Reklama

Mam pięćdziesiąt dwa lata i przez trzydzieści z nich byłam żoną Romana. Poznaliśmy się jeszcze na studiach. On był wtedy wysokim, roześmianym chłopakiem z zapałem do górskich wędrówek i absurdalnych żartów. Ja spokojna, raczej stonowana, z nieco zgryźliwym poczuciem humoru. Ale zaiskrzyło.

Reklama

Mieliśmy tradycję

Ludzie zawsze mówili, że jesteśmy jak ogień i woda. I coś w tym było. On był z tych, co wiecznie się spóźniają, bo akurat wpadli na znajomego. Ja – punktualna jak szwajcarski zegarek. On lubił życie w biegu, ja ceniłam rutynę. Ale jakoś się dogadywaliśmy. Z czasem ta różnica temperamentów stała się nawet naszym atutem.

W naszym domu panował śmiech. Codzienne rytuały – poranna kawa, wieczorne czytanie gazet przy winie. I oczywiście nasza mała tradycja: Prima Aprilis. Co roku robiliśmy sobie żarty. Raz Roman udawał, że mu pękł ząb od mojej szarlotki, innym razem ja podmieniłam mu cukier na sól. Czasem było głupio, czasem śmiesznie. Ale zawsze razem.

Wierzyłam, że to nasze „razem” jest niezachwiane. Choć ostatnio coś zaczęło zgrzytać. Roman był bardziej zamyślony. Niby obecny, ale jakby mniej zaangażowany. Częściej siedział z nosem w telefonie. „Zmęczenie pracą”, mówił. Uwierzyłam. Bo przecież ufałam mu jak nikomu innemu.

Pierwszy kwietnia. Prima Aprilis. Wstałam wcześniej niż zwykle, choć to była sobota i mogłam spokojnie pospać dłużej. Roman jeszcze chrapał obok mnie, przewracając się z boku na bok. Pomyślałam, że w tym roku to ja zrobię pierwszy krok. Coś mocniejszego niż zwykle. Miałam plan, który rozbawi nas oboje, taki trochę przewrotny. Przecież przez te wszystkie lata już tyle razy nabieraliśmy się nawzajem, że trzeba było podnieść poprzeczkę.

Wpadłam na pomysł

Zaparzyłam kawę, usiadłam przy stole i z uśmiechem napisałam SMS-a: „Zakochałam się. Odchodzę”. Dodałam jeszcze emotkę z mrugnięciem, ale skasowałam. Uznałam, że bez niej będzie bardziej wiarygodnie. Lepszy efekt.

Wysłałam wiadomość i czekałam. Już widziałam w wyobraźni jego zaspane oczy, ten zmarszczony nos, i słowa: „Oho, Krystynko, w tym roku przesadziłaś”. Telefon zawibrował. Spojrzałam. Jedna wiadomość od Romana. Przeczytałam, jeszcze zanim kawa zdążyła przestygnąć. „Cieszę się, że wreszcie to powiedziałaś. Ja też kogoś mam”.

Zamarłam. Przez dłuższą chwilę gapiłam się w ekran, jakby miał mi coś dopowiedzieć. „No przecież to żart, Krystyna, ogarnij się” – powiedziałam sama do siebie. Ale coś było nie tak. Roman nigdy nie był aż tak poważny w żartach. W dodatku ta wiadomość nie miała ani jednego uśmieszku. Ani jednego znaku, że to wygłup.

Wstałam i poszłam do sypialni. Roman leżał i wpatrywał się w sufit.

– No ładnie ci to wyszło – powiedziałam lekko. – Z kim to niby masz romans, co?

Nie odpowiedział od razu. Usiadł na łóżku, spuścił głowę. Poczułam dziwny ścisk w żołądku.

– Roman? – powtórzyłam już mniej pewnie.

– Nie chciałem, żebyś dowiedziała się w taki sposób – powiedział cicho. – Myślałem, że jeszcze mam czas.

Zatkało mnie

To nie był żart. To naprawdę się działo. Sama sprowokowałam ten moment, który powinien nigdy nie nastąpić. Było mi niedobrze. Jeszcze przed chwilą śmiałam się z pomysłu na żart, a teraz czułam się jakbym straciła równowagę. Jakbym spadała w dół, a ziemia uciekała mi spod nóg.

Cały dzień chodziłam po mieszkaniu jak we śnie. Próbowałam zająć się czymkolwiek – nastawiłam pranie, potem zapomniałam, że je w ogóle włączyłam. Chciałam zrobić obiad, ale garnek z ziemniakami został zimny na kuchence, bo nie włączyłam palnika. Głowa pulsowała, serce waliło jak oszalałe. A w uszach dudniło jedno zdanie: „Ja też kogoś mam”.

Nie potrafiłam sobie tego ułożyć. Jak to – kogoś? Kiedy? Jak długo? Kim ona jest? A najgorsze: jak to możliwe, że niczego się nie domyśliłam?

Roman wrócił do domu koło osiemnastej. Wszedł wolno, bez swojego zwykłego „Cześć, kotku”. Zdjął buty, płaszcz powiesił w przedpokoju, jakby wszystko było po staremu. A ja siedziałam przy stole, z dłońmi splecionymi na kolanach, czekając.

– Więc? – zapytałam, zanim jeszcze wszedł do kuchni.

Musiałam poznać prawdę

Zatrzymał się w progu i przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. Potem usiadł naprzeciwko, ale nie spojrzał mi w oczy.

– Nie planowałem tego – powiedział. – To się po prostu wydarzyło.

– Serio? Tak to działa? Wychodzisz po bułki i przypadkiem zakochujesz się w kimś innym?

– Krystyna, proszę cię…

– Nie, nie będę cię oszczędzać. Kiedy chciałeś mi to powiedzieć? W Boże Narodzenie, przy karpiu? Czy może na naszą rocznicę, żeby się lepiej zapamiętało?

– Chciałem ci powiedzieć, ale… bałem się. Wiedziałem, że cię to zrani.

– Więc lepiej było udawać, że wszystko gra? Leżeć ze mną w łóżku, mówić „kocham cię”, chować się z tą kobietą, a potem wracać do domu i patrzeć mi w oczy?

– Krystyna…

– Nie mów mojego imienia. To brzmi, jakbyś dalej był moim mężem, a ty już przecież jesteś gdzie indziej – głos mi zadrżał, ale nie dałam się złamać. – Więc całe to nasze małżeństwo to był teatr? Farsa? Taka sztuka dla jednej widowni, żebym się nie zorientowała?

Nie odpowiedział

Siedział z opuszczoną głową. I nagle poczułam nie tylko złość. Pojawiło się coś gorszego – wstyd, że przez tyle lat wierzyłam w coś, co najwyraźniej istniało tylko w mojej głowie. Jakbyśmy żyli w dwóch równoległych światach, a ja byłam jedyną, która nie widziała rysy na szkle.

– Nie chcę cię teraz widzieć. Śpij na kanapie. A jutro zobaczymy.

Poczułam się jak dziecko, które ktoś zostawił na środku zimnej ulicy. Samotna, zziębnięta, bez planu, co dalej.

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Chodziłam po mieszkaniu boso, bo każdy dźwięk był zbyt głośny. W kuchni zaparzyłam herbatę, której nawet nie wypiłam. W salonie zapaliłam światło, po czym je zgasiłam. W sypialni usiadłam na brzegu łóżka i patrzyłam w miejsce, gdzie zwykle spał Roman.

Wzięłam telefon, wybrałam numer Basi – mojej przyjaciółki. Odebrała niemal od razu.

– Krystyna? Wszystko w porządku?

– Nie… Nie wiem, co się właśnie stało. Roman… – głos mi się załamał.

– Co zrobił?

– Powiedział, że ma kogoś innego. A wszystko przez mój żart… Bo ja chciałam, żeby się pośmiał, a on mi napisał, że też kogoś ma. I mówił poważnie. To się dzieje naprawdę.

– O matko… – westchnęła. – Krystyna, ty go kochasz. Ale on podjął decyzję bez ciebie. A ty teraz musisz pomyśleć o sobie.

Nic nie odpowiedziałam. Po raz pierwszy od lat nie wiedziałam, kim jestem, kiedy nie jestem jego żoną.

Chciałam wiedzieć

Nie mogłam żyć, nie znając twarzy kobiety, która zabrała mi życie, jakie znałam. Poprosiłam, żeby ją przyprowadził. Chciałam spojrzeć jej w oczy. Może zrozumieć. Może się utwierdzić, że to wszystko naprawdę się dzieje.

Spotkaliśmy się w kawiarni. Przyszli razem. Ona pierwsza weszła, jakby znała to miejsce lepiej niż ja. Usiadła naprzeciwko mnie, wyprostowana, pewna siebie. Młodsza ode mnie o jakieś piętnaście lat. Długie włosy, perfekcyjny makijaż. Roman wyglądał przy niej jak ktoś obcy.

– To jest Aneta – powiedział krótko.

– To nią się zachłysnąłeś? – zapytałam, patrząc tylko na niego. – Dla niej porzucasz życie, które mieliśmy?

Aneta wzruszyła ramionami.

– Nie musimy się lubić. Ale to się już dzieje, pani Krystyno.

Przez chwilę miałam ochotę rzucić w nią filiżanką, ale tylko skinęłam głową. Wstałam i wyszłam bez słowa. Dopiero na zewnątrz łzy pociekły mi po policzkach. Płakałam nie dlatego, że była piękna. Tylko dlatego, że ja przy niej czułam się stara. Niepotrzebna. Zmieniona w wspomnienie.

Krystyna, 52 lata

Reklama

Czytaj także:
„Byłem ogrodnikiem i zakochałem się w córce pracodawcy. Dowód miłości zostawiłem na drzewie”
„Wzięliśmy 50 tysięcy kredytu, żeby wyprawić córce wesele. Żałuję, bo tylko najedliśmy się wstydu”
„Kiedy zobaczyłam 2 kreski, nie ucieszyłam się. Nie mam pojęcia, co powiedzieć teściowi – że będzie dziadkiem, czy ojcem?”

Reklama
Reklama
Reklama