Reklama

Kiedy Lenka z Kubą zaproponowali nam wspólny wyjazd na grzyby, od razu się ucieszyłam, choć Marek podchodził do tego pomysłu dość sceptycznie.

– W tych deszczowych dniach to kiepski pomysł, nie sądzisz? Leje przecież bez przerwy – powątpiewał Marek.

– Słyszałam, że teraz można znaleźć sporo późnych gąsek, chcę ich poszukać – odparłam zdecydowanie.

– Skąd będziesz wiedzieć, gdzie iść? Pierwszy raz się tam wybierasz – zauważył Marek.

Daj spokój, nie martw się na zapas. Lenka często bywała u dziadka i świetnie zna okolicę. Poza tym, poruszamy się trochę na powietrzu, a na koniec Kuba przyrzekł zorganizować ognisko z kiełbaskami – wyjaśniłam.

– W porządku, to ja zabiorę coś do picia – zgodził się Marek.

Zdecydowaliśmy się na podróż do domku dziadka Leny w piątek wieczorem, bo wtedy ruch na drogach jest mniejszy. Kłopoty zaczęły się, kiedy GPS pokierował nas na leśną drogę, z dala od głównej trasy. W świetle reflektorów widać było kolejne drzewa, a Marek zręcznie prowadził auto między wystającymi korzeniami. Drzewa migały po bokach, podczas gdy on przyspieszał, chcąc dotrzeć do znajomych przed końcem kolacji.

W lesie nawigacja zaczęła wariować

Las nagle przybrał inny charakter – znaleźliśmy się w starym, gęstym zagajniku, który zdawał się wrogo nastawiony do przybyszów. Wszędzie wokół rozciągała się tylko szczelna zasłona zieleni, bez możliwości zobaczenia pojedynczych koron czy pni. Za dnia mogłoby to wyglądać całkiem przyjemnie, szczególnie gdyby przebijały się tu promienie słońca. Jednak teraz, w nocy, otaczał nas wyłącznie nieprzenikniony mrok.

– Kurczę! – krzyknął Marek, gwałtownie kręcąc kierownicą i wciskając hamulec. Siła bezwładności szarpnęła nami, a auto obróciło się wokół siebie. Pod spodem coś głucho zagrzechotało.

– Co to było? – wypaliłam bez sensu, choć odpowiedź sama się nasuwała. Na drodze wyrósł przed nami wielki dąb, którego ledwo ominęliśmy.

– Przecież to droga, żadne drzewo nie ma prawa tu stać – stwierdził Marek, opuszczając samochód.

– Skręć w lewo — zaśpiewała melodyjnie Lana Del Rey, bo tak nazwaliśmy kobiecy głos z GPS-u.

Problemy z nią ciągnęły się już od dłuższego czasu. Za każdym razem, gdy ufaliśmy jej sugestiom, lądowaliśmy w kłopotach.

I dopiero teraz o tym wspominasz? – Marek prawie wyrwał telefon z uchwytu ze złości.

Wydawało się, że zapomniał, iż Lana to wyłącznie sztuczny głos, bo traktował ją, jakby była prawdziwą osobą. Ten wielki pień stał co prawda przy poboczu, ale na ostrym zakręcie – czego uwodzicielski głos Lany nie zdołał nam zawczasu zakomunikować. Uwierzyłam jej, mimo że brzmiało to niczym bajania staruszki ze wsi.

– Za chwilę dojedziemy do skrzyżowania, którą drogę mam wybrać? – spytał mąż.

GPS nie pomagał w podjęciu decyzji. Widziałam, jak Marek próbuje dodzwonić się do znajomych, ale telefon nie łapał zasięgu. Poszedł kawałek dalej szukać lepszego sygnału. Podczas jego nieobecności uchyliłam okno, a do środka wdarło się chłodne powietrze. Przeszył mnie dreszcz. Już miałam je zamykać, kiedy spostrzegłam coś niepokojącego. Las stał zupełnie nieruchomo. Było w tym coś dziwnego. Mimo wiatru żadna gałąź się nie poruszała, panowała kompletna cisza. Wyglądało to tak, jakby las przyczaił się do ataku. Z tych nieprzyjemnych przemyśleń wyrwał mnie Marek, który właśnie wrócił.

Po prostu się bałam

– Z tego co mówiła Lenka, już prawie jesteśmy na miejscu, zaraz wyjdziemy z tej puszczy. I dobrze, bo szczerze mówiąc, mam już po dziurki w nosie włóczenia się tymi szlakami. Chociaż byłem w harcerstwie i wiem jak sobie radzić w lesie, to tutaj nawet nie dało się zejść ze ścieżki. Wszystko jest tak strasznie zarośnięte, że jak próbowałem się wydostać, to tylko się podrapałem. Koniecznie muszę tu wrócić, jak będzie jasno.

Poczułam, że zimny dreszcz przebiega mi po kręgosłupie. Było coś nienaturalnego w tym, że mimo mocnych podmuchów wiatru, gałęzie stały nieruchomo, tworząc gęste sklepienie, przez które nawet Marek nie potrafił się przecisnąć. Całą sytuację odbierałam jako niepokojącą. Z wielką radością dostrzegłam rozjaśnienie na końcu tej leśnej ścieżki. Kiedy wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń, naszym oczom ukazała się łąka. W oddali stał już budynek "Placówki", a nad jego dachem unosił się dym z komina.

– No wreszcie jesteście! Czekam i czekam, już myślałem że się nie pojawicie – zawołał Kuba, stając w snopie światła dochodzącego zza drzwi.

– Las nie chciał nas wypuścić, trzymał nas w swoich szponach – zażartował teatralnie Marek, wyjmując bagaż z auta.

Nie wierzyłam w to

Za plecami Kuby pojawiła się Lena. Słowa Marka najwyraźniej mocno ją poruszyły.

– Ten teren zawsze był dziwny. Nigdy nie przepadałam za wizytami u dziadka. Te drzewa dookoła. Kiedy patrzę na gęstwinę lasu, czuję się uwięziona, jakbym była w pułapce. Myślicie, że to dziwne?Kuba się odezwał:

– Na początku Lenka wcale nie była przekonana do tego domu.

– A teraz spójrzcie, jaki to świetny zakątek do odpoczynku. Wokół taka cisza, no i ten wspaniały las – powiedział rozmarzony.

Lena szybko mu jednak przerwała:

– Właśnie, ten las. Nikt poza dziadkiem nie umiał się z nim dogadać. On nawet kłaniał się drzewom z szacunku. Mówił, że chronią okolicę, choć ludzie ze wsi nie są przekonani co do ich przyjaznych zamiarów. Nikt z miejscowych nie zapuszcza się tam po ciemku. Podobno parę osób przepadło bez śladu... – zawiesiła głos.

– To przesądy – wymamrotał Kuba pod nosem.

– Z tego powodu nikt nie chce tam zbierać drewna, nie mówiąc już o ścinaniu drzew. Ludzie wolą iść naokoło dodatkowy kawałek, zamiast zapuszczać się w to miejsce po zachodzie słońca. Każdemu, kto spędził tam choć jedną noc, wiadomo, że las nie lubi obecności człowieka.

– Same głupoty – burknął zniecierpliwiony Kuba, ale Lena całkowicie zignorowała jego komentarz.

– Sama raz się tam zaplątałam. Wybrałam się na poziomki, trzymałam się blisko skraju lasu. W pewnym momencie zorientowałam się, że straciłam orientację. Zupełnie jakbym została wciągnięta przez te drzewa. Zrobiło się mroczno, liście nie poruszały się na wietrze, a ptaki przestały śpiewać. W tej dziwnej ciszy słychać było jedynie skrzypiące konary i pojedyncze pęknięcia.

Razem z Markiem spytaliśmy w tym samym momencie:

– No i co było później?

– Zjawił się mój dziadek. On zawsze umiał znaleźć wspólny język z leśną gęstwiną.

Spędziliśmy całą noc przy ognisku, które Kuba rozpalił używając suchych patyków zebranych na obrzeżach lasu. Nie mogłam przestać wpatrywać się w migoczące języki ognia, które rzucały światło na ciemną ścianę drzew – tak bliską, że sprawiała wrażenie, jakby wystarczyło wyciągnąć dłoń, by jej dotknąć.

Nie mogłam spać

Las jakby wdzierał się na podwórko. Mieszkaliśmy na poddaszu, skąd rozpościerał się świetny widok na całą okolicę. Księżyc rozjaśniał noc, a jego zimne światło padało na łąkę, po której tańczyły cienie.

– To drzewo za bardzo zbliżyło się do budynku. Rano porozmawiam z Kubą o tym, że trzeba je przyciąć, bo inaczej rozwali szybę – pomyślałam.

Nagle potężna gałąź walnęła w szybę z głuchym łoskotem. Przeszły mnie ciarki. Silny wiatr szarpał bez litości konarami, które raz po raz uderzały w okno, rzucając dziwaczne, poskręcane wzory na ścianę naprzeciwko. Wszystko wyglądało jak scena z filmu katastroficznego. Na szczęście czułam obok siebie ciepło śpiącego Marka – inaczej pewnie dawno wybiegłabym z sypialni. Sen przyszedł do mnie dopiero ze świtem.

– Może zrobię wam kawę, zanim pójdziemy na grzyby? – zapytałam, schodząc do kuchni około dziewiątej.

– Poproszę. I podaj mi piłę, musimy obciąć kilka gałęzi. To drzewo jest za blisko budynku, słyszałeś ten okropny szum w nocy? – Marek pojawił się w drzwiach kuchni.

Razem z Kubą poszli do schowka szukać sprzętu. Lena próbowała ich zatrzymać.

To się źle skończy, możecie się wpakować w kłopoty.

– Co ty opowiadasz, Lenka? – Kuba przystanął na moment. – Mam dość męczenia się z tym cholernym drzewem – wkurzył się Kuba. – Nieważne jak blisko rośnie, trzeba je ściąć. Jutro poszukam kogoś we wsi do pomocy. Lena zmierzyła go wtedy uważnym spojrzeniem.

– Zapomnij, nikt się nie zgodzi. Przecież dziadek ostrzegał.

– Jak będzie trzeba, to załatwię ekipę z miasta do wycięcia – wtrącił się zniecierpliwiony Kuba.

Nigdy nie zrealizował tej obietnicy, a my nigdy nie poszliśmy tam na grzyby. Nie mam pojęcia, co sprawiło, że odpuścił. Teren "Placówki" stopniowo pochłania puszcza. Drzewa zajmują coraz więcej przestrzeni w ogrodzie, przejmując nad nim kontrolę. Rozrastają się bez przeszkód, bo Lena sprzeciwia się ich usunięciu. A w sumie i tak ciężko byłoby znaleźć kogoś chętnego do takiej roboty.

Magda, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama