Reklama

Nazywam się Filip, mam 38 lat. Jestem zwyczajnym facetem – żadnych luksusów, ale też nie bieduję. Mieszkam z żoną na warszawskim Tarchominie w dwupokojowym mieszkaniu, które jeszcze spłacamy. Pracuję w administracji pewnej korporacji. Mam etat, ubezpieczenie i spokój. Moja żona, Kasia jest konkretna, rzeczowa, zawsze twardo stąpająca po ziemi – bywa dla mnie lustrem, które czasem pokazuje zbyt dużo.

Moja siostra, Dominika jest zupełnie inna. Młodsza ode mnie o sześć lat, wieczna optymistka z chaotycznym CV i jeszcze bardziej poplątanym życiem uczuciowym. Pracowała jako kelnerka, kosmetyczka, coś tam robiła w call center, raz nawet sprzedawała świece zapachowe przez internet. Zawsze „coś nowego”, „coś się rusza”, „będzie lepiej”. Tylko nigdy nie było.

Pewnego wieczoru zadzwoniła. Kasia siedziała na kanapie z książką, ja przysypiałem.

– Filip, mam okazję wyjechać do Irlandii. Praca przy starszych osobach. Dobre warunki. Tylko brakuje mi na start. Pożyczyłbyś siedem tysięcy? Oddam za trzy miesiące. Z nawiązką.

Rozmawiałem potem z Kasią.

Zastanów się dobrze – powiedziała. – Ona cię kocha, ale siebie bardziej.

Wiem, że miała rację. A mimo to… chciałem wierzyć, że tym razem będzie inaczej.

Oczywiście, że zmiękłem

Dominikę odprowadzałem na lotnisko sam. Kasia nie chciała jechać.

– Nie obraź się, ale nie chcę patrzeć, jak znów robisz z siebie sponsora jej życia – powiedziała rano. – Powiedz jej, żeby oddała kasę, zanim kupi nową torebkę.

Na lotnisku Dominika była w swoim żywiole. Ubrana w nową kurtkę, z walizką pożyczoną od koleżanki i paszportem, który jeszcze pachniał drukiem. Cała promieniała. Widziałem tę energię, która zawsze ją ogarniała, gdy coś się „zaczynało”.

– To będzie przełom, Filip. Przysięgam – powiedziała, przytulając mnie mocno. – Trzy miesiące i stawiam ci obiad w jakiejś fajnej knajpie. A jak dobrze pójdzie, to może nawet wrócę z oszczędnościami i otworzę coś swojego. Może studio paznokci?

– Nie musisz niczego stawiać. Po prostu oddaj, co pożyczyłem.

Oddam z nawiązką! Słowo honoru – odpowiedziała z uśmiechem.

Gdy wracałem do domu, czułem w sobie dziwną ulgę. Może to rzeczywiście był dobry krok?

Kasia siedziała na kanapie, gdy wszedłem.

– I co? Wielki odlot?

– Tak. Pełna entuzjazmu. Jak zwykle.

– Tylko że entuzjazm sam nie spłaca długów – rzuciła. – Zobaczymy, czy dotrzyma słowa. Tylko pamiętaj o tym.

Nie odpowiedziałem. Może nie chciałem się przyznać, że w głowie też miałem ten cichy głos: „A jeśli znowu dałem się wkręcić?”.

Już zacząłem się cieszyć

Na początku wszystko wyglądało dobrze. Dominika pisała często – wiadomości, zdjęcia, relacje. Pokazywała pokój w wynajętym mieszkaniu, fotkę z nową koleżanką z pracy, selfie z autobusów i irlandzkich uliczek. Praca była ciężka, ale znośna. Miała zajmować się starszą panią po udarze – karmienie, sprzątanie, czasem zmiana pościeli i pampersów. Nie narzekała.

– Filip, ja zarabiam! Serio. Pierwszy raz w życiu czuję, że jestem na swoim miejscu!

Początkowo brzmiało to dobrze. Pomyślałem, że może jednak miałem rację, dając jej szansę.

Mijały jednak tygodnie. Wiadomości stawały się coraz rzadsze. W końcu dostałem SMS-a: „Hej, nie przejmuj się, jak się chwilę nie odezwę, mam zawalone dni i chore gardło. Odezwę się za kilka dni. Ściskam!”.

Potem była wiadomość, że nie dostała wypłaty na czas, bo „coś nie pykło z przelewem”. Później – że zablokowali jej konto, bo coś źle podpisała w banku. Następnie, że zgubiła telefon i pisze z pożyczonego. A potem… cisza.

Kasia nie wytrzymała.

Ile ona ci wisi? Siedem tysięcy? Filip, to są dwa nasze czynsze i raty kredytu. A ty dalej wierzysz w jej bajki?

– Może naprawdę ma problemy.

– Może tak. A może właśnie jesteś naiwniakiem, który po raz kolejny dał się wkręcić?

Kłótnia wisiała w powietrzu. Kasia podniosła głos, ja się zamknąłem w sobie. Przyszedł wstyd. Chciałem znów wierzyć, że może z niej coś będzie. Przecież jestem jej starszym bratem i... powinienem pomagać. Tylko że pomoc powoli zaczynała smakować jak przegrana.

Znowu było to samo

Minął ponad miesiąc bez żadnego kontaktu. Wysłałem jej kilka wiadomości, zadzwoniłem – bez odzewu. Niby mogło się zdarzyć, ale znałem Dominikę. Choć była chaotyczna, nigdy nie znikała na tak długo. Zaczęło mnie to gryźć. Nie tylko chodziło o pieniądze. Chodziło o to, że byłem jej bratem, a ona zniknęła, jakbyśmy nie istnieli. No i martwiłem się.

W akcie desperacji napisałem do Karoliny – współlokatorki, którą Dominika wspominała w jednej z wcześniejszych rozmów. Znalazłem ją na mediach społecznościowych po zdjęciu, które kiedyś przesłała siostra. Odpisała dopiero po dwóch dniach.

„Nie wiem, co się z nią dzieje. Wyprowadziła się chyba trzy tygodnie temu. Mówiła mi tylko, że jedzie do jakiegoś faceta do Galway. Nic więcej nie wiem. Sorry”. Zatkało mnie. Do jakiego faceta? Do Galway? Bez słowa? Bez kontaktu?

Wieczorem pojechałem do mamy. Potrzebowałem porozmawiać z kimś, kto znał Dominikę jeszcze lepiej niż ja.

Daj jej czas – powiedziała spokojnie, parząc mi herbatę. – Może potrzebuje przestrzeni. Nie każdy wszystko od razu ogarnia tak jak ty.

– Mamo, ja przecież nie chcę, żeby mi się kłaniała w pas. Chcę tylko wiedzieć, czy żyje. I czy kiedykolwiek miała zamiar oddać te pieniądze. Tyle.

– Nie bądź taki twardy. Przecież to twoja siostra.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Z kuchni pachniało mięsnym sosem, z radia leciała jakaś smętna ballada. A ja czułem, że coś we mnie się budzi. To już nie był smutek. To był gniew. I pytanie, którego nie chciałem zadawać: czy ona mnie po prostu wystawiła?

Wcale nie zniknęła

Zacząłem grzebać. Nie z powodu podejrzeń, tylko z bezradności. Wpisałem jej imię w internecie, przeszukałem stare komentarze, przejrzałem obserwujących. Cisza. Jakby zapadła się pod ziemię. Aż nagle – przypadkiem – trafiłem na zdjęcie, na którym ktoś ją oznaczył. Nie wrzuciła go ona. To był jakiś facet. Siedzieli razem w pubie. Irlandzki lokal, irlandzki wystrój, dwie pinty piwa i jej uśmiechnięta twarz, jakby nic nigdy się nie stało. Pisałem do niego trzy razy. Uprzejmie, z pytaniami, bez pretensji. Odczytał, nie odpisał.

Pokazałem to Kasi wieczorem.

– No i co ci mówiłam? Znalazła frajera numer dwa – jej głos był ostry, zimny. – Zgarnęła hajs, uciekła i nawet nie ma odwagi spojrzeć ci w oczy.

– Może nie wie, jak wrócić. Może się boi.

– Albo ma cię gdzieś, Filip. I lepiej, żebyś w końcu to zrozumiał.

Zamilkłem. Nie miałem siły się kłócić. A może właśnie nie chciałem, żeby Kasia zobaczyła, jak bardzo mnie to boli. Nie o pieniądze chodziło. Nie tylko. Chodziło o to, że zaufałem. Że byłem gotów się dla niej poświęcić. A ona nawet nie miała odwagi wysłać jednego „przepraszam”.

Wieczorem długo siedziałem w ciemności. Myślałem o wszystkich wspólnych chwilach, o dzieciństwie, o tym, jak kiedyś płakała, gdy złamałem sobie rękę, i jak kupiła mi lizaka z ostatnich kieszonkowych. A potem przypomniałem sobie, jak zniknęła. Bez słowa. Z moją kasą. I z moim zaufaniem.

Już mi nie zależało

Odpuściłem. Nie z ulgą, ale z bezsilnością. Nie pisałem, nie dzwoniłem, nie szukałem. Nie dlatego, że mi przeszło. Po prostu w pewnym momencie człowiek przestaje zadawać pytania, na które nikt nie odpowiada.

Kasia przestała poruszać temat Dominiki. Ja też. Żyliśmy obok siebie jak para ludzi, którzy kiedyś rozmawiali o marzeniach, a teraz dzielą przestrzeń i rachunki. Pewnego wieczoru przy kolacji spojrzała na mnie długo i bez słowa.

– Nie rozumiem, jak można tak kogoś oszukać – powiedziała cicho. – I nie rozumiem, jak ty nadal udajesz, że nic się nie stało.

– Bo nie wiem, co się stało. Może naprawdę ma jakieś powody.

– Filip, zostałeś frajerem. A nawet nie chcesz tego przyznać. I to boli mnie bardziej niż to, że straciliśmy te pieniądze.

Nie odpowiedziałem. A co miałem powiedzieć? Że wiem? Tego samego wieczoru dostałem wiadomość. Numer irlandzki. „Nie mogę teraz rozmawiać, ale wszystko kiedyś wyjaśnię”. Tyle. Osiem słów. Patrzyłem w ekran telefonu przez długą chwilę, zanim go wyłączyłem.

Nie chodziło już o kasę. Nie chodziło nawet o odpowiedź. Chodziło o to, że przestałem być dla niej kimś, komu należała się choćby odrobina szacunku. Zostałem odłożony na bok. Jak niewygodny rachunek. Położyłem się do łóżka i patrzyłem w sufit. Kasia leżała obok, plecami do mnie. Nie wiem, co gorsze – że straciłem siostrę, czy że chyba właśnie coś się złamało między nami.

Straciłem wszystkie złudzenia

Minął rok. Nie wiem, gdzie jest Dominika. Nie wiem, z kim. Czasem jeszcze sprawdzam jej konto na Instagramie, ale nic się nie zmienia – cisza, czasem jakiś widok w relacji. Może naprawdę się boi. Może jest jej wstyd. A może po prostu nigdy nie miała zamiaru się tłumaczyć. Tego nie wiem. I chyba już nie chcę wiedzieć.

Nie żałuję, że jej pomogłem. Chciałem jej pomóc. Nie dla siebie – dla niej. W tamtej chwili naprawdę wierzyłem, że to będzie jej nowy start. Czasem trzeba spróbować, nawet jeśli wszystko krzyczy, że to głupie. To nie kasa bolała najbardziej. Bolało to, że nie potrafiła być wobec mnie uczciwa. Że mogła powiedzieć: „Nie oddam, przepraszam, tak wyszło” – a zamiast tego zniknęła.

Przez to wszystko zrozumiałem coś ważnego. Pomagać można tylko tym, którzy tej pomocy chcą. Nie wszystkim powinno się podać rękę. Rodzina to nie jest immunitet. Czasem to tylko wspólna krew – i nic więcej.

Patrzę dziś na nasze stare zdjęcie. Ja, Dominika i mama – uśmiechnięci, mokrzy po bitwie na śnieżki. Trzymam ją za rękę. Ma może dziesięć lat. Ciekawe, czy jeszcze kiedyś spojrzę jej w oczy i nie poczuję tego wszystkiego od nowa. Nie wiem, czy w ogóle wróci. I już nie wiem, czy powinienem czekać.

Filip, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama