Reklama

Myślałam, że to będzie miłość jak z bajki, taka magiczna, od pierwszego wejrzenia. Teraz boję się, że mogłam władować się w kłopoty, z którymi związałam się na całe życie... Jak mogłam być tak naiwna? Mojego męża Roberta poznałam w nietypowej sytuacji. Śmiałam się, że to był klasyczny pokaz „damy w opałach”. Skręciłam kostkę, biegnąc do pracy w deszczu. Stałam pomiędzy przejściami dla pieszych, masując nogę, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek kroku. Deszcz zdążył mnie już całkowicie przemoczyć i miałam ochotę po prostu usiąść na chodniku i się rozpłakać, kiedy pojawił się nagle nade mną wielki, ciemny parasol.

Potrzebuje pani pomocy? Proszę się na mnie oprzeć, przejdziemy przez przejście i zawiozę panią do szpitala – powiedział ciepły, pogodny głos.

Spojrzałam w górę. Zobaczyłam postawnego bruneta o przenikliwych zielonych oczach.

– Nie, nie... Jakoś sobie poradzę... Przecież straci pan masę czasu... – broniłam się słabo.

– Absolutnie, to nie podlega dyskusji. Tutaj jest mój samochód, a do szpitala mamy zaledwie kilometr. Nie zostawię tu pani samej. Chyba że powinienem po kogoś zadzwonić... Po męża, narzeczonego? – zapytał badawczo.

– Nie, nie, jestem sama – zaprzeczyłam szybko.

– W takim razie tym bardziej nie zostawię tu pani samej. Bardzo proszę – nalegał.

Nie miałam wyboru. Oparłam się na nim, pomógł mi przejść z ulicy na chodnik i delikatnie usadził w swoim aucie. Nie powiem, przemknęła mi myśl, czy wsiadanie do auta obcego człowieka to na pewno dobry pomysł – ale w torebce miałam gaz pieprzowy, skończyłam kurs samoobrony, była dziewiąta rano, a my znajdowaliśmy się w centrum miasta. Skręcona kostka, co prawda, utrudniała mi nieco ewentualną obronę, ale też bardzo bolała i ewidentnie wymagała jak najszybszej interwencji lekarskiej. Zignorowałam więc przeczucia i po prostu dałam się zawieźć do szpitala.

Robert mnie oczarował

Robert pomógł mi dojść na izbę przyjęć, a potem... zostawił swój numer telefonu.

– Proszę pani, nie chcę brzmieć jak jakiś natręt, ale... Ja też jestem sam. I naprawdę chętnie pani pomogę, jeśli będzie pani tego potrzebować. Proszę się nie wahać, naprawdę! – zachęcał mnie.

– Dziękuję bardzo, to ogromnie miłe... – speszyłam się.

– Przepraszam, muszę wracać do pracy, ale naprawdę, proszę zadzwonić! – krzyknął tylko na odchodne.

„Dlaczego on tak BARDZO chce, żebym zadzwoniła? Może mu się spodobałam?”, myślałam z nadzieją. Przyznam, że i mnie serce zabiło szybciej, gdy go zobaczyłam. Umięśniony, silny, wysoki... Piękne oczy, kruczoczarne włosy... „To może być początek pięknej historii”.

Byłam romantyczką, marzyłam o wielkiej miłości, najlepiej z pewnym pierwiastkiem filmowym. Czy to mogło być to...?

Na izbie przyjęć spędziłam kilka godzin. Finalnie wyszłam z prześwietleniem i stabilizatorem. I pewnością, że zadzwonię do Roberta i umówię się z nim na randkę.

– Cześć, tu Asia... Skręciłam dziś kostkę, poznaliśmy się pod moją pracą... – zaczęłam nieśmiało.

– Cześć! Bardzo się cieszę, że dzwonisz! – jego radość wydawała się być autentyczna.

Umówiliśmy się na kawę. Przyjechał pod mój dom, pomógł mi wejść do auta, a potem z niego wyjść, wybrał stolik, przy którym miałam jak najwięcej miejsca. Nie potrzebowałam aż takiej opieki, ale niezwykle urzekało mnie to, że chciał mi ją zapewnić. Wydawał się być takim dobrym facetem... Całą randkę przegadaliśmy jak starzy przyjaciele. Robert interesował się każdą rzeczą, którą opowiadałam. Był mną zafascynowany, a ja nim. Powiedział, że osiągnął sukces w biznesie, ale kosztem miłości i rodziny. Nigdy wcześniej nie poznał kogoś, z kim udałoby mu się stworzyć szczęśliwy, stały związek. Był w tym ujmujący, szczery. Zakochałam się na zabój.

To było szaleństwo

Po pierwszej randce była druga, a potem kolejne. Spotykaliśmy się praktycznie codziennie. Po trzech dniach spędziliśmy razem pierwszą noc, a po tygodniu wyjechaliśmy na weekendowy wyjazd. Od razu wyznaliśmy sobie miłość. To było jak kosmiczne doświadczenie, którego nigdy wcześniej nie doznałam.

Byliśmy parą od trzech tygodni, kiedy Robert zupełnie znienacka powiedział: „Pobierzmy się”.

– Oszalałeś? – roześmiałam się.

– Dlaczego nie? Możesz znać kogoś całe życie, albo dziesięć lat i nadal nie mieć pewności, że chcesz spędzić z tą osobą resztę swoich lat. My znamy się niecały miesiąc, a ja już wiem, że jesteś miłością mojego życia – oznajmił.

Która kobieta nie stopniałaby na dźwięk takich słów?

– Ale to tak wcześnie... Nie powinniśmy jeszcze odrobinę się poznać? – wahałam się.

– Znamy się. Kochamy się. Mogę ci przyrzec tu i teraz, że będę o ciebie dbał do końca moich dni, że będę cię kochał i szanował – powiedział poważnie.

Nie potrafiłam powiedzieć “nie”. Poszliśmy do urzędu, załatwiliśmy formalności i pobraliśmy się kilka dni później.

Gdy dzwoniłam do moich rodziców, żeby oznajmić im nowinę, spodziewałam się, że wpadną w szał.

– Aśka, czy ty oszalałaś? Przecież to kompletnie obcy facet! Niczego o nim nie wiesz! – piekliła się mama.

– Mamo, jestem dorosła. Wiem, co robię. Możecie albo cieszyć się moim szczęściem, albo musicie zachować swoje uwagi dla siebie – odpowiedziałam spokojnie.

W końcu jej złość ostygła. Zjawili się na ceremonii, choć wyglądali na zatroskanych, niezbyt radosnych. Nie planowaliśmy żadnej imprezy. Chcieliśmy, żeby było skromnie i spontanicznie. To było dla nas najbardziej romantyczne.

Nie podobało mi się to

Kolację weselną chcieliśmy zjeść we dwójkę. Robert zarezerwował stolik w świetnej restauracji. Gdy usiedliśmy, zrobił się dziwnie formalny.

– Dobrze, to chyba teraz czas przedyskutować logistykę... – zaczął.

– To znaczy? – zapytałam.

– Złożysz wypowiedzenie jeszcze w tym tygodniu czy w następnym? – rzucił znienacka.

– Wypowiedzenie? Ale dlaczego? – zdziwiłam się szczerze.

– No... Bo przecież nie będziesz już teraz pracować. Jesteś moją żoną – odparł.

– I co z tego? Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, że miałabym nie pracować... – zawahałam się.

Poczułam w sercu dziwny lęk. „Nie tylko o tym nie rozmawialiśmy, zanim zdecydowaliśmy się pobrać...”, przeszło mi przez myśl po raz pierwszy.

– Myślałem, że to oczywiste. Powiedziałem ci pierwszego dnia, gdy się poznaliśmy, że osiągnąłem już sukces w biznesie. Wystarczy dla nas obojga. Chciałbym, żebyś nie musiała pracować, żebyś mogła się spełniać w dbaniu o dom, w dzieciach – wymieniał.

– Dzieciach? To ile ma ich być?

Chciałbym mieć trójkę – powiedział stanowczo Robert.

– Och – wyrwało mi się.

Tego również nie przegadaliśmy. Ja nie byłam pewna, czy chciałabym mieć chociaż jedno dziecko, a co dopiero trójkę. Na pewno nie chciałam być utrzymanką, ani żoną–trofeum – to zupełnie nie wchodziło w grę. A Robert ewidentnie oczekiwał, że stanę się nagle zawodową żoną...

To chyba była pomyłka

Tamtego wieczoru zmieniłam temat, zagłuszyłam czarne myśli i postanowiłam cieszyć się najpiękniejszym dniem w swoim życiu. Ale wkrótce wszystko wypłynęło na wierzch. Robert niecierpliwił się, czekając, aż rzucę swoją pracę. Ja odkładałam ten moment tak długo, jak mogłam, w nadziei, że uda nam się jakoś dojść do porozumienia. Nie udawało się, a miesiąc po naszym ślubie Robert stał się chłodny, niedostępny emocjonalnie i obrażony.

– Hej, czy wszystko w porządku? – próbowałam przełamać lody.

– Tak – odpowiadał krótko i lodowato, po czym ucinał temat.

Nie wiedziałam, jak z nim rozmawiać. Wiedziałam, że na pewno ucieszyłoby go, gdybym dostosowała się do jego wizji małżeństwa, ale... nie chciałam tego robić. „Czy wpakowałam się właśnie w związek, który nie ma szans się udać? Czy wszyscy dookoła mnie mieli rację, a ja dałam się zrobić jak głupia nastolatka?”, myślałam z obawą.

Starałam się wyjaśnić Robertowi, że wymaga ode mnie czegoś sprzecznego z moim charakterem, ale im bardziej starałam się wytłumaczyć, tym bardziej się ode mnie odsuwał. Zdarzało się, że nie rozmawialiśmy ze sobą całymi dniami.

Jestem mężatką od trzech miesięcy. Powinnam być najszczęśliwsza na świecie, prawda? A jednak każdego dnia budzę się z lękiem, który natychmiast przeistacza się w łzy. Czy powinnam odejść od Roberta, uznać swoją pomyłkę i żyć tak, jak wcześniej? Czy mam obowiązek dochować przysięgi i próbować ułożyć ten związek tak długo, jak tylko to będzie możliwe? Tylko co z tego, że będę próbować, skoro on nie chce...

Joanna, 27 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama