział, że się waham, że najchętniej zostałabym w mieszkaniu z książką i kocem, ale wyciągnął rękę i dodał:

– Wiesz, że nie odpuszczę.

Zgodziłam się. Szliśmy wolno, jego ręka była stale gotowa, żeby mnie podtrzymać. Śnieg trzeszczał pod nogami, a w parku, do którego mnie zaprowadził, było pusto. Tylko nas dwoje i drzewa, które wyglądały, jakby też przysłuchiwały się rozmowie.

– Przeprowadziłem się, bo coś się skończyło. Siedem lat, jedno mieszkanie, wspólne plany. A potem jedno zdanie: „Nie czuję już nic”. I tyle.

Otworzył się

Siedzieliśmy chwilę w milczeniu.

– A ty? – zapytał nagle. – Dlaczego jesteś sama?

Parsknęłam krótko.

– Ludzie są skomplikowani. A ja za szybko się zniechęcam.

– Może po prostu za dobrze rozpoznajesz, kiedy warto przestać.

Ten jeden komentarz trafił w coś, czego sama nie umiałam nazwać. Patrzyłam przed siebie, ale czułam jego spojrzenie. Odwróciłam się i wtedy nasze oczy się spotkały. Było w tym coś, co przerwało cały dystans. Zimne powietrze między nami nagle zniknęło. On się nie ruszył, ja też nie.

– Ja nie jestem typem faceta, który zostaje na kawę i znika. Jeśli z tobą jestem, to na serio.

Zadrżałam z chłodu i z emocji. Tego wieczoru siedzieliśmy u mnie w domu na kanapie, blisko, noga przy nodze, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Nagle Michał pochylił się i bez żadnych zapowiedzi mnie pocałował. Nie pytał, czy może, tylko jakby po prostu wiedział, że to odpowiedni moment. Nie odsunęłam się.

Wpadłam po uszy

Po chwili położyłam głowę na jego ramieniu i tak już zostaliśmy.

– Zostaniesz? – zapytałam cicho, kiedy zrobiło się już późno.

Wstał, zgasił światło w pokoju i podał mi rękę. Przeszliśmy razem do sypialni. Od tamtej nocy Michał spał u mnie coraz częściej. Miesiąc później wyjął z kieszeni małe pudełko. Otworzył je i powiedział jedno zdanie:

– Nie chcę już wracać do mieszkania, w którym cię nie ma. Wyjdziesz za mnie?

Gardło miałam ściśnięte tak mocno, że nie umiałam nic powiedzieć. W końcu tylko skinęłam głową i wyszeptałam:

– Tak.

Ślub był prosty, bez fajerwerków, i chyba właśnie dlatego był najpiękniejszy. Na skromnym weselu zatańczyliśmy na drewnianej podłodze. Było ciepło od śmiechu, muzyki, wina i wspomnień. I właśnie wtedy, obracając się w jego ramionach, poślizgnęłam się znów. Tylko że tym razem nie było bólu. Był śmiech i jego ramiona.

– Znów mnie potrzebowałaś, co?

– Zawsze cię potrzebuję – odpowiedziałam, wtulając się w niego. – Ale teraz już nie chcę się podnosić sama.

Tego wieczoru zrozumiałam jedno: są upadki, które nie ranią i są takie, które prowadzą prosto do czyjegoś serca.

Ania, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama