Reklama

Jeszcze do niedawna myślałam, że właśnie zaczynam najpiękniejszy rozdział w moim życiu. Ślub z Michałem – wymarzony, dopracowany w każdym detalu. Miał być początkiem naszego wspólnego życia, pełnego bliskości, rozmów, kompromisów i miłości. Tak sobie wyobrażałam małżeństwo.

Miałam jej dość

Wyszłam za Michała, bo myślałam, że to szansa na nowe życie. Moja matka całe życie podejmowała za mnie decyzje, sterowała moimi wyborami, a ja marzyłam, by wreszcie od niej uciec. Wyjść za mąż, zacząć wszystko od nowa, być wolną.

Przeprowadziłam się do jego mieszkania dwa tygodnie po ceremonii. Niby wszystko było uzgodnione, ale to ja spakowałam swoje rzeczy i to ja zmieniłam swoje życie. Michał po prostu czekał, aż wszystko się samo ułoży.

Pierwszego dnia jeszcze byłam podekscytowana. Nowe miejsce, nowe życie. Mieszkanie wydawało się przytulne, choć coś mi nie pasowało. W łazience kosmetyki, których Michał na pewno nie używa. W salonie porcelanowe figurki, a w sypialni zasłony w róże – ciężkie, stare, przytłaczające. Nie jego styl, zdecydowanie nie mój. Pomyślałam, że może zostawił to wszystko po poprzednich właścicielach.

– Mama się uparła na te zasłony – rzucił lekko, gdy zapytałam o wystrój. – Ale chyba są okej, nie?

Serce mi zadrżało. „Mama?” – powtórzyłam w myślach. Najgorsze jednak dopiero miało nadejść – Michał nie wiedział, jak złożyć pranie. Nigdy nie gotował obiadu. Odkładał brudne skarpetki na parapet, bo tak robił od zawsze.

Był nieporadny

Codziennie słyszałam:

– A w domu robiła to mama. A mama tak gotowała. A mama mówiła, że kobieta powinna…

No właśnie. Powinna.

Nie chciałam być jego matką. A jeszcze mniej chciałam być kopią kobiety, która zdalnie zarządzała naszym małżeństwem z sąsiedniego osiedla. Zaczęłam mieć wrażenie, że zamieniłam jedno więzienie na drugie. I w tym drugim nawet nie wiedziałam, gdzie jest klucz.

Zaczęło się niepozornie. Michał wrócił z pracy, wszedł do kuchni i zapytał, zupełnie naturalnie:

– Co dziś ugotowałaś?

– Może dziś ty coś ugotujesz? – odpowiedziałam lekko, bez złośliwości.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

– Nie umiem. W domu zawsze gotowała mama.

Zamilkłam. Przez chwilę chciałam coś powiedzieć, zaprotestować, ale tylko zacisnęłam usta i poszłam do kuchni. Każdego dnia coraz bardziej zła na siebie, że nie potrafię powiedzieć „nie”. Gotowałam, choć nie miałam siły. Sprzątałam, choć miałam ochotę rzucić się na kanapę i po prostu zamknąć oczy. Gdy zasugerowałam, że moglibyśmy coś zmienić, usłyszałam:

– Po co komplikować? Mama zawsze tak robiła. I było dobrze.

Harowałam za niego

To zdanie wracało regularnie, jak refren. Mama tak robiła. Mama tak powiedziała. Mama uznała, że tak jest najlepiej. Każdy obiad miał być dwudaniowy, zakupy robione według listy, a niedzielne popołudnia obowiązkowo spędzane na herbacie u jego rodziców.

Nie czułam się żoną. Czułam się jak ktoś, kto ma spełniać wymagania. Jakby rola, w którą weszłam, była napisana z góry przez jego matkę. A ja byłam tylko aktorką w czyimś przedstawieniu, której nie wolno zmieniać tekstu.

Nie chciałam robić awantury. Nie byłam jedną z tych kobiet, które tłuką talerze albo wykrzykują żale przez zamknięte drzwi łazienki. Chciałam po prostu porozmawiać. Usiadłam wieczorem na kanapie, poczekałam aż Michał odłoży telefon i zapytałam cicho:

– Michał, czuję się, jakbym żyła w czyimś życiu, nie swoim.

Zmarszczył brwi. Siedział naprzeciwko mnie, ale miałam wrażenie, że dzieli nas ściana.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi – powiedział po chwili, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku.

Takie samo, jakie czułam, gdy próbowałam powiedzieć mojej matce, że nie chcę studiować prawa, tylko iść na ASP. Wtedy też usłyszałam: „Nie rozumiem, o co ci chodzi”.

Ona rządziła

Wytłumaczyłam mu, że nie chcę spędzać życia na odtwarzaniu czyjegoś planu. Że potrzebuję, byśmy tworzyli coś razem, od początku, po swojemu. Michał patrzył na mnie długo i w końcu powiedział:

– Myślałem, że jesteś zadowolona. Przecież się staram.

Rzeczywiście to kiedyś powiedziałam, że jestem zadowolona. Tylko wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Michał nie rozumie, że związek to coś, co się razem tworzy, a nie coś, co się kopiuje z rodzinnego domu.

Kiedy próbowałam mówić o tym, co czuję, o tym, że wszystko wygląda jak u jego matki, a ja jestem jak mebel w tym układzie, on rozkładał ręce. Nie widział problemu. Dla niego to było normalne. Chciał żony takiej jak mama. A ja już wiedziałam, że nigdy nią nie będę.

Byłam spięta od rana. Michał chodził podekscytowany, układał serwetki i prasował koszulę. Jego rodzice mieli przyjść na obiad, pierwszy raz od ślubu. Przez cały tydzień słyszałam tylko: „Mama lubi rosół”, „Tata nie je pieczarek”, „Zrób to, co zawsze robiła mama”. Chciałam powiedzieć, że to nasz dom, nasz obiad, ale nie miałam już siły. Kiedy przyszli, teściowa rozejrzała się po mieszkaniu i powiedziała z satysfakcją:

– W końcu Michał nie jest sam. Widzisz, jak pięknie się zaopiekowałaś mieszkaniem.

– Właśnie. Wiedziałem, że będzie z ciebie porządna żona – dodał Michał, z uśmiechem na ustach.

Uśmiechnęłam się mechanicznie. A w głowie huczało mi jedno zdanie: „Zaopiekowałaś… Żona… A co ze mną?”. Patrzyłam na ich twarze i czułam, że mnie tam nie ma. Nikt mnie nie pytał, co lubię, czego chcę, jak się czuję. Byłam tłem.

Nie widzieli mnie

Po obiedzie zamknęłam się w łazience i długo patrzyłam na swoje odbicie. Miałam wrażenie, że jestem kimś obcym. Uciekłam z jednego schematu, by wpaść w drugi, jeszcze ciaśniejszy. I nikt tego nie zauważał.

Robiłam swoje, uśmiechałam się, dziękowałam, gotowałam. Ale wieczorami czułam, że w środku narasta we mnie coś ciężkiego, czego już nie da się zatrzymać. Pewnego dnia, kiedy Michał znowu zapytał, czy uprasowałam jego koszule, a potem rzucił coś o tym, że „u mamy zawsze wszystko było na czas”, nie wytrzymałam i powiedziałam:

– Michał, nie mogę tak dalej. Nie jestem twoją matką. Nie chcę być.

Spojrzał na mnie jak na kogoś, kto mówi w obcym języku.

– Nie rozumiem, przecież jesteś szczęśliwa – powiedział, naprawdę zdziwiony.

– Nie jestem – odpowiedziałam. – A ty mnie nigdy o to nie zapytałeś.

Wyszedł z pokoju, obrażony. A ja pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam coś w rodzaju ulgi. Wreszcie coś powiedziałam. Wreszcie przestałam grać.

Natalia, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama