Reklama

Zawsze chciałem dać synowi więcej, niż sam miałem. To chyba żaden powód do wstydu, prawda? Wychowałem się w rodzinie, gdzie na wszystkim trzeba było oszczędzać. Pamiętam ten wstyd, kiedy koledzy mieli nowe buty, do tego markowe, a ja łatałem dziury w starych trampkach. Powycierane spodnie, kurtka noszona trzeci rok, stary plecak, który czasy świetności miał już dawno za sobą. Rodzice ledwie wiązali koniec z końcem, a ja miałem jeszcze dwójkę młodszego rodzeństwa.

Na fanaberie i zachcianki zwyczajnie nie było w domu pieniędzy. Ba, czasami nie było ich nawet na podstawowe rzeczy. Nie jeden raz, jako jedyny z klasy, nie poszedłem do kina czy nie pojechałem na jakąś wycieczkę. Czy było mi przykro? Owszem. Ale szybko nauczyłem się, że sytuacji nie zmienię i muszę być twardy. Nie chciałem dokładać problemów matce, dlatego sam rezygnowałem z wielu rzeczy, byleby tylko nie obciążać rodzinnego budżetu.

Było ciężko, ale jakoś przeżyłem czasy szkolne, dałem sobie radę i wyszedłem na ludzi – jak to się powszechnie mówi.

Przysiągłem, że mój syn będzie miał lepiej

Udało się – miał. Kiedy urodził się Krzysiu, niebo mogłoby się zawalić, a ja i tak bym się uśmiechał. Odkładałem każdą złotówkę, inwestowałem, brałem dodatkowe zlecenia, byle tylko zabezpieczyć mu przyszłość. Pracowałem po nocach i w weekendy, dorabiałem podczas urlopów. Wiedziałem, że pieniądze się liczą, a pustymi ideałami dziecka nie nakarmię, dlatego z całych sił walczyłem o lepszą przyszłość dla swojej rodziny. Rezygnowałem z wypoczynku, hobby, wyjść na miasto. Zarabiałem i odkładałem. Sam na siebie wydawałem niewiele. Krzyś jednak musiał mieć wszystko, co najlepsze.

Najpierw prywatne przedszkole na drugim końcu miasta. Bo miało świetne opinie i oferowało mnóstwo zajęć dodatkowych. Później była szkoła podstawowa z czołówki. Z językiem angielskim i hiszpańskim już od pierwszej klasy, bogatym pakietem kółek zainteresowań. Korepetycje, kursy, obozy, zagraniczne wyjazdy.

Chciałem, żeby Krzysztof nie tylko zdobył porządną wiedzę i skończył dobre liceum, które doskonale przygotuje go do studiów. Zależało mi również na tym, żeby poznał świat, był obyty, liznął wysokiej kultury i potrafił zachować się w każdej sytuacji. Wręcz obsesyjnie dbałem także, żeby nie odstawał od rówieśników. Co to znaczy? Ano to, żeby mój syn miał to wszystko, czego ja w czasach dzieciństwa i młodości nie miałem. Modne ubrania, dobre buty, drogie gadżety, którymi może zaimponować coraz bardziej wymagającym rówieśnikom.

Kiedy Krzysiek dostał się na prestiżowy kierunek w Warszawie, wprost pękałem z dumy. Wynająłem mu mieszkanie na nowoczesnym osiedlu. Nie żadną tam ciasną kawalerkę z mikroskopijną kuchnią i wyposażeniem pamiętającym czasy PRL-u. Przestronny salon, duża i w pełni wyposażona kuchnia, przytulna sypialnia, piękny taras z widokiem na park.

– Krzysiek musi mieć spokój i dobre warunki do nauki. Nie może gnieść się w jakimś akademiku czy tułać po stancjach, bo z tego jego studiowania nic nie będzie. On ma skupić się na przygotowywaniu do kolokwiów i egzaminów, a nie na walce z codziennością czy imprezowaniu w trzyosobowym pokoju – przekonywałem żonę, która twierdziła, że nieco zagalopowałem się w wydatkach na nasze dziecko.

Kupiłem mu nowy laptop i sprzęt multimedialny, bo Krzysztof twierdził, że tylko urządzenia z najwyższej półki do czegokolwiek się nadają. Opłaciłem pierwsze czesne na uczelni i dorzuciłem kartę kredytową „na wszelki wypadek”. Wierzyłem, że to wszystko ma sens. Że inwestuję w jego przyszłość. Syn miał się skupić tylko na nauce. Sam skończyłem zaledwie technikum, bo moich rodziców nie było stać, żeby utrzymać mnie na studiach. Szybko musiałem iść do pracy i na siebie zarabiać. Zadbałem więc, żeby on miał łatwiej.

Tylko że on... miał zupełnie inne plany na swoje studiowanie niż ja.

Studia? A kto by się tym przejmował?

Początkowo nie zauważyłem nic niepokojącego. No może poza tym, że Krzysiek rzadziej odbierał telefony ode mnie i swojej matki. Ale w końcu to dorosły i samodzielny chłopak.

– Student potrzebuje więcej wolności, niż licealista uczepiony mamusinej spódnicy. Do tego pewnie ma dużo nauki – powtarzałem Mariolce, która martwiła się, że nasz syn nie tylko niemal nie przyjeżdża do domu na weekendy, ale i często nie odbiera od niej telefonu.

Teraz wiem, że był to klasyczny mechanizm zaprzeczenia. Widziałem, co chciałem widzieć. Po prostu przymykałem oko na kolejne niepokojące sygnały i wierzyłem, że rzeczywistość układa się dokładnie tak, jak sam sobie to wymyśliłem. A w praktyce było zupełnie inaczej.

Nagle zaczęły pojawiać się zdjęcia. Na Facebooku, który sam mam, ale rzadko na niego zaglądam. No i na Instagramie, na który ani ja, ani Mariola nie zaglądamy. Jak więc natrafiliśmy na te fotki? Żona pracuje z dużo młodszymi dziewczynami, a kilka z nich zna naszego Krzysztofa. Pewnego dnia zgadała się z Iwoną, która pokazała jej bogate życie naszego dziecka.

A tam? Tam mnóstwo fotek pokazujących jedno. Krzysiek cały czas doskonale się bawi i wstawia relacje. Z imprez, weekendowych wypadów, wyjść do klubów, dyskotek, koncertów. I to wcale nie wszystkie ze stolicy, ale z różnych miast w Polsce. Jakim cudem on pojawiał się w środku tygodnia daleko od domu? Nie miał zajęć? Przecież twierdził, że ma napięty plan, cały czas siedzi w bibliotece i zupełnie nie ma czasu wpaść do domu na niedzielny obiad.

Tymczasem jego profile pokazywały coś zupełnie innego. Krzysztof pojawiał się zawsze z szerokim uśmiechem, otoczony znajomymi, wciąż z innymi dziewczynami u boku i drinkami w ręce. Często w jakiejś egzotycznej lokalizacji. Coś mi zgrzytało. Zacząłem liczyć. Kiedy on ma na to czas? I niby jakim cudem go na to stać?

Zadzwoniłem, zapytałem, co u niego. Odebrał dopiero po czwartej próbie, gdy napisałem wiadomość, że bardzo pilnie muszę z nim pogadać. Chyba przestraszył się, że stało się coś złego.

– W porządku, tato – odpowiedział z wyraźną niecierpliwością w głosie. – Sesja zbliża się wielkimi krokami, teraz tylko trochę luzu, a tak to zakuwanie. Nawet nie wiesz, jak na tych studiach nas cisną.

Uwierzyłem i nie naciskałem. Doszedłem do wniosku, że chłopak jest młody i potrzebuje odrobiny rozrywki. Gdy jednak nie zaniedbuje przy tym nauki, niech się wybawi. Bo w końcu kiedy będzie szalał, jak nie na studiach? Gdy będzie miał na głowie pracę i własne dzieci? Wtedy to już niewiele zostaje czasu dla siebie.

Sam doskonale wiedziałem jak wygląda dorosłość, dlatego dałem mu spokój. Do czasu.

Pusty indeks i gorzki zawód

Na koniec pierwszego roku zadzwoniła do mnie pani z dziekanatu. Nie, nie dlatego, że jestem jakimś nadopiekuńczym tatusiem, który ładnie uśmiechał się do pani, żeby tylko dawała mu znać, co tam porabia jego dorosły synek. Po prostu… ktoś musiał uregulować zaległości za czesne i ona nie wiedziała, co robić. Te zaległości były niemałe.

– Panie Jacku, pański syn od marca nie pojawia się na zajęciach. Nie zaliczył żadnego przedmiotu w sesji zimowej. Mamy też informację, że nie złożył deklaracji kontynuacji nauki – pani w słuchawce zawiesiła głos. Słuchałem, jakby mówiła o kimś innym.

O jakimś obcym chłopaku. Krzysiek? Nie zaliczył egzaminów? Nie miał żadnych wpisów w indeksie? Nie chodził na zajęcia? Przecież on zawsze twierdził, że ma mnóstwo nauki. Co więc ta kobieta niby opowiada?

Zadzwoniłem do niego natychmiast i zrelacjonowałem swoją rozmowę z dziekanatem.

O co w tym wszystkim chodzi?! – zapytałem. – Dlaczego nie powiedziałeś, że masz zaległości dla uczelni?

Zamilkł. A potem rzucił:

– No co, trudno się czasem ogarnąć. Poza tym i tak nie jestem pewien, czy te studia są dla mnie. Ten kierunek przestał mnie interesować. A człowiek musi znaleźć własną drogę, prawda?

Poczułem, jakby ktoś walnął mnie młotkiem w sam środek brzucha.

Inwestycja, która się nie zwraca

Wiecie, ile kosztuje wychowanie dziecka do dorosłości? Średnio? Ja też nie wiedziałem. Wtedy jednak się zawziąłem i to sprawdziłem. Policzyłem punkt po punkcie. Od pieluch, przez przedszkole, prywatne liceum, wszystkie dodatkowe zajęcia i korepetycje aż po czesne i wynajmowane mieszkanie w stolicy.

Ostatecznie wyszło mi 257 tysięcy złotych. Bez emocji. Po prostu magia Excela i trochę danych z internetu. Zrobiłem z tego tabelkę i całość zapisałem w pliku.

A na końcu dopisałem jedno zdanie: „Jeśli nie zamierzasz nic z tym zrobić, poproszę o zwrot środków. Od teraz jesteś dorosły. Dorośli rozliczają się ze swoich zobowiązań”. Wysłałem mu to mailem. Milczenie, a potem… zmiana

Nie odpowiedział przez trzy dni. Myślałem, że się obraził. Albo uznał mnie za wariata.

Aż czwartego dnia zadzwonił.

– Tato, dostałem twojego maila – powiedział cicho. – Przeczytałem go chyba dziesięć razy.

Milczałem. Czekałem na jego reakcję.

– Masz rację – dodał. – Chyba pomyliłem dorosłość z wakacjami. Przepraszam. Spróbuję to naprawić.

Nie chciałem płakać, ale… pękłem. Pierwszy raz od bardzo dawna, łzy popłynęły mi po policzkach, dlatego się rozłączyłem, żeby niczego nie wyczuł.

Zamiast klubu – biblioteka

Po tej rozmowie Krzysiek wrócił na uczelnię. Wziął warunek. Poszedł do pracy jako kelner w restauracji. Odciął się od imprezowego towarzystwa. Pierwszy raz w życiu poprosił mnie o pomoc. Nie, nie finansową, ale mentalną.

Jak się motywować, kiedy wszystko się sypie? – zapytał.

Odpowiedziałem:

– Pamiętaj, że to nie porażka cię definiuje, ale to, co z nią zrobisz – powiedziałem może nieco górnolotnie, ale wiedziałem, że taka jest prawda.

Ile kosztuje bycie ojcem?

Czy odzyskałem swoje 257 tysięcy? Oczywiście, ze nie. I wcale tego nie chcę. Bo tutaj wcale nie chodziło o pieniądze. Chodziło o szacunek i wzajemne zrozumienie. O to, żeby mój syn w końcu spojrzał na życie tak, jak to robi dorosły człowiek.

Dzisiaj Krzysiek kończy trzeci rok studiów. Ma stypendium naukowe. Sam opłaca połowę kosztów życia. I co miesiąc przysyła mi maila z podsumowaniem swoich wydatków. Nie żebym o to prosił – to on sam zaczął.

Czy jestem z niego dumny? Oczywiście, że tak. Nie dlatego, że ma dobre oceny. Ale dlatego, że potrafił wziąć odpowiedzialność za siebie, swoje decyzje i swoje życie. I wiecie co? Wydatki na syna to była najlepsza inwestycja, jaką zrobiłem w swoim życiu. Tylko trzeba ją było najpierw brutalnie podsumować.

Maksymilian, 49 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama