„Wyszłam za mąż, bo skusiło mnie jego mieszkanie. Miałam żyć jak królowa, ale nagle zrozumiałam, że popełniłam błąd”
„Chciałam, żeby się zamknął. Żeby przestał próbować. Jego wysiłki tylko mnie irytowały. Tak, jakby odrobił jakąś lekcję z małżeństwa i codziennie ją powtarzał z nadzieją, że dostanie piątkę. A ja przecież nie chciałam piątek. Chciałam coś poczuć”.

- Redakcja
Czasem budzę się w środku nocy i przez chwilę nie wiem, gdzie jestem. Patrzę na sufit, na półkę z książkami, na zielony abażur lampki nocnej – i wszystko wygląda znajomo. Ale coś mi nie gra. Jakbym spała w cudzym łóżku, obok obcego człowieka. Bartek śpi twardo, jak zawsze. Cicho pochrapuje, równo, spokojnie. On zawsze był spokojny. Stabilny. Przewidywalny. I chyba właśnie dlatego wtedy za niego wyszłam. Po Tomku miałam dość dramatów, wyrzutów, płaczu i ciągłego drżenia, czy mnie znów nie zostawi.
Z Bartkiem było… bezpiecznie. Miał duże mieszkanie po babci, stałą pracę, nie pił, nie krzyczał. I patrzył na mnie tak, jakbym była kimś więcej niż tylko kolejną dziewczyną. Tyle że ja nigdy nie potrafiłam odwzajemnić tego spojrzenia.
– Ty serio myślisz, że jesteś szczęśliwa? – zapytała ostatnio Basia, patrząc na mnie przez parę z herbaty.
– A co to w ogóle znaczy – być szczęśliwa? – odpowiedziałam wymijająco i upiłam łyk. Bałam się przyznać nawet przed sobą, że chyba już nie pamiętam.
– Ty go nigdy nie kochałaś – stwierdziła Basia i wtedy poczułam, jak robi mi się duszno. Miała rację. I ja też to wiedziałam. Tylko za długo udawałam, że jest inaczej.
Czułam się jak martwa za życia
Siedzieliśmy przy stole, każde z nas z nożem i widelcem w ręku, ale obiad dawno przestygł. Bartek zerkał na mnie ukradkiem, jakby chciał coś powiedzieć, ale bał się, że znowu źle trafi. I miał rację.
– Coś nie tak z ryżem? – zapytał cicho, jakby mój brak apetytu był jego winą.
– Nie, po prostu nie jestem głodna – mruknęłam, nie odrywając wzroku od talerza.
Chciałam, żeby się zamknął. Żeby przestał próbować. Jego wysiłki tylko mnie irytowały. Tak, jakby odrobił jakąś lekcję z małżeństwa i codziennie ją powtarzał z nadzieją, że dostanie piątkę. A ja przecież nie chciałam piątek. Chciałam, żeby mnie coś ruszyło. Cokolwiek.
– Aha – odpowiedział, odkładając widelec.
Kiedy sięgnął po moją szklankę i wypił resztkę wody, coś we mnie eksplodowało. Po prostu nie wytrzymałam.
– Serio?! Nie mógłbyś wziąć swojej? – warknęłam.
– Przepraszam… nie wiedziałem, że to takie ważne – wydukał zdziwiony.
– Nie chodzi o szklankę, Bartek! Chodzi o to, że wszystko u nas jest jakieś takie... nijakie! My się nawet nie kłócimy, tylko żyjemy obok siebie, jak współlokatorzy!
Zamilkł. Jak zawsze. Wycofał się w siebie, w swoją bezpieczną bańkę. A ja siedziałam tam, trzęsąc się z gniewu, sama nie wiedząc, co bardziej mnie boli – jego milczenie, czy to, że znów krzyczałam bez sensu.
Po wszystkim siedziałam w łazience z kolanami pod brodą i myślałam: co ja tu jeszcze robię? Czy tak wygląda miłość? Tęskniłam za emocjami, nawet jeśli miały boleć. Tomek może był cholernym egoistą, ale przy nim czułam, że żyję. Z Bartkiem tylko istniałam.
Prawda mnie przerażała
Siedziałyśmy z Basią na ławce przy fontannie, pod koniec września. Liście już żółkły, pachniało chłodem. Ja grzebałam łyżeczką w lodach pistacjowych, które miały mi poprawić humor. Nie działały. Basia wpatrywała się we mnie uważnie, aż w końcu westchnęła ciężko.
– Mila, ty się powoli dusisz w tym swoim życiu. Widzisz to, czy dalej będziesz udawać?
– Nie jest tak źle – próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszło jak grymas.
– Serio? Bo jak na „nie tak źle”, to wyglądasz, jakbyś miała zaraz wpaść pod tramwaj. Milena… – pochyliła się w moją stronę – powiedz mi jedno. Ty go kiedykolwiek kochałaś?
Zamarłam.
– Basia…
– Nie, nie kręć. Chcę usłyszeć prawdę. Bo jak się kogoś kocha, to się nie krzyczy o szklankę wody. Mila, ty wyszłaś za faceta, bo miał mieszkanie. I dlatego, że cię wtedy życie dojechało. Tomek cię rozbił, byłaś sama, nie miałaś gdzie mieszkać. Bartek się zjawił jak koło ratunkowe.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem, złość ściskała mi gardło. Ale... nie mogłam zaprzeczyć. Powiedziała dokładnie to, co ja sama w głowie tłukłam od miesięcy.
– Może i tak. Może po prostu… nie mogłam już żyć bez dachu nad głową. Bez pewności, że jutro będzie na czynsz. Tomek mnie niszczył.
– A Bartek cię wygasza – odpowiedziała spokojnie. – Tylko pytanie: która śmierć jest gorsza?
Wróciłam do domu późno. Bartek już spał, skulony po swojej stronie łóżka. Patrzyłam na jego plecy i poczułam… litość. A zaraz po niej – ogromny żal do siebie. Może nigdy nie byłam wobec niego uczciwa.
Przeszłość do mnie wróciła
Zobaczyłam go przypadkiem. Stał przed kawiarnią na rogu, z kubkiem na wynos w jednej ręce i telefonem w drugiej. Włosy krótsze niż kiedyś, broda lekko przyprószona. Ale oczy te same – ciemne, z tym zawadiackim błyskiem, który kiedyś wystarczał, żeby wszystko we mnie topniało. Tomek.
Zanim zdążyłam uciec wzrokiem, już mnie zauważył.
– Mila? To naprawdę ty?
Pokręciłam głową, bardziej do siebie niż do niego. Ale już było za późno. Uśmiechnął się i podszedł, jakbyśmy się widzieli wczoraj, nie trzy lata temu.
– Może pójdziemy na kawę? – zapytał, jakby nic się nie wydarzyło. A przecież zostawił mnie wtedy w środku nocy, z walizką na klatce, bo „musi się odnaleźć”. I co zrobiłam? Skinęłam głową.
Usiedliśmy. Najpierw było sztywno. Opowiedział, że pracuje w agencji kreatywnej, że rzucił imprezy i „trochę dojrzał”. Pytał o mnie. O męża.
– Bartek, tak? – powiedział z lekkim grymasem. – Spokojny gość.
– Spokojny, stabilny, przewidywalny – wyrecytowałam jak z ulotki.
– Brzmisz, jakbyś czytała instrukcję od pralki – rzucił i się zaśmiał. A ja też się zaśmiałam. Głośno, pierwszy raz od dawna.
Potem zapadła cisza. Przesunął dłonią po blacie i powiedział cicho:
– Żałuję, Mila. Naprawdę. Spieprzyłem wtedy wszystko.
Wieczorem, kiedy wróciłam do domu, Bartek oglądał jakiś dokument, nawet nie zapytał, gdzie byłam. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
Dlaczego moje serce zabiło szybciej przy Tomku? Przecież Bartek mnie nigdy nie skrzywdził. Ale może właśnie w tym problem. On mnie nigdy… nie dotknął naprawdę.
Powiedziałam to na głos
Z każdym dniem coraz bardziej czułam się jak gość we własnym domu. Bartek zauważył, że się oddalam. Może nie mówił tego wprost, ale widziałam po jego spojrzeniu. Miałam ochotę uciekać, gdziekolwiek, byle nie wracać na te nasze wspólne, ciche metry kwadratowe.
W sobotę wieczorem wyjął wino. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole, postawił kieliszki, nalał.
– Milena, co się dzieje? – zapytał cicho.
Nie odpowiedziałam od razu. Kręciłam kieliszkiem, jakbym szukała odpowiedzi w jego dnie. I wtedy usłyszałam swój głos, łamiący się, trochę obcy.
– Czuję się tu jak lokatorka. Nie jak żona.
Patrzył na mnie długo. Bez gniewu, bez pretensji. Smutno.
– Od początku wiedziałem, że to nie ja – powiedział. – Ale miałem nadzieję, że się zakochasz. Że… może wystarczy, że będę.
– Chciałam wierzyć, że stabilizacja wystarczy. Że to wszystko, czego potrzebuję.
– A jednak nie wystarczyło.
Pokiwałam głową. Powiedziałam to na głos po raz pierwszy:
– Chcę się wyprowadzić.
Bartek nie płakał. Nie błagał. Tylko skinął głową. W jego oczach zobaczyłam ulgę. Dotarło do mnie, że nie tylko ja grałam w tym małżeństwie. On też udawał. Że jest wystarczający. Że mu wystarczam.
– Zostawię ci klucze za tydzień. Znajdę coś. Nawet pokój na wynajem. Nie chcę nic. Tylko spokoju – dodałam.
– Mila… – szepnął. – Ja ci życzę, żebyś w końcu była szczęśliwa. Naprawdę. Nawet jeśli to nie ze mną.
Coś wtedy się we mnie zmieniło. Ale pierwszy raz to było oczyszczające.
Stało się to, czego się bałam
Wyszłam z walizką w jednej ręce i reklamówką w drugiej. Na dole minęłam sąsiadkę, która uśmiechnęła się do mnie współczująco. Pewnie myślała, że się pokłóciliśmy. Że wrócę za dzień, dwa. Nie wrócę.
Stałam na przystanku i nie wiedziałam, dokąd iść. Nie miałam jeszcze nowego miejsca. Miałam tylko kilka ogłoszeń zapisanych w telefonie i głowę pełną hałasu.
Usiadłam na ławce w parku. Wiało. Liście wirowały pod nogami, a ja czułam się jak bezdomna. Niby dorosła kobieta, a jednak totalnie zagubiona. W końcu zadzwoniłam.
– Basia?
– Mila? Gdzie jesteś?
– W parku. Z walizką.
Nie pytała wiele. Kazała mi przyjechać do niej. Czekała z gorącą herbatą i kocem.
– Masz gdzie spać? – zapytała tylko.
Pokręciłam głową. Była cisza, a potem po prostu przytuliła mnie mocno.
– Zostaniesz u mnie, ile trzeba. Znajdziesz coś. Jesteś wolna, Mila. Naprawdę wolna.
Leżałyśmy potem na rozkładanej kanapie i patrzyłyśmy w sufit.
– To pierwszy raz, kiedy widzę cię naprawdę żywą – powiedziała cicho Basia.
– Pierwszy raz nie kłamię sama przed sobą – odpowiedziałam i nawet się nie rozpłakałam.
A może to właśnie była ta dojrzałość. Że boli, ale się idzie dalej.
Milena, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Synowa to prawdziwy skarb w domu. A mój syn zamiast ją kochać, ciągle szuka przygód na boku”
- „Mój mąż dobrze wie, że nie kocham go tak jak kiedyś. Ale nie stać mnie na rozwód i życie samotnej matki”
- „Moja córka ma 3 dzieci, każde z innym tatusiem. Ja jestem jej darmową nianią, a ona lata za kolejnymi facetami”

