Reklama

Wysłałam Marka na wieś, bo miałam dość tego, że nawet przy kolacji trzymał laptopa na kolanach. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, ja z widelcem w dłoni, on z nosem w tabelkach. Pamiętam, jak raz specjalnie upuściłam widelec, licząc, że podniesie głowę. Nawet nie drgnął. Czułam się jak duch w jego biurze, a nie żona. Było nas dwoje, a od miesięcy czułam się sama.

Marek zawsze taki był – ambitny, odpowiedzialny, pochłonięty pracą. Ale kiedyś potrafił zapomnieć o tabelkach, gdy śmialiśmy się przy winie, albo rozmawialiśmy do późna w nocy. A teraz? Gdy chciałam z nim pogadać, dostawałam zdawkowe: „Zaraz, tylko skończę raport”. Tylko że to „zaraz” trwało godzinami i tygodniami.

Kasia, moja przyjaciółka, próbowała mi tłumaczyć, że faceci tak mają, że potrzebują celu. Ale ile można czekać, aż mój mąż przypomni sobie, że jego żona nie jest kolumną B w arkuszu kalkulacyjnym? Pewnego dnia, patrząc jak Marek po raz trzeci ignoruje mnie przy śniadaniu, powiedziałam:

Marek, wyjeżdżasz. W Bieszczady, na wieś. Do naszego domku po rodzicach.

Spojrzał na mnie jak na wariatkę. Ale ja już wtedy podjęłam decyzję. Nie dla niego. Dla siebie. Potrzebowałam od niego odpocząć. Chciałam, żeby przewietrzył głowę, przestał mówić językiem KPI i może, kto wie... przypomniał sobie, jak się rozmawia z ludźmi. Że ma żonę, która jest obok.

Nie miałam pojęcia, że tym wyjazdem zaczynam sama sobie wbijać nóż w plecy.

Próbowałam go „obudzić”

– Marek, ty serio nie widzisz, co się z tobą dzieje? – zaczęłam, kiedy po raz trzeci w tym tygodniu zjadłam kolację sama, mimo że on siedział przy stole.

– Nina, nie teraz, dobrze? Mam deadline do północy – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.

Zacisnęłam pięści. Wiedziałam, że jak nie teraz, to nie będzie już nigdy.

– No właśnie teraz! – podniosłam głos. – Bo od miesięcy słyszę „nie teraz”. Marek, my nawet nie rozmawiamy. Ja już nie pamiętam, kiedy ostatni raz zapytałeś, jak się mam!

Marek westchnął ciężko i powoli zamknął laptopa. Spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz od dawna zauważył, że istnieję.

– Nina, ja to wszystko robię dla nas. Ktoś musi płacić rachunki, prawda?

Parsknęłam śmiechem, ale był to gorzki śmiech.

– Nie dla nas, Marek. Ty to robisz, bo nie potrafisz przestać. Boisz się, że jak zamkniesz laptopa, to nie będziesz wiedział, co zrobić z rękami. Może jak w końcu przestaniesz patrzeć w te tabelki, zobaczysz, że masz żonę.

Widziałam, jak zaciska szczękę. On zawsze tak robił, kiedy nie miał gotowej odpowiedzi. A ja nie dawałam mu czasu.

Jedziesz w Bieszczady, na wieś. Na tydzień. Albo dwa. Oderwiesz się. Zobaczysz coś poza pracą.

– Nina… – zaczął, ale przerwałam mu ruchem ręki.

– Nie, Marek. Ja już nie proszę. Ja cię wysyłam. I nie pytam o zgodę.

Mówiłam to twardo, ale serce waliło mi jak młot. Bo wiedziałam, że robię to nie tylko dla niego. Robiłam to, żeby wreszcie przestać być jego tapetą w tle. Żeby na chwilę odpocząć od jego nieobecności. Bo choć siedział obok mnie, czułam się, jakby dawno wyprowadził się z naszego życia.

Gdy pakował torbę, patrzyłam na jego ruchy i w środku dusiłam niepewność. Czy on tam naprawdę odpocznie? Czy wróci do mnie... czy do siebie?

Znalazł nową pasję

Telefon zadzwonił kilka dni po jego wyjeździe. W sumie się tego spodziewałam, ale nie tego, co usłyszałam.

– Cześć, Ninka. Wiesz, poznałem tu Staszka, sąsiada z domku obok. Świetny facet, mówi, że nauczy mnie, jak być pożytecznym człowiekiem – zaczął Marek z takim entuzjazmem, że aż mnie zatkało.

– Pożytecznym człowiekiem? Marek, co ty tam wyprawiasz?

– No bo... dzisiaj pasłem z nim kozy – powiedział to tonem, jakby opowiadał o wygraniu przetargu życia.

Przez chwilę myślałam, że żartuje.

– Kozy? Marek, to miał być odpoczynek, a nie... praca w gospodarstwie rolnym. Ty miałeś wziąć książkę, pochodzić po lesie, przewietrzyć głowę, a nie pasterzem zostać!

– Wiesz, Ninka, te kozy są mądrzejsze niż niejeden dyrektor. Serio, stoję z nimi na łące i pierwszy raz od dawna nikt ode mnie nic nie chce. Patrzą na mnie i... jakoś mi lżej.

Słuchałam go i coś mnie ścisnęło w żołądku. To nie był Marek, którego znałam. Ten mój Marek nie rozmawiałby o koziej terapii.

– Ale ty niedługo wrócisz, prawda? – Zabrzmiałam jak małe dziecko.

– Jasne, kochanie, przecież to tylko taki reset. A może i nie. Nie wiem... Zobaczymy.

„Zobaczymy”? Te słowa wybrzmiały w mojej głowie jak alarm. Poczułam, że to może jednak nie będzie taka zwykła „wiejska odskocznia”.

Odłożyłam telefon i przez chwilę patrzyłam w okno, próbując nie czuć narastającego niepokoju. To miało być tylko na chwilę. On miał odpocząć, wrócić do mnie, do nas. Tylko że on tam... zaczynał znajdować coś, czego u mnie już dawno nie szukał.

Sama sobie jestem winna

– No to masz chłopa-pasterskiego guru – Kasia uniosła brew i spojrzała na mnie z tym swoim ironicznym uśmieszkiem. – W sumie zawsze mówiłaś, że Marek powinien znaleźć coś, co go oderwie od korpo, no to masz. Gratulacje.

– Śmiej się, śmiej. Ale ja naprawdę zaczynam się martwić – odpowiedziałam, zerkając na telefon, jakbym czekała, że Marek zadzwoni i powie, że to wszystko żart. – On tam siedzi z tym Staszkiem, pasie kozy i gada o „wolności”. Marek! Mój Marek, który kiedyś nawet nie potrafił spakować walizki bez aplikacji.

Kasia westchnęła, wzięła łyk kawy i spojrzała na mnie z tą swoją brutalną szczerością:

– Nina, a nie przyszło ci do głowy, że Marek od dawna już nie miał gdzie uciec? Może te kozy po prostu słuchają go lepiej niż ty.

Zabolało. Tak po prostu, bez ostrzeżenia.

– Dzięki, Kasia. Wiesz, naprawdę tego potrzebowałam.

– Ja tylko mówię, co widzę. Ty go wysłałaś, bo chciałaś spokoju. No to masz spokój. Tylko teraz spokój jest... po obu stronach.

Wieczorem nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do Marka.

– Hej, kochanie, jak tam? – próbowałam zabrzmieć lekko, choć serce mi waliło.

– Cześć, Ninka. Wiesz, dziś dowiedziałem się, że kozy rozpoznają emocje człowieka. One czują, kiedy jesteś spięta. Fascynujące, nie?

– Marek, przestań, proszę cię. Powiedz mi lepiej, kiedy wracasz do domu.

Zapadła cisza. Tak ciężka, że słyszałam własny oddech.

– Nina, ja tu oddycham pierwszy raz od lat. Serio. A terminu powrotu... nie chcę teraz ustalać. Przedłużę pobyt. Na czas nieokreślony.

Zrobiło mi się słabo. Miałam ochotę krzyknąć, ale nie wydusiłam z siebie ani słowa. Przedłuża pobyt. Na czas nieokreślony. To brzmiało jak wyrok. Odstawiłam telefon i czułam, jak coś mi ucieka. Coś, co od lat próbowałam zatrzymać na siłę.

Zobaczyłam to na własne oczy

Nie wytrzymałam. Wsiadłam w samochód i pojechałam na wieś bez zapowiedzi. Całą drogę zaciskałam kierownicę tak mocno, że aż bolały mnie dłonie. Miałam w głowie milion scenariuszy, ale żaden z nich nie przygotował mnie na to, co zobaczyłam.

Marek stał na środku łąki, opalony, z zarostem, w lnianej koszuli. Rozmawiał z jakimś starszym facetem – domyśliłam się, że to Staszek – i śmiali się w najlepsze, jakby znali się od lat. Obok nich spokojnie spacerowały kozy.

Podjechałam bliżej i wysiadłam z auta. Marek mnie zauważył i jego uśmiech nie zniknął. To bolało najbardziej.

– Marek, wróć do domu – powiedziałam, podchodząc bliżej, próbując zachować spokój.

– Ale ja tu właśnie jestem w domu, Nina – odpowiedział łagodnie, jakby to było oczywiste.

Staszek podszedł do mnie i z uśmiechem, nieco rubasznie, dorzucił:

Ma pani chłopa z prawdziwym darem do kóz. Takiego pasterza to jeszcze tu nie było.

Patrzyłam na Marka i miałam ochotę go szarpnąć, zmusić, żeby wrócił ze mną do rzeczywistości. Ale on stał przede mną spokojny, pewny siebie, jakby odnalazł coś, czego w mieście nigdy nie miał.

– Wiesz, Nina, ja nie uciekam. Ja po prostu pierwszy raz nie gonię.

W środku kłębiły się we mnie złość, żal, rozczarowanie. Przecież to ja go tu wysłałam. Ja chciałam, żeby odpoczął, ale nie... żeby został.

Wpatrywałam się w niego, a on patrzył na mnie tak spokojnie, że aż mnie to rozbrajało. Wtedy to do mnie dotarło. Marek wrócił – tylko nie tam, gdzie chciałam.

Czułam, że go straciłam

Siedzieliśmy przy ognisku. Marek dorzucał drewna, a ja wpatrywałam się w płomienie, nie wiedząc, od czego zacząć. Było już ciemno, a wokół nas tylko szum trawy i ciche beczenie kóz.

– Marek, powiedz mi prawdę, dlaczego tu jesteś – mój głos drżał, ale starałam się brzmieć stanowczo.

– Wiesz, Nina – usiadł obok, zaskakująco spokojny. – Powiem ci, tylko nie wiem, czy ci się spodoba to, co usłyszysz.

Spojrzałam na niego. Był inny. Nie chodziło tylko o wygląd. Był... lżejszy? Tak, jakby zrzucił z siebie cały ten ciężar, który nosił latami.

– Przez te wszystkie lata czułem się jak automat – zaczął. – Praca, deadline'y, ciągły pęd. A tu... pierwszy raz czuję się sobą.

Zacisnęłam dłonie.

– A ja? Gdzie ja w tym wszystkim jestem, Marek?

Patrzył w ogień przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedział.

– Nie wiem, Nina, ale dziękuję ci. Może ty też musisz siebie odnaleźć tak, jak ja siebie odnalazłem. Nie chcę cię ranić, ale... nie wiem, czy nasze życie jeszcze pasuje do siebie.

Poczułam, jak moje serce pęka na milion kawałków. Tyle razy w myślach układałam tę rozmowę, ale żadna z wersji nie była tak bolesna, jak ta prawdziwa.

Chciałam krzyczeć, błagać, żeby wrócił. Ale nie zrobiłam tego. Bo wiedziałam, że to nie o powrót tu chodziło. On już wybrał. Ja musiałam teraz zastanowić się, czy jeszcze chcę walczyć o kogoś, kto odnalazł szczęście tam, gdzie mnie nie było.

Nie tak to miało wyglądać

Wracałam do miasta sama. Droga była długa i cicha, a w głowie krążyły myśli, których nie potrafiłam zatrzymać. Było mi zimno, choć w samochodzie działało ogrzewanie.

Marek został tam. Z kozami, łąką, Staszkiem, z tą swoją nowo odnalezioną wolnością. A ja... ja zostałam z pustym miejscem obok siebie i tysiącem niedopowiedzianych słów.

Całe życie łatwiej było mi obwiniać jego. Że pracoholik, że ucieka w tabelki, że mnie nie widzi. A teraz... teraz, gdy uciekł w coś, co nie było pracą, nie wiedziałam, czy gubię jego, czy siebie.

Może ja też przez te lata nie widziałam. Może tak łatwo było zrzucać winę na niego, nie dostrzegając, że ja uciekałam w pretensje, w bycie ofiarą. Byłam zła. Na niego, na siebie, na tę całą sytuację. Ale pod tą złością była jeszcze pustka. Taka, której nie wypełni ani jego powrót, ani kolejna kłótnia.

Nie wiedziałam, czy Marek jeszcze wróci. I pierwszy raz nie byłam pewna, czy ja tego naprawdę chcę.

Musiałam zająć się sobą. Zobaczyć, co zostało ze mnie bez „nas”. I chyba dopiero wtedy zrozumiałam, że nie mogę wymagać od Marka, żeby wrócił do czegoś, co oboje zagubiliśmy po drodze.

Patrzyłam na puste miejsce obok i wiedziałam, że ta historia nie będzie miała klasycznego szczęśliwego zakończenia. Ale może... może właśnie taki koniec jest nam obojgu potrzebny.

Nina, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama