„Wyrzuciłam bezrobotnego męża z mieszkania, bo nie chciałam być jego bankomatem. Zaskoczyłam go pierwszy raz w życiu”
„– A ty nie wiesz, jak to jest wszystko ciągnąć za dwoje – przerwałam. – Budzić się z walącym sercem, bo nie wiesz, czy tym razem starczy do pierwszego. I udawać w pracy, że wszystko gra, żeby nikt nie zapytał, dlaczego wyglądasz, jakbyś nie spała od tygodnia”.

- Redakcja
Budziłam się codziennie o 5:40. Zawsze pięćdziesiąt minut za wcześnie, bo już od dawna nie sypiałam spokojnie. Pierwsze, co robiłam, to włączałam ekspres – kawa miała być gotowa, zanim wysuszyłam włosy. Potem szybki prysznic, tusz, szminka, czarne spodnie i biała koszula, której Bartek nienawidził. Mówił, że wyglądałam w niej jak biurwa. Wolał mnie w sweterkach i dresach. Jak wtedy, kiedy jeszcze siedziałam z nim na tej kanapie i wierzyłam, że jego „szukam pracy” to nie ściema.
Wychodziłam z mieszkania cicho. Nie chciałam go budzić – niech spał, przecież się „zmęczył” wczoraj oglądaniem filmików o grach, których nawet nie tworzył, tylko analizował z innymi leniami w internecie. Kiedyś był obiecującym grafikiem. Teraz był obiecującym obibokiem.
Tylko ja zarabiałam
Mieszkanie wynajmowaliśmy, choć to ja je opłacałam. Czynsz, rachunki, zakupy. Nawet papier toaletowy kupowałam ja. Bartek... Bartek raz na dwa tygodnie wrzucał naczynia do zmywarki i mówił, że „ogarnięte”. Przez dwa lata robiłam za jego sponsorkę i terapeutkę. Ale od jakiegoś czasu nie byłam już pewna, czy bardziej go kochałam, czy po prostu bałam się go zostawić. Bo co wtedy? Znowu sama? Czy tylko bez złudzeń?
Zatrzymałam się na światłach, wyciągnęłam telefon. Wiadomość od Anki.
„Znowu się kłóciliście? A może czas, żeby poszukał nowej kanapy do leżenia?”
Uśmiechnęłam się, ale gorzko. Anka zawsze waliła prosto z mostu. Czasem jej nie znosiłam, czasem byłam jej wdzięczna. Tego dnia – jedno i drugie. Wchodziłam do biura, udawałam, że wszystko gra. Że nie dusiłam się w środku. Że miałam męża, a nie pasożyta. Ale coś się we mnie zmieniało. Coraz częściej łapałam się na tym, że przestawałam się bać tej samotności. Bo może nie było nic gorszego niż mieszkać z kimś, kto traktował cię jak bankomat.
Mąż był lekkoduchem
– Znowu? – rzuciłam, ledwo zdejmując płaszcz. – Przyszła kolejna faktura. Prąd. 280 zł. A miało być taniej, Bartek.
– Justyś... No nie panikuj. Przecież zapłacimy, nie? – Bartek nawet nie oderwał wzroku od monitora.
Siedział w tej swojej dziurawej koszulce, nogi na stole, chipsy pod ręką. Na ekranie jakieś kolorowe potwory. Mój mąż. Człowiek, który kiedyś malował mi na lustrze serca pastą do zębów. Teraz stał się zwykłym dziadem.
– A z czego zapłacimy, powiedz mi? Ty mi coś przelałeś? Cokolwiek?
– Miałem wysłać parę CV, ale coś mi się grafik posypał…
– Ty słyszysz, co mówisz? – podeszłam i wyłączyłam monitor. – Żyjesz w tym mieszkaniu, jesz to, co kupuję, śpisz pod moją kołdrą, oddychasz tym samym powietrzem – i naprawdę uważałeś, że wystarczy „miałem, ale się posypało”?
– Ej, spokojnie. Masz zły dzień, co? Chcesz herbaty? – Wstał, nagle taki miły. To jego zagrywka.
– Mam dość. Po prostu mam dość, Bartek.
– Co? No weź, nie zaczynaj znowu...
– Nie „zaczynam znowu”. Kończę. Nie chcę cię tu więcej. Wynoś się – głos mi się załamał, ale powiedziałam dalej – Wynoś się, Bartek.
Zamilkł. Patrzył na mnie, jakby pierwszy raz w życiu mnie zobaczył. W oczach miał niedowierzanie.
– To jakiś żart?
– Nie. Już nie żartuję.
Milczałam. Oddychałam szybko. W głowie miałam chaos, w gardle gulę. Ale była też... ulga. Jakby coś się we mnie otworzyło. On stał bez ruchu. Ja poszłam do kuchni. Otworzyłam wino.
Szybko się spakował
Nie było krzyków. Nie było tłuczenia talerzy ani dramatycznych pożegnań. Bartek zaczął się pakować… w milczeniu. Jakby bał się, że każde słowo uruchomi we mnie lawinę, na którą nie był gotowy. Z kuchni słyszałam szelest torby i szuflady, które otwierał zbyt gwałtownie. Zabrał szczoteczkę do zębów, ciuchy i ładowarkę. Nic więcej.
Nie powiedział, gdzie pójdzie. Nie zapytał, czy jestem pewna. Tylko cisza. I to jego jedno, krótkie spojrzenie, zanim zamknął drzwi. Mieszanka bólu, złości i... strachu? Nie wiem.
W nocy nie mogłam spać. Patrzyłam w sufit, z włączoną lampką nocną jak dziecko, które bało się ciemności. Tyle że ja bałam się… pustki.
Telefon zadzwonił rano.
– Justyna? Co się stało? – głos matki. Czujny jak zawsze. – Miałam dziwny sen, że płakałaś. Dzwonię od razu.
– Nie płakałam, mamo. Po prostu... Bartek się wyprowadził.
– Tak nagle? Wyrzuciłaś go? Nie powinnaś była tego robić z dnia na dzień.
– A jak? Jeszcze rok miałam czekać, aż ruszy tyłek?
Chwila ciszy.
– To twoja decyzja.
Po południu przyszła Anka. Wparowała bez pytania, z paczką lodów i butelką prosecco.
– Słyszałam od Gosi, że ciśnienie poszło w górę. Opowiadaj.
– Wyrzuciłam go.
– No wreszcie – westchnęła. – To nie on się zmienił. To ty przestałaś grać jego grę.
Nie odpowiedziałam. Bo to była prawda. Tylko że ja nie wiedziałam, kim byłam bez tej gry. Bez tej relacji. Nawet jeśli była chora. Zamknęłam się wieczorem w łazience. Spojrzałam w lustro. Nie płakałam. Czułam tylko pustkę. Ale może właśnie od niej trzeba było zacząć wszystko na nowo?
Mąż miał pretensje
Drzwi otworzyły się bez pukania. Bartek miał przecież klucz. Stał w progu jak obcy. Inny – ogolony, w czystej koszuli. Bez tej wiecznej zmiętej bluzy.
– Przyszedłem po swoje rzeczy – powiedział bez emocji.
– Twoje rzeczy? – powtórzyłam, nie ruszając się z miejsca.
Przeszedł obok mnie bez słowa. Zaczął wrzucać swoje ubrania do walizki, z tym samym rytmem, z jakim kiedyś segregował pliki na pulpicie. Mechanicznie. Bezmyślnie.
– Chyba należało mi się jakieś ostrzeżenie – rzucił w końcu. – Nie tak się rozmawia z człowiekiem, z którym spędziło się siedem lat.
– Dawałam ci je codziennie, tylko nie słuchałeś. Co miało być tym ostatecznym sygnałem?
Odwrócił się do mnie. Spojrzał długo. I pierwszy raz – bez tej swojej wiecznej bezradności.
– Nie wiesz, jak to jest, jak wszystko ci się wali. Jak się boisz każdego dnia. I wstajesz rano, i nic nie czujesz...
– A ty nie wiesz, jak to jest wszystko ciągnąć za dwoje – przerwałam. – Budzić się z walącym sercem, bo nie wiesz, czy tym razem starczy do pierwszego. I udawać w pracy, że wszystko gra, żeby nikt nie zapytał, dlaczego wyglądasz, jakbyś nie spała od tygodnia.
Zamilkliśmy. I wtedy to powiedział:
– Nie poznaję cię.
Nie wiem, co mnie pchnęło do odpowiedzi. Może to, że właśnie wtedy naprawdę siebie usłyszałam.
– Wreszcie.
Nie odwrócił się, wychodząc. A ja nie płakałam. Podeszłam tylko do okna i patrzyłam, jak odchodzi. Nie chciałam, żeby wrócił.
Poczułam spokój
Mieszkanie nagle zrobiło się... większe. Nie dlatego, że ubyło rzeczy. Ubyło ciężaru emocjonalnego. Zaparzyłam rano kawę tylko dla siebie. Cicho. Bez muzyki w tle, bez dźwięku klawiatury z drugiego pokoju, bez odgłosu jedzonych chipsów. Tylko ja i filiżanka, której nikt przede mną nie ruszył.
W pracy szef rzucił kolejne "to na wczoraj", ale ja, ku własnemu zdziwieniu, nie wybuchłam. Skupiłam się. Dokończyłam projekt. Po godzinach. Sama. Bez pretensji, że znów wrócę do domu po ciemku.
Wieczorem spotkałam się z Anką. Usiadłyśmy w kawiarni, zamówiłyśmy flat white i lemoniadę z rozmarynem.
– I co teraz? – spytała, wbijając we mnie spojrzenie.
– Nie wiem – przyznałam. – Ale czuję się, jakbym oddychała pierwszy raz od lat.
– I?
– I nie tęsknię. Ani trochę.
Zamilkła. Przekrzywiła głowę.
– To dobrze.
– Tylko że to przerażało mnie najbardziej.
Bo przecież powinnam była płakać, tęsknić, żałować. A ja... nie czułam nic. Jakbym po tylu latach przebywania w emocjonalnym mroku, nagle wyszła na światło. I oślepiło mnie.
W nocy po raz pierwszy spałam z otwartym oknem. Wpuściłam do sypialni powietrze. Chłodne, jesienne. Pachniało wolnością i... brakiem planów. I chyba to było najdziwniejsze. Przez całe życie planowałam. A teraz miałam tylko jeden plan: przestać się spieszyć.
Nie chciałam, żeby do mnie wracał
Minęło kilka tygodni. Wciąż łapałam się na tym, że wracałam do pustego mieszkania i... nie sprawdzałam, czy ktoś zostawił światło w łazience. Nie czekałam już na czyjeś "co na obiad". Nie szukałam drugiej pary skarpet pod stołem.
Nie miałam w sobie nienawiści. Ani złości. Nie chciałam się mścić. Nie chciałam, żeby do mnie wracał. Chciałam tylko spokoju. I siebie – takiej, jaką byłam zanim zaczęłam się kurczyć, żeby zmieścić się w czyjeś oczekiwania. Nie miałam już kogo obwiniać. Ale też nie musiałam już nikogo ratować.
Justyna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Byłam pewna, że trafiłam na prawdziwą miłość w internecie. Gdy poprosił o przelew, zapaliła mi się czerwona lampka”
- „Nad grobem ojca słyszałem tylko krzyki mojej mamy i żony. Wreszcie nie wytrzymałem, bo ile można kłócić się o znicze”
- „Gdy kupiłem zegarek za kasę z premii, żona urządziła mi awanturę. Przekroczyła granicę, więc mogłem zrobić tylko1”

