Reklama

Jeszcze kilka lat temu wierzyłam, że moje życie w końcu się ułoży – że znajdę kogoś, kto mnie pokocha. Bo przecież zawsze musiałam coś udowadniać. Sobie, rodzicom, znajomym. Że jestem wystarczająco dobra, że zasługuję na miłość, że nie jestem tą, którą się omija i o której się mówi: „taka ładna, ale pewnie dziwna, skoro jeszcze nikogo nie ma”.

Rodzice nigdy tego nie mówili wprost, ale czułam ich presję. „Klaudia, a kiedy w końcu ktoś się tobą zainteresuje?”, „Zobacz, twoja kuzynka młodsza, a już wychodzi za mąż!”, „Nie jesteś już nastolatką, trzeba myśleć o przyszłości”.

Zaczęłam wierzyć, że coś ze mną jest nie tak. Dlatego kiedy poznałam Tomka, myślałam, że w końcu los się do mnie uśmiechnął. Był taki ciepły, troskliwy, mówił, że mnie kocha, że jestem wyjątkowa… I uwierzyłam, że znalazłam swojego księcia z bajki, który wyciągnie mnie z tego bagna samotności i kompleksów.

Ślub był dla mnie jak nagroda, jak potwierdzenie: „Patrzcie, udało się, nie jestem już tą samotną dziewczyną, którą wszyscy omijają”. Biała sukienka, kwiaty, muzyka, uśmiechy gości – tak bardzo chciałam wierzyć, że to początek mojego szczęśliwego życia. Że teraz wszystko będzie dobrze.

Kilka miesięcy po ślubie zaczęłam się budzić z myślą: „Co ja zrobiłam?”. Tomka coraz trudniej było rozpoznać – zamiast męża miałam w domu rozkapryszonego chłopca, który uważał, że skoro powiedziałam „tak”, to teraz mam mu usługiwać. Zamiast być szczęśliwą żoną, czułam się jak służąca. Sprzątałam, gotowałam, prałam, a on siedział przed komputerem albo wychodził z kumplami, jakby nasz dom, nasze życie – to wszystko było moją sprawą, a on tylko tymczasowym gościem.

Usługiwałam mu

Wracałam zmęczona z pracy. Wysiadłam z autobusu i szłam powoli, czując, jak ciężar całego dnia osiada mi na ramionach. Bolały mnie stopy, plecy, głowa pulsowała od nadmiaru spraw, a w myślach układałam plan na wieczór: szybki obiad, pranie, zmywanie, może jeszcze odkurzanie, bo w salonie znowu koty z kurzu.

Westchnęłam, wchodząc do klatki. Kiedy przekręcałam klucz w zamku, przez moment miałam nadzieję, że w środku będzie pachnieć obiadem, a Tomek powie: „Kochanie, odpocznij, ja dzisiaj ogarnąłem”.

Ale w mieszkaniu czekał mnie tylko rozgardiasz – garnki w zlewie, brudne talerze na stole, okruszki na blacie, butelka po mleku przewrócona na podłodze, a na sofie rozłożony Tomasz z telefonem w ręku. Zatrzymałam się w progu kuchni, patrząc na ten chaos.

– Miałeś dzisiaj wolne. Dlaczego nie zrobiłeś obiadu, nie ogarnąłeś bałaganu?

Nawet nie oderwał wzroku od ekranu.

– Nie wiedziałem, co mam zrobić – odpowiedział z obojętnością w głosie. – W domu zawsze robiła mama. To normalne. Nie rób z tego dramatu.

– Nie jestem twoją mamą! – podniosłam głos. – Myślałam, że jesteśmy partnerami, a nie że ja mam robić wszystko! Ja też pracuję, też jestem zmęczona!

Spojrzał na mnie z irytacją, jakbym przeszkadzała mu w czymś ważnym.

– Przesadzasz, naprawdę. Wyluzuj.

Nie wytrzymałam

Podniosłam talerz ze stołu i zaczęłam zmywać go z siłą, jakbym mogła w ten sposób wytrzeć z siebie całą frustrację. Woda chlapała, a ja czułam, jak do oczu napływają mi łzy. Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł, że to będzie takie trudne? Że będę się czuła jak służąca, a nie jak żona? Dlaczego nikt mi nie powiedział, że miłość to za mało?

Zmywałam talerze, a Tomek siedział dalej na kanapie, jakby nic się nie stało. Nie spałam tej nocy. Z każdą minutą narastało we mnie poczucie, że coś muszę zrobić, że muszę z nim porozmawiać, bo dłużej tego nie wytrzymam. Przez chwilę jeszcze się wahałam, ale nad ranem poczułam, że jeśli nie powiem mu, co czuję, to zwyczajnie się rozsypię.

Kiedy rano wyszedł z sypialni, ziewając i drapiąc się po głowie, serce mi waliło jak oszalałe.

– Tomek, ja już nie daję rady. To wszystko mnie przytłacza. Chcę, żebyś zaczął pomagać, żebyśmy razem tworzyli ten dom.

Spojrzał na mnie, jakbym mówiła w obcym języku.

– Po co te dramaty z samego rana? – mruknął zniecierpliwiony, wzruszając ramionami. – Przecież to normalne, że kobieta dba o dom. Nie możesz być jak inne dziewczyny? Wszystkie tak robią, a ty ciągle coś masz do powiedzenia.

Poczułam, jak zaciska mi się gardło, jak rośnie we mnie złość i jednocześnie bezsilność.

– Ale ja nie chcę tak żyć… – wyszeptałam, a mój głos zadrżał. – Nie chcę być twoją matką. Nie chcę cię niańczyć, nie chcę ci przypominać o wszystkim. Chcę być twoją partnerką, a nie twoją służącą.

Nie widział problemu

Patrzył na mnie, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. Jakby moje słowa spływały po nim jak deszcz po szybie.

– Nie histeryzuj – powiedział tylko.

Łzy popłynęły mi po policzkach, a on patrzył na mnie z irytacją, jakby mój płacz był kolejnym problemem. Zacisnęłam pięści na stole, ale nie powiedziałam już nic. Siedziałam, słuchając, jak stuka łyżeczką o kubek, jak siorbie kawę.

„Może naprawdę przesadzam – pomyślałam gorzko, ocierając łzy. – Może to ze mną jest coś nie tak? Może za dużo wymagam?”. Ale w głębi serca wiedziałam, że to nieprawda. Że to nie ja przesadzam, tylko on nie dorósł do tego, żeby być mężem. Tylko co z tego, skoro byłam z nim już związana?

Czułam się jak w klatce, w której nie ma powietrza. Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze – zmęczona twarz, podkrążone oczy, włosy związane byle jak, żeby nie przeszkadzały. To nie byłam ja. Nie ta dziewczyna, która kiedyś marzyła o podróżach, o przygodach, o miłości, która doda jej skrzydeł. Zamiast skrzydeł miałam ciężary – obowiązki, które przytłaczały mnie z dnia na dzień coraz mocniej.

Byłam w potrzasku

Nie potrafiłam odejść. Myśl o tym, co powiedzieliby rodzice, ciotki, sąsiedzi – że młodzi, a już się rozchodzą, że nie potrafiłam utrzymać małżeństwa, że to moja wina – paraliżowała mnie. Przecież jeszcze niedawno wszyscy gratulowali mi ślubu, mówili, że jestem szczęściarą, że mam świetnego męża. Jak teraz miałabym powiedzieć, że to wszystko było tylko złudzeniem? Że jestem sama, choć przecież obok mnie ktoś siedzi?

Bałam się zostać sama, bałam się opinii innych, bałam się, że nie dam sobie rady. Może to naprawdę moja wina? Może coś ze mną jest nie tak? Może wymagam za dużo? Może powinnam się cieszyć, że w ogóle mam męża, że nie jestem sama, że mam dom, w którym jest ciepło i sucho. Może szczęście to tylko mrzonka, a życie to właśnie codzienność, zmęczenie, obowiązki, zmartwienia?

Ale wtedy patrzyłam na niego, śmiejącego się przed komputerem, zadowolonego z siebie, jakby wszystko było w porządku, i w głębi duszy czułam, że to nie powinno tak wyglądać. Że to nie jest normalne. Że ja się duszę.

Klaudia, 39 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama