„Przez faceta wyrzucałam z lodówki zgniłą sałatę i pieniądze w błoto. Gdy w szafce wyrosły grzyby, nie wytrzymałam”
„Otworzyłam kolejne pudełko. Tym razem resztki kurczaka z zeszłego tygodnia, przykryte szarą, tłustą warstwą. Złość we mnie buzowała. Wyjęłam z lodówki trzy opakowania jogurtów, każde po terminie. Wzięłam je wszystkie do rąk i ruszyłam do salonu”.

- Redakcja
Mam 32 lata i od pięciu lat mieszkam z Michałem – moim partnerem, współlokatorem i, ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że... przypadkowym towarzyszem życia. Pracuję zdalnie jako graficzka, więc większość czasu spędzam w domu. Kiedyś wydawało mi się, że to świetna sprawa – mogę pracować w piżamie, robić sobie przerwy, kiedy chcę, a wieczory spędzać z Michałem. Problem w tym, że te wieczory coraz częściej wyglądają tak samo: ja zmywam, on siedzi na kanapie, w tle serial, a na kuchennym blacie znów gnije sałata, którą kupiliśmy „na zdrowe śniadania”.
Co tydzień to samo: lodówka pełna, planów brak. Kupujemy na chybił trafił, wyrzucamy połowę. I chociaż brzmi to jak banalny problem, z każdym dniem czuję, że pod spodem kumuluje się coś większego. Frustracja. Bezsilność. I pytanie, które zadała mi ostatnio Basia, moja przyjaciółka, gdy zbyt głośno westchnęłam nad kolejnym zmarnowanym obiadem:
– Kasia… a tak szczerze: ty jesteś w tym związku szczęśliwa?
Wyrzucałam tony jedzenia
– No pięknie – powiedziałam cicho, patrząc na zielony glut w przezroczystym pudełku. – To miała być sałatka z jarmużem, Michał. Pamiętasz?
– Hm? – mruknął z kanapy, nawet nie odrywając wzroku od ekranu. – Co mówiłaś?
Otworzyłam kolejne pudełko. Tym razem resztki kurczaka z zeszłego tygodnia, przykryte szarą, tłustą warstwą. Złość we mnie buzowała. Wyjęłam z lodówki trzy opakowania jogurtów, każde po terminie. Wzięłam je wszystkie do rąk i ruszyłam do salonu.
– Michał, naprawdę. Ile razy mam mówić, że musimy robić listę zakupów?
– No ale przecież… kupiliśmy te rzeczy, bo mówiłaś, że chcesz zdrowo jeść.
– Tak, mówiłam. Ale co z tego, skoro ty wszystko wrzucasz do koszyka jak leci?! Trzy jogurty waniliowe, pięć serków, dwie paczki rukoli… Jakbyśmy mieli dziesięcioosobową rodzinę!
– No dobra, już nie przesadzaj. Trochę się przeterminowało. Co to za dramat?
– To nie jest trochę – rzuciłam jogurtami na stół. – Ciągle wyrzucamy jedzenie. A wiesz, ile to kosztuje?
– To przestań kupować – wzruszył ramionami i sięgnął po pilota.
Miałam tego dosyć.
– Nie, Michał. Ja nie kupuję. My kupujemy. A przynajmniej powinniśmy. Ale tak naprawdę to wszystko jest na mojej głowie. Planowanie, gotowanie, pilnowanie terminów. Ty nawet nie wiesz, co mamy w lodówce. W szafce z chlebem już urósł grzyb!
– Kasiu… to tylko jedzenie – prychnął. – Masz jakiś zły dzień?
Spojrzałam na niego i poczułam… pustkę. Bo to nie był tylko zły dzień. To był kolejny raz, kiedy mówiłam, a on nie słuchał. Kolejny raz, kiedy próbowałam się przebić przez jego wieczną obojętność. I pierwszy raz, kiedy pomyślałam: „a może to wszystko nie ma sensu?”.
Próbowałam znaleźć kompromis
Następnego dnia usiadłam przy stole z notatnikiem. Zrobiłam kawę, taką, jaką lubi – mocną, bez cukru – i zawołałam go z drugiego pokoju.
– Michał, możesz tu przyjść?
– Coś się stało? – zapytał nieufnie, ale usiadł naprzeciwko.
– Chcę, żebyśmy spróbowali coś zmienić. Nie tylko z jedzeniem. Z naszym życiem.
Westchnął głośno.
– Kasia, znowu?
– Tak, znowu. Nie daję już rady ciągnąć tego sama. Chciałabym, żebyśmy planowali zakupy razem. Żebyśmy rozmawiali, co jemy, kiedy jemy. Żebyś czasem zrobił zakupy z listą, nie „na czuja”. Ale to nie tylko o zakupy chodzi, Michał…
Zamilkł. Patrzył na mnie pustym wzrokiem.
– Tylko o co?
– O nas. O to, że żyjemy razem, ale jakby obok siebie. Ty uciekasz w seriale, ja uciekam w listy zadań. A przecież nie tak miało być.
– Dobrze… – powiedział powoli. – Ale ja naprawdę nie rozumiem, po co z tego robić problem. Każdy związek w końcu staje się codziennością.
– Ale czy ty w ogóle chcesz, żeby coś się zmieniło?
Wzruszył ramionami. I w tym geście było wszystko: zmęczenie, obojętność, brak chęci. Zabolało mnie to bardziej, niż gdyby się pokłócił.
– Nie wiem. Może jesteś zbyt spięta. Może chcesz za dużo.
Zacisnęłam dłonie na kubku. Poczułam, jak łzy podchodzą mi do oczu. Nie ze złości. Z bezradności. Jak rozmawiać z kimś, kto nie chce rozmawiać?
Jemu to było obojętne
Była sobota, coś koło południa. Stałam w kuchni i kroiłam marchewkę na zupę, gdy usłyszałam, że Michał rozmawia przez telefon w salonie. Nie chciałam podsłuchiwać. Ale jego ton był na tyle nonszalancki, że coś mnie tknęło.
– Tak, stary… znowu miała jazdy. O jakieś głupoty. Że wyrzucamy jedzenie, że nie planujemy… jakbyśmy byli małżeństwem od trzydziestu lat. A przecież to tylko jakieś tam jogurty, no nie?
Zapadła cisza. Przerwałam krojenie marchewki w pół ruchu.
– Mhm… Nie no, jasne, rozumiem. Masz rację. Też bym się nie przyznawał, że mi jakaś kobieta awantury robi o sałatę – zaśmiał się.
Serce mi zamarło. Oparłam się o blat i zamknęłam oczy. Głupoty. Jazdy. Kobieta.
Nie „Kasia”, nie „moja dziewczyna”. Tylko jakaś „kobieta”, która robi sceny.
Zanim zdążyłam się powstrzymać, weszłam do salonu. Michał spojrzał na mnie zdziwiony. Wciąż trzymał telefon przy uchu.
– Możesz się rozłączyć? – zapytałam spokojnie, choć w środku wszystko mi wrzało.
– Eee, stary, oddzwonię – rzucił i rozłączył się.
– Co to było? – spytałam. Głos miałam dziwnie spokojny, aż sama się siebie przestraszyłam.
– No nic, rozmawiałem z Wojtkiem…
– „Kasia ma jazdy”? „Jakbyśmy byli małżeństwem”? Serio, Michał?
Zaczerwienił się. A może tylko tak mi się wydawało. Przez chwilę milczał.
– Kasiu, nie rób sceny…
– Nie robię sceny. Chcę usłyszeć od ciebie, co dla ciebie znaczy ten związek. Bo ja już nie wiem.
– Przesadzasz. Przecież mieszkamy razem, jest dobrze.
– Nie. Już dawno nie jest dobrze.
Spojrzał na mnie tak, jakby naprawdę nie rozumiał, o co mi chodzi. I może właśnie to bolało najbardziej.
Widziałam tylko jedno wyjście
– I co on powiedział? – zapytała Basia, kiedy siedziałyśmy wieczorem na jej balkonie z winem w rękach.
– Że „jest dobrze”. Że przesadzam. Że robię jazdy.
Basia spojrzała na mnie z politowaniem.
– Kasia… Ty siebie w ogóle jeszcze słyszysz?
– Wiem, wiem. Brzmię jak idiotka – westchnęłam. – Ale ja naprawdę próbowałam. Dałam mu przestrzeń. Potem mówiłam wprost. I co? Nic.
– A może on po prostu nie chce? – powiedziała bez cienia emocji. – Może jemu wygodnie, że ty się wszystkim zajmujesz. Może ty jesteś jego gosposią, nie partnerką?
Zamilkłam. Chciałam zaprzeczyć. Ale nie umiałam.
Basia nalała nam więcej wina.
– I wiesz, co mnie najbardziej wkurza? Że ty jesteś świetna. Masz pomysły, ambicje, potrafisz zadbać o siebie. A Michał… on tylko bierze. Nie daje ci nic. Ani wsparcia, ani planów, ani nadziei.
Zakręciło mi się w głowie. Może od alkoholu, a może od jej słów.
– Myślisz, że powinnam odejść?
– Myślę, że powinnaś przestać robić z siebie jedyną dorosłą osobę w tym domu. A jak on się nie ogarnie… to tak. Może czas przestać się łudzić.
Wróciłam do domu późno. Michał spał. W ciszy zdjęłam buty, usiadłam na kanapie i patrzyłam w ciemność. Przypomniałam sobie, jak było na początku. Te noce, kiedy siedzieliśmy do rana i rozmawialiśmy o wszystkim. Jak mówił, że chce ze mną dom, życie, psa. A teraz mieliśmy tylko lodówkę pełną przeterminowanych rzeczy i uczuć.
Byłam sama w planowaniu
Dwa dni później poprosiłam Michała, żebyśmy usiedli do rozmowy. Bez serialu w tle, bez telefonu w dłoni. Przy stole, twarzą w twarz. Zrobiłam herbatę, chociaż wiedziałam, że i tak jej nie wypije.
– Michał… Nie chodzi już o zakupy. Ani o jogurty. Nawet nie o zupy, które się psują, zanim je zjemy.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Czekał, aż powiem coś jeszcze.
– Chodzi o to, że nic nie planujemy. Nie tylko posiłków. My nie planujemy życia. Nie rozmawiamy o przyszłości. O tym, gdzie chcemy być za rok, za pięć. My w ogóle nie mówimy „chcemy”, tylko „zobaczymy”.
– No ale czy to źle? – odezwał się cicho. – Może lepiej nie planować. Po co się rozczarowywać?
– Nie. Lepiej się rozczarować, niż dryfować w nieskończoność. Ja się czuję, jakbym siedziała w jakimś rozlatującym się kajaku i machała wiosłem, a ty tylko patrzysz, jak się staram, i pytasz, czemu jestem taka zmęczona.
Michał milczał. W końcu spuścił głowę.
– Ja nie wiem, czy ja w ogóle chcę coś planować.
Zamarłam. Miałam nadzieję, że chociaż teraz coś się w nim poruszy. Że powie: „Masz rację, spróbujmy”. Ale nie. On po prostu nie chciał. Nie chciał nas.
Już wiedziałam. Cokolwiek bym nie zrobiła, jak długo bym nie próbowała – nie będę w stanie uratować czegoś, w co wierzę tylko ja.
Katarzyna, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż wrobił mnie w pieluchy i gary, a sam zarabiał grube tysiące. Po 15 latach małżeństwa zostałam bez domu i pieniędzy”
- „Po śmierci męża z samotności przeprowadziłam się do córki. Miałam tylko mieć towarzystwo, a dostałam listę obowiązków”
- „Od lenistwa mojego męża odkształciła się nam kanapa. Urabiam się po łokcie, bo panicz domaga się obiadku”

