„Wysłałam dzieci na ferie do teściowej. Wbiła im do głowy, że grzeszą, bo nie chodzą do kościoła, a to nie wszystko”
„– Mamo, a dlaczego my nie chodzimy do kościoła co niedzielę? Babcia mówiła, że ludzie, którzy tak robią, bardzo krzywdzą Pana Boga – zapytała mnie znienacka Tosia. – Cóż… – zamyśliłam się. – Każdy człowiek ma wolny wybór: może wierzyć lub nie wierzyć”.

- listy do redakcji
Od początku wiedziałam, że prawdopodobnie nigdy nie zaprzyjaźnię się ze swoją teściową. Z jednej strony była troskliwa i uczynna, ale z drugiej, miałyśmy kompletnie inne wartości – i ona, w odróżnieniu ode mnie, nie potrafiła zrozumieć, że ludzie nie muszą się z nią zgadzać. Było w porządku, dopóki dotyczyło to tylko nas: mnie i Pawła. Ale kiedy dzieci zaczęły rosnąć i coraz więcej rozumieć, Halina stała się zwyczajną manipulantką.
Było już kilka incydentów
Już w ostatnich latach zdarzyło się kilka sytuacji, które doprowadziły mnie na skraj wytrzymałości. Raz teściowa powiedziała dzieciom, że jeśli zjedzą parówki w piątek, to będą smażyły się w piekle, do którego zsyła się złych ludzi.
– Nie wydaje mi się, żeby można było mówić dzieciom, że są złymi ludźmi – zaoponowałam, na co mój mąż od razu rzucił błagalne spojrzenie.
„Nie zaczynaj”, prosił milcząco. Ale w kwestiach wychowania dzieci nigdy nie odpuszczałam.
– Bóg po coś wymyślił te zasady i obowiązują każdego, niezależnie od wieku – skwitowała Halina.
– Ale musi im mama opowiadać, że za każdą głupotę pójdą do piekła? To jeszcze dzieci. One potem wracają do domu i się boją – wyjaśniłam.
– I dobrze, powinny się bać. Boski gniew to coś, czego każdy z nas powinien się obawiać – podsumowała twardo.
Nic już nie powiedziałam, ale w środku aż się gotowałam ze złości.
Teściowa ma radykalne poglądy
Innym razem moja mała Ania powiedziała, że nie chciałaby mieć męża, bo to tylko same problemy. Ot, elokwentna, zabawna wypowiedź dziewięciolatki.
– Co ty opowiadasz, Anusiu! Nie wolno tak mówić! Każda kobieta powinna mieć męża – oznajmiła przestraszona teściowa.
– Ja nie będę miała! – upierała się dalej w swój dziecinny sposób Ania.
– Zapamiętaj, dziecinko: kobieta bez męża jest jak dziurawy wazon. W ogóle nie spełnia swojej roli. Samotne kobiety zawsze kończą smutne i nieszczęśliwe – skwitowała Halina chrupiąc herbatnika i spoglądając srogo na moją córkę.
– Nie życzę sobie, żeby mama jej opowiadała takie bzdury! – syknęłam, kiedy tylko usłyszałam z drugiego pokoju czego dotyczy ich rozmowa.
– Kiedy to sama prawda – oburzyła się.
– Może dla mamy. Ja nie będę wychowywać córki w ten sposób.
W momentach, kiedy mówiłam coś podobnego, teściowa patrzyła na mnie z niesmakiem, po czym odwracała się w inną stronę. Niby kończyła temat, ale potem przez kolejną godzinę mamrotała pod nosem swoje wredne uwagi.
Mąż zupełnie mnie nie rozumiał
– Monika, zawsze możemy na nią liczyć, zawsze chętnie zajmuje się dziećmi, pomaga nam, kiedy jesteśmy chorzy, albo mamy dużo pracy. Nie demonizuj jej, bo byłoby nam ciężko bez niej – bronił matki Paweł.
Drażniło mnie to, bo jedna kwestia zupełnie nie była związana z drugą. Czy to, że nam pomagała miało dawać jej prawo do wchodzenia z buciorami w nasze wartości i podkopywania naszego autorytetu u dzieci?
– Byłoby miło, gdybyś chociaż raz się za mną wstawił w tej kwestii – odparłam z wyrzutem.
– Byłoby też miło, gdybyś zrozumiała, że mama ma już swoje lata. Nie zmienimy jej, taka jest.
– Nie interesuje mnie, jaka jest, ani nawet jak odnosi się do nas. Interesuje mnie jednak, jakie rzeczy przekazuje naszym dzieciom. Ale widzę, że się nie dogadamy – skwitowałam i wyszłam z pokoju.
Ograniczyłam spotkania
Od tamtego momentu starałam się unikać wizyt u teściowej razem z dziećmi – kiedy tylko było to możliwe. Wymyślałam wymówki: a to mieliśmy bilety do kina, a to kinderbal, a to inne zobowiązania.
Przez pewien czas faktycznie udawało mi się ograniczać spotkania Haliny z wnukami, ale wiedziałam, że nie jest to żadne rozwiązanie na stałe. Niestety, wiedziałam też, że, bez wsparcia Pawła, nie uda mi się poradzić sobie z tą sytuacją samodzielnie. Nie wiedziałam, co robić.
Gdy nadeszły ferie zimowe, teściowa oczekiwała, że przywieziemy dzieci na cały tydzień, jak zwykle. Bardzo nie chciałam tego robić: tydzień to znacznie dłuższy okres czasu niż jeden obiad. Bałam się z jakimi nowymi historiami mogą wrócić dzieci tym razem.
Dzieci pojechały do teściowej
– Daj spokój, co zrobisz? Zupełnie utniesz im kontakt? Przecież podobno chodzi ci o dobro dzieci, a to na pewno nie leży w ich interesie – denerwował się Paweł. – Poza tym, mieliśmy wyskoczyć do Rabki na narty. Tylko w ten sposób będziemy mogli pojechać.
Westchnęłam głęboko. Faktycznie, nie mogłam cały czas walczyć z wiatrakami. Poddałam się: ku radości Haliny, zawieźliśmy wnuki do niej na cały tydzień.
– Ale wspaniale, że jesteście! Pójdziemy sobie na lody, może do kościółka – zapowiedziała zadowolona teściowa.
Nic nie mówiłam. Nie miałam niczego przeciwko zabieraniu dzieci do kościoła, chociaż sama byłam niewierząca. Zgadzałam się z tym, że dobrze pokazać im jak najwięcej, że powinny chociaż kilka razy odwiedzić kościół, zobaczyć mszę. Nie tolerowałam jedynie nachalnej indoktrynacji teściowej… Ale w tamtym momencie nie chciałam o tym myśleć. Miałam nadzieję, że wszystko będzie ok.
Martwiłam się
Zostawiliśmy dzieci i pojechaliśmy na narty. Pogoda była jak z pocztówki: ośnieżone szczyty i piękne słońce. Wspaniale się szusowało i teoretycznie powinnam odpocząć i się zrelaksować, ale niestety: cały czas myślałam o tym, ile będę musiała zmarnować czasu na odkręcanie wszystkiego, co przez ten tydzień zdąży napsuć dzieciom w głowach teściowa.
Nie pokazywałam tego po sobie, bo wiedziałam, że Paweł natychmiast by się obraził i nazwał mnie przewrażliwioną. Na koniec wyrzuciłby mi, że źle myślę o Halinie jeszcze zanim faktycznie cokolwiek zrobi. Tylko że ja się nigdy w tej kwestii nie myliłam: zawsze coś robiła, więc spodziewałam się po niej najgorszego. I słusznie, bo tym razem przeszła samą siebie.
Dzieci zaczęły się buntować
Gdy odebraliśmy dzieci, nic nie zapowiadało katastrofy. Były zadowolone, miłe, uśmiechnięte. Ładnie pożegnały się z babcią i podziękowały jej za tydzień opieki. Dopiero w domu się zaczęło…
– Mamo, a dlaczego my nie chodzimy do kościoła co niedzielę? Babcia mówiła, że ludzie, którzy tak robią, bardzo krzywdzą Pana Boga – zapytała mnie znienacka Tosia.
– Cóż… – zamyśliłam się. – Ludzie, którzy wierzą w Pana Boga, faktycznie powinni się do tego stosować. Ale każdy człowiek ma wolny wybór: może wierzyć lub nie wierzyć.
– Babcia mówi, że ci, którzy nie wierzą, będą cierpieć straszliwe katusze i tortury w piekle – skwitowała zupełnie niewzruszona córka.
„No i świetnie, zaczyna się…”, pomyślałam.
Niestety, to był dopiero początek.
– Bartuś, proszę tu przyjść i mi pomóc przy obiedzie – zawołałam do synka następnego dnia.
– Niech Tośka pomoże – odpowiedział mi dość butnie.
– Obydwoje macie pomóc! – odkrzyknęłam.
Przyczłapał do kuchni, ale tylko po to, żeby spojrzeć na mnie z ukosa i powiedzieć:
– Ja jestem chłopcem, nie muszę pomagać. To zadanie dla dziewczyn: gotować, prać i sprzątać.
– Słucham? – zapytałam poirytowana. – A kto ci takich bzdur naopowiadał?
– Babcia. Powiedziała, że chłopcy nie muszą się zajmować takimi rzeczami, bo to zadanie kobiety – oświadczył dumnie.
Byłam wściekła
Myślałam, że krew mnie zaleje.
– To nieprawda, synu – odpowiedziałam poważnie, trzymając nerwy na wodzy. – Wszyscy mieszkamy w tym domu i wszyscy musimy pomagać w zadaniach domowych.
– Ale przecież tata zarabia więcej od ciebie, więc nie musi – Bartek wysunął kolejny argument.
– Skąd ten pomysł? – zapytałam, chociaż w środku już wiedziałam, jaka będzie odpowiedź.
– Tak powiedziała babcia. Że zadaniem mężczyzny jest zarabianie na rodzinę, a kobiety dbanie o dom. I że tata zarabia, więc ty powinnaś sama zajmować się domem – recytował.
„Gdyby tata zarabiał na dom, to moja pensja nie byłaby w ogóle potrzebna, a jest inaczej”, pomyślałam rozwścieczona, ale nie powiedziałam tego na głos.
– Może babcia ma takie zasady. W naszym domu wszyscy jesteśmy równi, Bartuś. Obydwoje z tatą pracujemy, nie ma znaczenia, ile zarabiamy. I obydwoje mieszkamy w tym domu, więc obydwoje o niego dbamy – powiedziałam starając się zachować spokój.
Syn spojrzał na mnie z zaciśniętymi ustami, ale w końcu się złamał i zaczął wyciągać talerze z szafki. Nie zmieniło to jednak faktu, że byłam bliska furii – choć bardzo dobrze to ukrywałam.
„Już ja tej prymitywnej babie powiem, co o niej myślę”, zarzekałam się w myślach. I naprawdę to zrobię!
Monika, 37 lat
Czytaj także: „Strzała Amora dopadła mnie w domu seniora. Mam oczy pełne łez, bo oświadczyny nie poszły zgodnie z planem”
„Ojciec obiecał mi milion złotych, jeśli wytrzymam 5 lat z mężem. Udawałam, że nie czuję słodkich perfum jego kochanki”
„Nie chciałem zdradzić ciężarnej żony, ale to było silniejsze ode mnie. Musiałem zaspokoić swój męski instynkt”