„Wyszłam za mąż, bo nie chciałam zgnić w samotności. Zakochałam się po 50., ale mąż nie ma z tym nic wspólnego”
„Podczas tej niezobowiązującej kolacji czułam się wreszcie ważna, atrakcyjna… i tak – chciana. Bo Olgierd patrzył na mnie tak, jak Jan nigdy nie spojrzał. Nie byłam mu potrzebna tylko po to, by miał na kogo zrzucić większość niewygodnych obowiązków”.

- listy do redakcji
Na studiach bardzo skupiałam się na nauce. Pewnie właśnie dlatego tak rzadko udzielałam się w towarzystwie i z trudem przełamywałam pierwsze lody przy zawieraniu ewentualnych znajomości. To nie tak, że nie miałam koleżanek – akurat rozmowy z rówieśniczkami zawsze przychodziły mi ot tak, bez większych problemów. Gorzej było z płcią przeciwną, na którą zwykle zupełnie nie znajdowałam czasu. Moje wymówki nie były celowe, ale i tak zwykle nie udawało mi się wyrwać tam, gdzie dało się poznać nowych, fajnych chłopaków.
Wszystkie koleżanki kogoś miały, a ja nie
Podejrzewam, że właśnie dlatego, kiedy większość moich znajomych chodziła na randki i poznawała przyszłych mężów, ja siedziałam nad podręcznikami albo przysypiałam nad dodatkowymi zadaniami. Obudziłam się rok po studiach, kiedy wszystkie one były już mężatkami lub właśnie szykowały się na własne śluby.
– Że też ty ciągle taka sama – załamywała ręce Julka, jedna z moich najbliższych przyjaciółek.
– Dałabyś jej spokój – broniła mnie druga z przyjaciółek, Marysia. – Nie spotkała nikogo wartego uwagi, to przecież nie będzie łapać pierwszego lepszego!
Niestety, nikt nie podzielał zdania Marysi. Wszyscy, bez żadnych innych wyjątków, nie dowierzali, gdy dowiadywali się, że wciąż nikogo nie mam.
– Zostaniesz starą panną – gderała moja matka. – I na co ci były te studia? Żeby usychać z samotności? A kto się tobą na starość zajmie, co? Jak nawet dzieci mieć nie będziesz!
Ślub ze strachu
Takie gadanie trochę mnie przerażało. Nie potrafiłam puścić go mimo uszu, jak uparcie radziła Marysia – zaczęłam więc na gwałt szukać jakiegoś wyjścia z sytuacji. I takim właśnie wyjściem okazał się Jan, sąsiad z klatki obok. Był hydraulikiem, więc kiedy się wprowadziłam do nowego mieszkania, pomógł mi naprawić cieknący kran i doradził w kwestii umywalki. Tak poza tym mówiliśmy sobie tylko „cześć”, gdy mijaliśmy się pod blokiem, ale chwyciłam się nadziei, że może on mi jakoś w tej patowej sytuacji pomoże.
No i rzeczywiście – nie miał ani żony, ani narzeczonej, ani nawet żadnej dziewczyny. Starszy był ode mnie pięć lat, więc bez dramatu, a jeśli chodzi o wygląd… No, może nie w moim typie, ale przynajmniej nie trzeba się było wstydzić. Nie chodziliśmy nawet na żadne randki – czasem tylko spotkaliśmy się a to u niego, a to u mnie, no i po pół roku dopięłam swego: zdobyłam męża.
Po roku od ślubu doskonale wiedziałam, że związanie się z Janem wcale nie było najmądrzejszą decyzją, jaką mogłam podjąć. Uświadomiłam sobie, że mieszkam praktycznie z obcą osobą, z którą nic mnie nie łączy. Dogadywaliśmy się – a jakże. Mój mąż nigdy nie krzyczał, nie robił mi wyrzutów i nie bywał złośliwy. Tyle tylko, że kompletnie nie był mną zainteresowany.
Kiedy coś mówiłam, albo przytakiwał, bezwiednie zaczynając skupiać się na czymś zupełnie innym, albo momentalnie zmieniał temat. Do znudzenia natomiast zasypywał mnie historyjkami z pracy, który niestety ani nie były zabawne, ani nawet ciekawe. Udawanie zainteresowania szło mi kiepsko i z początku nawet martwiłam się, że to ze mną jest coś nie tak. Później doszłam do wniosku, że po prostu tak wygląda życie dwójki dorosłych osób, których nigdy nie połączyła miłość.
Nigdy nie byliśmy ze sobą szczęśliwi
W dodatku rzadko spędzaliśmy czas tak naprawdę razem. Kiedy Jan był w domu, zwykle drzemał w fotelu przed telewizorem albo zajmował się czymś w garażu. W pozostałych chwilach po pracy wolał raczej wyjść z kolegami albo odwiedzić brata, z którym miał świetny kontakt. A ja? Ja zwykle siedziałam sama i czytałam książki – bo nic innego mi nie pozostawało.
Mijały lata, a między nami nic się nie zmieniało. Może tylko Jan stał się bardziej zgorzkniały, a ja nieco melancholijna. Nie mieliśmy dzieci. Jakoś się nie złożyło, a żadne z nas szczególnie nie nalegało na zmianę. Z racji ilości lektur, które pochłaniałam popołudniami i wieczorami, byłam częstym gościem w bibliotece. I to właśnie tam wpadłam na Olgierda.
– O, czyta pani kryminały? – zainteresował się.
– No, zdarza się – uśmiechnęłam się niepewnie, gdy mnie zaczepił. W porównaniu do Jana, wydał mi się bardzo przystojny, choć stateczny. Szybko skarciłam się za taką myśl i dodałam: – Ja to wszystko czytam.
– To świetnie! – Wyglądał na autentycznie zadowolonego. – A poleci mi coś pani?
No i poleciłam, a on podziękował i poszedł. Myślałam, że na tym nasza znajomość się skończy, ale wpadliśmy znów na siebie podczas wernisażu lokalnej pisarki. Tak mi się dobrze z tym Olgierdem rozmawiało, że sama nie wiem kiedy dałam się wyciągnąć na kolację do pobliskiej knajpki. To nie było nic takiego – zwykłe spotkanie nowych znajomych. Nie miałam zresztą z jego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Zresztą, Jan i tak umówił się gdzieś z kolegami.
Kolacja wywróciła wszystko
Wcześniej nie znałam miejsca, do którego zabrał mnie Olgierd. Było tam cicho, przyjemnie, całkiem nastrojowo, choć lokal nie zaliczał się do tych luksusowych, na które Jan miał zawsze alergię. A posiłek w towarzystwie nowego znajomego przebiegał w cudownej atmosferze.
Podczas tej niezobowiązującej kolacji czułam się wreszcie ważna, atrakcyjna… i tak – chciana. Bo Olgierd patrzył na mnie tak, jak Jan nigdy nie spojrzał. Nie byłam mu potrzebna tylko po to, by miał na kogo zrzucić większość niewygodnych obowiązków. A kiedy opowiadał, co chwilę sprawdzał, czy rzeczywiście mnie to interesuje i czy nie chciałabym przypadkiem zmienić tematu. Mój mąż nigdy nie zawracał sobie głowy takimi rzeczami.
Potem Olgierd odwiózł mnie do domu. Po drodze rozmawialiśmy, śmialiśmy się i żartowaliśmy. W życiu nie czułam się tak swobodnie w towarzystwie żadnego mężczyzny.
– To był cudownie spędzony czas – stwierdził, gdy wysadził mnie pod blokiem. – Dawno się tak dobrze nie bawiłem, Aniu.
Uśmiechnęłam się do niego. Szczerze i ciepło.
– Ja też – westchnęłam, sama nie wiedząc, czemu gdzieś tam, w okolicach serca, odczułam dziwne ukłucie żalu. – Ja też.
Marysia tylko się śmiała
Przez kolejne dni nie mogłam w ogóle przestać myśleć o Olgierdzie. Zastanawiałam się nawet nad tym, co by było, gdyby los postawił go na mojej drodze wcześniej, kiedy jeszcze byłam młoda i samotna. Choć miałam pewne obawy, spotkałam się z nim jeszcze parę razy. A potem postanowiłam ze wszystkiego zwierzyć się Marysi.
– No nie wierzę! – roześmiała się głośno. – Ty na pewno jesteś tą Anką, którą znam?
Skrzywiłam się, lekko speszona.
– To znaczy co? – burknęłam. – O co ci chodzi?
– No wiesz – wyszczerzyła się do mnie. – Skoro właśnie się zakochałaś…
– A, przestań – czułam, że się czerwienię. – Miłość? W moim wieku? I to nie z mężem? Proszę cię.
– A czemu nie? – upierała się przy swoim. – Anka, nie zmarnuj tego! Z twojej opowieści wynika, że ten Olgierd to naprawdę w porządku facet!
Odkaszlnęłam.
– No… ale ja już mam uporządkowane życie – broniłam się. – Mam męża i w ogóle…
Zmrużyła oczy.
– A jesteś szczęśliwa?
Chyba będzie rozwód
Patrzyłam na nią przez dłuższą chwilę, a w końcu wypuściłam z siebie głośno powietrze.
– No nie – przyznałam. – Nie jestem.
Coraz mocniej wierzę w to, że Marysia ma rację. Że na poważne zmiany w moim życiu nie jest jeszcze za późno. Dzieci już co prawda mieć nie będę, ale… skoro mam szansę na szczęście, to czemu by jej nie wykorzystać?
Olgierd bierze to wszystko bardzo na serio, a ja… Ja chyba też coraz mocniej wierzę, że wszystko to się uda. Pozostaje mi tylko przyznać się do wszystkiego przed Janem. Cóż, na pewno nie będzie łatwo, ale raczej podejmę to wyzwanie. Marysia bardzo mi kibicuje i już obiecała swoje wsparcie. I choć znów bardzo się boję, w pewnym sensie nie mogę się doczekać, co będzie dalej.
Anna, 53 lata
Czytaj także:
„Gdy się żeniłem, myślałem, że złapałem szczęście za nogi, bo żona miała kasę. Teraz wiem, że to była jej zmyślna gra”
„Spędziłam romantyczne walentynki z teściem. Teraz nie wiem, czyje oczy będzie miało moje dziecko”