„Wyrabiałem trasy w Holandii, żeby żona i córka miały godne życie. Poświęcałem im wszystko, aż dostałem to 1 zdjęcie”
„Od jakiegoś czasu rzadziej odbierała telefon. Rozmowy są krótkie, jakby wymuszone. Niby nic, ale niepokój gdzieś się zasiał. Mówiłem sobie, że przesadzam. Że wystarczy wrócić na dłużej, spędzić trochę czasu razem, a wszystko samo się naprawi”.

- Redakcja
Nigdy nie przypuszczałem, że tak będzie wyglądało moje życie. Każdego ranka budzę się w tej samej ciasnej kabinie ciężarówki, gdzieś w Niemczech albo w Holandii, z głową wciśniętą w poduszkę, która dawno straciła zapach domu. Wstaję, parzę kawę z automatu na stacji benzynowej i zaczynam kolejny dzień. Trasa, załadunek, rozładunek. Kiedyś liczyłem, ile kilometrów zrobiłem w miesiącu. Teraz już nawet tego nie robię. Nie ma sensu.
Przez ostatnie trzy lata wracałem do Polski tylko kilka razy w roku – na święta, urodziny Leny, czasem bez okazji, byleby zobaczyć jej uśmiech. Ma teraz siedem lat. Kiedy wyjeżdżałem, chodziła jeszcze w pieluchach. Teraz mówi po angielsku lepiej niż ja, choć to ja haruję, żeby miała prywatną szkołę i korepetycje. Mówię sobie, że robię to dla niej. Dla nas. Ale kiedy patrzę na swoje odbicie w lusterku wstecznym – te zmarszczki pod oczami, siwe włosy na skroniach – zastanawiam się, czy to nie jest tylko głupie tłumaczenie.
Z Magdą… No właśnie. Była moją opoką. Była. Od jakiegoś czasu rzadziej odbiera telefon. Rozmowy są krótkie, jakby wymuszone. „Nie teraz, Adam, później”, „Lenka jest u koleżanki”, „Jestem zmęczona”. Niby nic, ale ten niepokój gdzieś się we mnie zasiał. Mówię sobie, że to przez zmęczenie. Że przesadzam. Że wystarczy wrócić na dłużej, spędzić trochę czasu razem, wszystko się naprawi. Ale coraz częściej mam wrażenie, że nie wracam już do domu, tylko do jakiegoś tymczasowego miejsca, w którym tylko moje zdjęcia na ścianach przypominają, że kiedyś tam byłem potrzebny.
Odgradzała mnie od córki
– Hej, to ja… Możesz mi dać Lenkę na chwilę? – zapytałem przez telefon, od razu po odebraniu. Tęskniłem. Słyszeć jej głos, nawet przez dwie minuty, to było jak powrót do życia.
– Jest z koleżanką – odpowiedziała Magda, bez cienia emocji w głosie. – Bawią się, nie chcę jej przeszkadzać.
Zamknąłem oczy. Cisza w kabinie aż dudniła.
– Drugi raz z rzędu? Nie możemy porozmawiać chociaż raz w weekend, gdy jest w domu? – zapytałem, starając się mówić spokojnie.
– Przecież nie będę jej zamykać samej w czterech ścianach. Ma prawo do zabawy, Adam – westchnęła. Już czułem to napięcie, które wisiało w powietrzu.
– Chcę tylko z nią pogadać, Magda. Nic więcej. Czy to naprawdę taki problem?
Z drugiej strony telefonu zaległa chwila ciszy, po której usłyszałem jej zirytowany głos:
– A może po prostu nie chcesz, żebym z nią rozmawiał? – wypaliłem, sam zaskoczony ostrością własnych słów.
– Znowu zaczynasz, Adam? – podniosła głos. – Pracujesz tam, ale to nie znaczy, że masz prawo mnie kontrolować!
– Nie kontroluję. Po prostu próbuję być ojcem, do cholery.
– To wróć. Siedź w domu. Przestań się wiecznie usprawiedliwiać, że wszystko robisz dla nas – rzuciła zimno. – Dla ciebie też to wygodne.
Chciałem coś powiedzieć, ale usłyszałem tylko sygnał końca połączenia. Odłożyłem telefon powoli. Zamarłem. Znowu to samo. Znowu zostałem z niczym. Oparłem głowę o szybę. W głowie kotłowały się wspomnienia. Nasze wspólne poranki, gdy Lena raczkowała po łóżku i łaskotała mnie po brodzie. Magda gotująca zupę, z ręcznikiem na głowie, tańcząca z łyżką jak z mikrofonem. Przysięgliśmy sobie, że się nie pogubimy. Że się nie rozpadniemy, choćby nie wiem co.
I co? Gdyby nie filmy w telefonie, nie pamiętałbym, jak brzmi głos mojej córki. A Magda… z każdym dniem czułem, że oddala się ode mnie coraz bardziej. Jakby była już gdzieś indziej. Z kimś innym?
– Nie. To niemożliwe – powiedziałem sam do siebie, zbyt szybko.
Ale coś się we mnie zachwiało. Jakby grunt pod stopami zaczął się kruszyć.
Miałem to na zdjęciu
Zdjęcie przyszło znienacka, jak cios prosto w żołądek. Michał, kumpel z podstawówki, który mieszkał nadal w tym samym miasteczku co Magda, wysłał mi je wieczorem przez komunikator. Bez słowa. Kliknąłem. Kawiarnia „Verona”, ta niedaleko parku. Przy jednym ze stolików siedziała Magda. Uśmiechnięta. Opierała się lekko o ramię jakiegoś faceta. Kręcone włosy, trzydniowy zarost, luźna koszula rozpięta przy szyi. Trzymał szklankę i patrzył na nią tak, jak ja patrzyłem kiedyś.
Zamknąłem oczy. Serce waliło mi jak młot. Wyszedłem z kabiny, stanąłem przy ciężarówce, zaciągnąłem się głęboko chłodnym, październikowym powietrzem. Telefon drżał w dłoni. Zadzwoniłem.
– Halo? – odebrała szybko. Chyba nie wiedziała, że coś się stało.
– Kim on jest? – zapytałem bez wstępów. – Dostałem zdjęcie. Uśmiechasz się do niego jak do mnie... kiedyś.
Zaległa cisza. Zbyt długa.
– Adam, to nie tak. To tylko kolega z pracy – powiedziała zbyt szybko. – Poszliśmy na kawę. Nic więcej.
– I każdy kolega cię tak obejmuje? – zapytałem z ironią. – Nie jestem idiotą, Magda.
– Przesadzasz. Nic się nie dzieje. Jesteś daleko, wszystko ci się roi – próbowała zachować spokój, ale jej głos już był inny. Nerwowy. Niepewny. – Nie robię nic złego! – krzyknęła nagle. – To ty wyjechałeś! To ty zniknąłeś z naszego życia!
– Zniknąłem, żeby was utrzymać! Żebyśmy mieli lepiej!
– A co nam po tym? Co po pieniądzach, jak ciebie nie ma?
Nie odpowiedziałem. Słowa ugrzęzły mi w gardle.
– Idź spać. Jesteś zmęczony. Rano znów będziesz udawał, że nic się nie dzieje – rzuciła chłodno i się rozłączyła.
Stałem długo przy ciężarówce. Dłoń zaciskała się wokół telefonu tak mocno, że zbielały mi knykcie. Nie było już żadnych wątpliwości. Zaczynałem tracić wszystko, co miałem. I nie miałem pojęcia, jak to powstrzymać.
Ktoś zajął moje miejsce
Nie mówiłem nic. Nikomu. Po prostu skróciłem trasę. Przesunąłem ostatni kurs, podmieniłem z kolegą terminy. Wróciłem wcześniej. Bez zapowiedzi. Nie potrzebowałem już potwierdzenia. Musiałem zobaczyć. Była sobota. Deszcz siąpił od rana, wilgotny, jesienny chłód wgryzał się w kości. Przeszedłem przez podwórko, w głowie pulsowało tylko jedno pytanie: czy naprawdę to zrobiła?
Otworzyłem cicho drzwi. Przeszedłem do przedpokoju. Cisza. Ale nie pusta cisza. Słyszałem śmiech… dziecięcy, radosny. I męski głos. Obcy. Zamarłem. Zsunąłem kurtkę. Buty zostawiłem na wycieraczce. Po cichu przeszedłem przez korytarz.
Stanąłem w progu salonu. Lena, moja córka, siedziała na kanapie… na kolanach jakiegoś faceta. Bawił się z nią w konika, udawał, że parska i rży. Mała piszczała z radości. Magda stała przy drzwiach balkonowych z kubkiem herbaty. Zamarła, gdy mnie zobaczyła.
– Cześć, tatuś – zawołała Lena, jeszcze nieświadoma napięcia, które właśnie zawisło w powietrzu.
Obcy mężczyzna od razu się wyprostował. Postawił Lenę na ziemi.
– To musi być twój tata – powiedział z lekkim uśmiechem, prostując się i wyciągając dłoń.
Nie podałem mu ręki.
– Kim on jest?! – powiedziałem cicho, ale ostro, patrząc tylko na Magdę.
Zbladła.
– To… Tomek – odpowiedziała, nie patrząc mi w oczy.
– Od kiedy pozwalasz obcym facetom nosić moją córkę po moim domu? – podszedłem bliżej. Ręce mi drżały.
– Adam, spokojnie – próbowała coś powiedzieć, ale nie słuchałem.
– Od kiedy? – powtórzyłem, głośniej.
– To wcale nie tak… – zaczęła Magda, ale urwała.
Spojrzałem na tego faceta. On spuścił wzrok. Lena stanęła obok mnie, złapała mnie za rękę.
– Tęskniłam, tato.
Zacisnąłem zęby. Musiałem się stamtąd wydostać, zanim zrobię coś, czego pożałuję. Bez słowa odwróciłem się i wyszedłem. Za drzwiami oparłem się o ścianę. Złapałem powietrze, jakby ktoś przycisnął mi płuca. Wszystko się posypało. Moja rodzina, mój dom… A ja stałem na zewnątrz, obcy. Jak intruz.
Musiałem zacząć walczyć
Minęły trzy dni. Magda się nie odezwała. Ja też nie. Spałem w wynajętym pokoju nad pizzerią, gdzieś na obrzeżach miasta. Miejscówka tymczasowa, jak najdalej od nich.
We wtorek wróciłem po swoje rzeczy. Czekała. Sama. Drzwi otworzyła powoli. W progu wyglądała… zwyczajnie. Bez makijażu, w swetrze, który kupiliśmy razem na przecenie. Pachniała domem.
– Możemy chwilę pogadać? – zapytała cicho.
Wszedłem. W salonie już nie było Tomka. Zresztą, nie o niego chciałem pytać. Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Stół między nami wydawał się większy niż zwykle.
– Nie planowałam tego – zaczęła. – Nie tak to miało wyglądać.
– To jak? – zapytałem bez emocji.
– Było mi ciężko – odpowiedziała, nie patrząc w oczy. – Siedziałam tu sama. W dzień – praca, dziecko, dom. W nocy – cisza. Pustka. I te głupie wiadomości od ciebie, że wszystko „dla nas”. Tylko że nas tu nie było, Adam. Tylko ja i Lena.
– Nie byłaś sama – powiedziałem spokojnie. – Miałaś mnie. I nasze dziecko.
– Miałam twoje przelewy – skrzywiła się. – Miałam rozmowy, w których pytałeś tylko, jak Lena w szkole. A ja? Czy pytałeś mnie, jak się czuję?
Zamilkła. Chwilę siedzieliśmy w ciszy. W końcu dodała:
– Od pół roku jestem z Tomkiem.
Zacisnąłem dłonie.
– Myślałam, że jak wrócisz, powiem ci wszystko. Ale… wszystko się skomplikowało.
– Nie chcę cię zatrzymywać – powiedziałem twardo. – Skoro już jesteś tam, gdzie chcesz być. Ale Lenki ci nie oddam.
Wstała. Jej twarz stężała.
– To ja byłam przy niej cały czas. Ty nawet nie wiesz, jaki kolor teraz lubi.
Zrobiło mi się słabo. Miała rację. Co ja wiem o byciu ojcem?
– Wiem tylko jedno – powiedziałem. – Że chcę być jej ojcem. I że nie pozwolę, żeby inny facet ją wychowywał, kiedy ja jeszcze żyję.
– Może za późno się obudziłeś – powiedziała cicho. – Ale nie tylko ty masz coś do powiedzenia.
Spojrzałem na zdjęcie Leny na komodzie. Miała wtedy trzy lata. Trzymała mnie za palec. Nie oddam jej.
Tym razem zostanę
Rozpoczęliśmy walkę w sądzie. Formalnie – o kontakty. Ale dla mnie to było coś więcej. Walka o obecność. O to, żeby Lena nie mówiła do innego faceta „tato”, kiedy ja wciąż istnieję.
Zmieniłem trasy na lokalne. Znalazłem mieszkanie kilka przecznic od jej szkoły. Skromne, ale ciepłe, jasne. Przychodzi do mnie w czwartki i co drugi weekend. Na początku była cicha. Patrzyła uważnie, jakby próbowała sobie przypomnieć, kim jestem. Ale potem…
– Pamiętasz, jak robiliśmy naleśniki z czekoladą i mama krzyczała, że zalaliśmy kuchnię? – zapytała któregoś dnia.
Uśmiechnąłem się. Pamiętałem. Dokładnie.
Wieczorami siedzę w tym mieszkaniu i patrzę na ściany, które powoli zapełniam jej rysunkami. Ostatnio dała mi obrazek – my na rowerach. Ona z warkoczami, ja z wielką głową i uśmiechem. Pod spodem napisała: „Tata i ja. Już zawsze”. Trzymałem ten rysunek długo, a potem się po prostu rozpłakałem.
Czasem myślę, czy można było to uratować. Czy wystarczyło zostać, zarabiać mniej, ale być. Być obecnym. Być mężem, ojcem, człowiekiem. A nie maszyną do pieniędzy. Może tak. Może nie. Ale wiem jedno – nie mogę jej już zawieść. Nie wiem, czy kiedykolwiek odzyskam wszystko, co straciłem. Pewnie nie. Ale nie przestanę walczyć. Jestem ojcem. A ojciec nie ucieka.
Adam, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wyjechałem na rok do Norwegii, by zarobić na rodzinę. W tym czasie żona zrobiła mnie na szaro i puściła z torbami”
- „Ożeniłem się z bogatą wdówką dla kasy. Byłem przekonany, że ją przechytrzę, ale to ona wykiwała mnie”
- „Uwierzyłem w zdradę, której nie było, zamiast zaufać żonie. Teraz zamiast świętować rocznicę, chodzę po prawnikach”

