Reklama

Gdy poznałam Marka, wiedziałam, że jego życie nie było usłane różami. Zresztą jego siostra, Sylwia była moją najlepszą przyjaciółka od podstawówki. Siedziałyśmy w jednej ławce od pierwszej klasy i dzieliłyśmy się wszystkimi sekretami. Nauczyciele często nazywali nas papużkami-nierozłączkami, bo spędzałyśmy razem każdą przerwę.

Znałyśmy się od zawsze

Z czasem nasze relacje zaczęły się nieco zmieniać. Z beztroskich dziewczynek bawiących się lalkami, oglądających wspólnie kreskówki i skaczących razem na skakance, przeobraziłyśmy się w nastolatki, którym wydaje się, że są bardzo dorosłe. Oczywiście, nadal były z nas straszne dzieciaki, ale taka jest kolej rzeczy i tak wygląda świat dorastania. Wspólnie kupowałyśmy swoje pierwsze szminki, stroiłyśmy się na klasowe dyskoteki czy ogniska i oglądałyśmy za chłopakami, obgadując przy tym wszystkich kolegów z klasy.

Później obie poszłyśmy na studia. Wybrałyśmy inne kierunki, każda teraz miała swoje własne grono znajomych i już nie spotykałyśmy się codziennie. Ale nasza przyjaźń dalej przetrwała. Gdy tylko była okazja, starałyśmy się znaleźć trochę czasu tylko dla siebie. Żeby poplotkować, powspominać stare czasy i opowiedzieć, co nowego słychać. Podczas tych spotkań nie mogłyśmy się nagadać. Moja koleżanka zawsze przedstawiała wtedy swojego brata jako „czarną owcę”. Mówiła o nim tonem pełnym zawodu i rozczarowania.

Marek znowu z czegoś zrezygnował. Znowu coś popsuł. Marek znowu nie odebrał telefonu od mamy – wzdychała, kiedy spotykałyśmy się na kawie w naszej ulubionej knajpce naprzeciwko parku.

Po tym, co opowiadała przyjaciółka, wydawało mi się więc, że to chłopak, który naprawdę nie jest godny zaufania. Wyobrażałam go sobie jako beztroskiego i zupełnie nieodpowiedzialnego młodzieńca, któremu jedynie dobra zabawa w głowie. Takiego, z którym fajnie się spędza czas podczas imprezy, ale na którego na co dzień zupełnie nie można liczyć, bo nikogo nie szanuje i wiecznie zawodzi czyjeś zaufanie.

Kiedy poznałam go osobiście, przeżyłam niemały szok. Zobaczyłam bowiem kogoś zupełnie innego, niż od lat przedstawiała mi Sylwia. Marek nie był święty, to fakt. Miał za sobą długi, błędy, kilka nieudanych związków i mnóstwo potłuczonych marzeń. Ale był też ciepły, zabawny, bezpośredni. Patrzył na mnie tak, jakby wiedział, że czekał na mnie całe życie. I chociaż koleżanka ostrzegała mnie przed nim, ja się zakochałam. Chyba na przekór losowi i ludziom wokół.

Urzekł mnie swoim sposobem bycia

Pewnego dnia Marek zaprosił mnie do zoo. Tak, wcale nie do zadymionego pubu, w którym ponoć spędzał najwięcej czasu, ale właśnie do ogrodu zoologicznego. Spacerowaliśmy ścieżkami przy wybiegach, zobaczyliśmy małe zebry i zachwycaliśmy się parą małp, które przytulały się do siebie czule, zupełnie jak ludzie.

Czyż to nie jest coś pięknego? Zobacz, jak one tulą się do siebie – wyszeptał jakimś takim miękkim głosem, a ja całkowicie przepadłam.

No bo jak to tak? Sylwia od zawsze rysowała przede mną obraz cwaniaczka, mającego za nic uczucia kolejnych dziewczyn, którym łamie serca. A tutaj zobaczyłam zwyczajnego chłopaka, który potrafi dostrzegać drobne rzeczy. Później były wspólne wyjścia na kawę i lody, spacery po parku, randki w kinie. Raz nawet zaprosił mnie do teatru na niezależny spektakl.

Często dostawałam też od niego kwiaty. Ot tak, zupełnie bez okazji. A to różę, którą wręczył mi tuż przed kinem, a to bukiecik konwalii kupiony na bazarku od starszej pani. Czy tak zachowuje się szowinista, którego malowała przede mną przyjaciółka?

Mówiła, że mnie zrani

Gdy powiedziałam Sylwii, że spotykam się z jej bratem, początkowo zareagowała śmiechem. Już dawno chciałam zacząć tę rozmowę, ale wciąż ją odkładałam na później. Mijały kolejne dni, potem tygodnie, a ja nie miałam odwagi, żeby przyznać się przyjaciółce do swoich uczuć względem Marka. Cały czas tchórzyłam.

Wiedziałam jednak, że nie mogę odkładać tego w nieskończoność. W końcu nasze miasto wcale nie jest aż tak duże i kiedyś może zobaczyć nas razem ktoś znajomy. A ja nie chciałam, żeby ktoś inny doniósł Sylwii o moich randkach z jej bratem. Zebrałam się więc na odwagę i nieśmiało wydukałam to, co miałam jej do powiedzenia.

Ty? Z Markiem? No nie żartuj sobie – prychnęła.

Gdy zobaczyła, że jednak mówię całkiem poważnie, jej mina całkowicie się zmieniła. W jej oczach pojawił się jakiś bliżej nieokreślony cień.

On cię zrani. Zawsze wszystkich rani. Ja już nie mam siły po nim sprzątać – rzuciła chłodno.

– Ale… – próbowałam protestować, jednak przyjaciółka mi przerwała. Wtedy padły słowa, których długo nie mogłam zapomnieć:

– Jeśli wybierzesz jego, nie wybierzesz mnie.

Myślałam, że tylko się unosi dumą. Że jej minie. Oswoi się z tą wiadomością, przemyśli sobie wszystko i zrozumie, że dorosłe życie czasami nas zaskakuje, a z miłością nie należy walczyć. Przecież to dobra, mądra dziewczyna, więc musi to zrozumieć. W końcu znałyśmy się od dzieciństwa. Nosiłyśmy swoje sekrety jak wspólne talizmany. Ale nie minęło. Wręcz przeciwnie – zaczęło się pogarszać. Unikała mnie. Nie odbierała telefonów. Na moje desperackie próby kontaktu, pisała jedynie chłodne wiadomości w stylu: „jestem zajęta” albo „może kiedy indziej”.

Ja natomiast zakochiwałam się w Marku coraz bardziej. Naprawdę doskonale się dogadywaliśmy i przy nim wreszcie czułam, że jestem we właściwym miejscu. Spotkania z nim dosłownie mnie uskrzydlały. Jeszcze z nikim innym tak nie miałam. Nie mogłam więc pozwolić, żeby jego siostra zniszczyła nasz związek, prawda?

Podobno była zazdrosna

Czasami myślałam, że Marek rozumie ją lepiej niż ja.

– Sylwia zawsze była tą „lepszą” w rodzinie. Odpowiedzialna, doskonale się uczyła, była grzeczna i zawsze spełniała oczekiwania rodziców. No po prostu idealna córka. Ja miałem być kimś innym, ale zawiodłem. I ona tego nie zapomina – mówił pewnej nocy, kiedy leżeliśmy ma leżakach, wtuleni w siebie, pod kocem na balkonie. Moim ulubionym, granatowym w żółte gwiazdki. Dokładnie tym samym, który niegdyś dostałam od Sylwii na urodziny.

– Ale przecież jesteście rodzeństwem. Powinna się cieszyć, że ci się układa, że jesteś szczęśliwy. To dobra dziewczyna, nie rozumiem tej jej nagłej zawziętości – odpowiedziałam, sama nie wiedząc, co mam o tym wszystkim myśleć.

Marek tylko pokręcił głową.

– W jej głowie ja jestem problemem. A ty byłaś jej powierniczką. Teraz jesteś po mojej stronie, a ona nie może tego znieść. Nauczyła się, że zawsze wszystko układało się po jej myśli.

Nie chciałam tego słuchać. Wydawało mi się to zbyt dramatyczne, zbyt teatralne, wręcz niemożliwe. Ale czas pokazywał, że mój chłopak miał rację. Gdy postanowiliśmy się pobrać, Sylwia nie przyszła na nasz ślub. Zwyczajnie go zignorowała, chociaż oboje wyciągaliśmy w jej stronę dłoń i nawet rodzice próbowali pogodzić rodzeństwo.

Usunęła mnie ze swojego życia

Pierwszy rok był trudny. Marek próbował różnych prac. Czasami nie miał zleceń tygodniami. Ale nie pił, nie znikał bez słowa, był obok. Wspierał mnie. Gotował mi rosół, kiedy miałam grypę i przychodził z moją ulubioną czekoladą, gdy miałam gorszy dzień.

Sylwia zniknęła z mojego życia całkowicie. Nie odbierała telefonów, nie dzwoniła, nie pisała. Usunęła mnie ze znajomych w mediach społecznościowych. Nie odpisywała na życzenia. Moje wiadomości przepadały jak kamień w wodę. Raz spotkałyśmy się przypadkiem w sklepie. Wtedy odwróciła wzrok w drugą stronę, szybko spakowała swoje zakupy i wyszła, jakby coś ją parzyło.

Zaczęłam tęsknić. Nie za nią, ale chyba za naszą dawną relacją. Za wspólnym śmiechem, za wiadomościami typu „czy też ci się dziś nic nie chce?”, za tym, że mogłam do niej zadzwonić bez powodu. Ale wiedziałam jedno: nie oddam Marka. On wcale nie był tym, za kogo go uważała jego siostra. Był inny. Lepszy, prawdziwszy i mój.

Nagle wszystko się zmieniło

Nie wiem, kiedy coś zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy Marek dostał poważną ofertę pracy i zaczął znikać na całe dnie. A może wtedy, gdy wzięliśmy kredyt na mieszkanie i wszystko zaczęło się kręcić wokół rat, rachunków i terminów spłaty. Przestaliśmy się przytulać. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać jak kiedyś. A potem... on odszedł. Po prostu i bez konkretnego wyjaśnienia. Zostawił mi jedynie kartkę:

„To nie twoja wina. Ale nie jestem tym, kim miałem być. Kocham cię, ale muszę iść w swoją stronę”.

Nie płakałam. Nawet nie krzyczałam. Usiadłam przy kuchennym stole i patrzyłam w okno. Przez chwilę wydało mi się, że słyszę głos Sylwii, jak kpi: „A nie mówiłam?”.

Zostałam i bez niego, i bez niej. Ale nie żałuję. Kochałam prawdziwie i byłam wierna sobie. Nie wybierałam pomiędzy ludźmi. Wybierałam między tym, co czułam, a tym, czego inni ode mnie oczekiwali.

Czy gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym to inaczej? Nie. Marek był moim wyborem. Sylwia… też. I chociaż teraz nie mam przy sobie ani jego, ani jej, mam siebie. I spokój ducha. A to też coś. Widocznie tak miało wszystko być.

Kornelia, 31 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama