„Wynajęłam pokój studentce, żeby dorobić do emerytury. Gdy zobaczyłam, jak zarabia na życie w moim domu, oniemiałam”
„Tego dnia wróciłam z zakupów wcześniej niż zwykle. Wkładałam klucz do zamka, gdy już usłyszałam ze środka muzykę. Drzwi do jej pokoju były lekko uchylone. Zerknęłam – z ciekawości, nie ze złośliwości. I wtedy ją zobaczyłam”.

- Redakcja
Poranki w moim domu zawsze pachniały herbatą z cytryną i odrobiną nostalgii. Wstawiam wodę, włączam telewizor – zawsze ten sam program śniadaniowy, te same twarze, te same żarty. Lubię rutynę, bo przynajmniej wiem, czego się spodziewać. W wieku sześćdziesięciu ośmiu lat człowiek nie potrzebuje już fajerwerków. Wystarczy spokój, święty spokój i trochę ciepła.
Odkąd zmarł mój Władzio, cisza w mieszkaniu wrosła we mnie jak tapeta w ścianę. Dzieci nie miałam, więc wynajmuję jeden pokój, żeby było raźniej i żeby ta moja emerytura wystarczyła nie tylko na leki i czynsz. W tym roku los przysłał mi Olę – dwudziestodwuletnią studentkę dziennikarstwa. Wnosi do mieszkania zapach perfum, kolorowych ubrań i tę młodzieńczą energię, której ja już dawno nie mam.
Nie mogę na nią narzekać – cicha, uśmiechnięta, grzeczna. Zawsze płaci na czas i nie hałasuje. Tylko czasem, późnym wieczorem, zza ściany słychać muzykę i jej śmiech. I to… dziwne gadanie. Jakby rozmawiała sama ze sobą.
– Olu, kochanie, z kim ty tak rozmawiasz po nocach? – zapytałam któregoś ranka, gdy spotkałyśmy się w kuchni.
– Z nikim, pani Heleno. Z kamerą. Prowadzę kanał. Taki… no, lifestyle’owy – zaśmiała się, jakby to było oczywiste.
– Life… co? – zmarszczyłam czoło.
– Życiowy. Pokazuję, jak żyję.
Przytaknęłam, choć nic z tego nie zrozumiałam. Jak można pokazywać obcym ludziom swoje życie? I jeszcze na tym zarabiać? Ale Ola zawsze się śmieje, więc machnęłam ręką. Może to ta dzisiejsza młodzież tak ma – zamiast pisać listy, gadają do telefonów.
Wieczorem znowu słyszałam zza ściany śmiech i stukot klawiatury. A ja pomyślałam, że ten świat, który kiedyś znałam, dawno już odjechał beze mnie.
Nie wiedziałam, co o tym myśleć
Tego dnia wróciłam z zakupów wcześniej niż zwykle. Deszcz lunął jak z cebra, więc zrezygnowałam z wizyty w piekarni i poszłam prosto do domu. Wkładałam klucz do zamka, gdy usłyszałam ze środka muzykę – głośną, rytmiczną, taką, przy której młodzi pewnie tańczą. Pomyślałam, że może Ola sprząta, więc cicho otworzyłam drzwi, żeby jej nie przestraszyć.
Drzwi do jej pokoju były lekko uchylone. Zerknęłam – z ciekawości, nie ze złośliwości. I wtedy ją zobaczyłam.
Stała pośrodku pokoju w krótkiej kolorowej bluzeczce i dżinsach, kręciła się w rytm jakiejś modnej piosenki. Przed nią był telefon ustawiony na statywie, a wokół niej migały kolorowe światełka jak z dyskoteki. Śmiała się, tańczyła, robiła miny. Nie wyglądała jak dziewczyna, tylko jak aktorka w jakimś dziwnym przedstawieniu.
Zastygłam w progu. Gdy się obracała, zobaczyła mnie i się roześmiała.
– Ojej, ja… nie chciałam przeszkadzać – wymamrotałam, czując się jak intruz.
– Nic się nie stało, pani Heleno! Nagram jeszcze raz. To tylko filmik na TikToka.
– Na co? – zdziwiłam się.
– TikTok. Taka aplikacja. Ludzie oglądają, komentują, czasem coś polubią… Fajne to!
Uśmiechnęłam się uprzejmie, ale w środku poczułam dziwne zakłopotanie. Kiedy byłam w jej wieku, dziewczyny tańczyły w parze z chłopakiem, a nie do telefonu.
– A to ktoś to potem ogląda? – spytałam ostrożnie.
– Oj tak! Czasem tysiące osób! – powiedziała z dumą. – Wie pani, to trochę jak mieć własny program w telewizji.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez grzeczność życzyłam jej powodzenia i poszłam do kuchni. Usiadłam z herbatą, słuchając przez ścianę, jak znowu włącza muzykę i powtarza taniec.
Wieczorem, już w łóżku, usłyszałam jej radosny głos:
– Kochani, dziękuję wam za sto tysięcy obserwujących! Jesteście najlepsi!
Zamarłam. Sto tysięcy? Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić tylu ludzi. Czułam się dziwnie… jakby ktoś przede mną otworzył drzwi do zupełnie innego świata – głośnego, młodego, kolorowego. Pomyślałam, że może nie chodzi tylko o zabawę.
Wstydziłam się, że jej zazdroszczę
Od tamtego dnia nie mogłam przestać o niej myśleć. Z pozoru wszystko było jak dawniej – Ola wychodziła rano na uczelnię, wracała z torbą zakupów i uśmiechem, a wieczorami znowu coś tam nagrywała. Ale we mnie coś się zmieniło. Zaczęłam się zastanawiać, po co to robi, dla kogo. I czy można z tego żyć.
Któregoś popołudnia, gdy wyszła na zajęcia, usiadłam przy komputerze. Wpisałam w wyszukiwarkę: „TikTok Ola L.”. Po chwili wyskoczyło mi jej konto. Kliknęłam. I… aż otworzyłam usta ze zdziwienia.
Na ekranie zobaczyłam moją lokatorkę – tę samą, co rano w szlafroku parzyła herbatę – tylko teraz błyszczała. Tańczyła, śmiała się, pokazywała ubrania, które zmieniała jak rękawiczki. Czasem opowiadała coś do kamery: o kosmetykach, o chłopaku, o studiach. W tle rozpoznawałam moje ściany, moją zasłonę, nawet kawałek stołu z moim obrusem. A pod filmikami – tysiące serduszek i komentarzy: „Ale jesteś piękna!”, „Uwielbiam cię!”, „Zrób Q&A, chcemy cię lepiej poznać!”.
Patrzyłam jak zahipnotyzowana. Czułam mieszankę fascynacji, wstydu i czegoś, co trudno mi było nazwać – zazdrości? Bo oto dziewczyna, która wynajmuje pokój u emerytki, była w centrum uwagi setek tysięcy ludzi. A ja? Całe życie ciężko pracowałam w szkole, wstawałam o szóstej rano, uczyłam cudze dzieci, na koniec zostałam sama z emeryturą i telewizorem. Że może ta dziewczyna zarabia więcej w tydzień, niż ja mam na cały miesiąc swojej emerytury. Zrobiło mi się przykro.
Wieczorem, przy kolacji, nie wytrzymałam.
– Olu… a to tak da się zarobić na tych filmikach? – spytałam niby od niechcenia, krojąc jabłko.
– Da się, jeśli się ludziom spodoba. Firmy płacą za reklamy, współprace, wie pani… różnie to bywa – powiedziała spokojnie.
– Czyli jesteś teraz… jak to się mówi… influenserką? – słowo ledwo przeszło mi przez gardło.
Ola roześmiała się, jakby to był komplement.
– No, trochę tak. Ale to tylko początek. Jeszcze dużo pracy przede mną.
Patrzyłam na nią, na te jej błyszczące oczy, i nie mogłam się powstrzymać.
– Kiedyś, żeby mieć szacunek, trzeba było coś umieć. Teraz wystarczy taniec i kamera.
Słowa wyszły mi ostrzej, niż chciałam. Dziewczyna zamilkła. Po chwili powiedziała cicho:
– Ja też coś umiem, pani Heleno. Trzeba odwagi, żeby pokazać siebie.
Po tych słowach wyszła do swojego pokoju. Zostałam sama z gorzkim smakiem w ustach. Wiedziałam, że zrobiłam jej przykrość. Ale jeszcze bardziej bolało mnie to, że miała rację. Ja nigdy nie miałam odwagi, żeby pokazać siebie.
To mnie oburzyło
Nocą nie mogłam zasnąć. W głowie wciąż słyszałam jej słowa: „Trzeba odwagi, żeby pokazać siebie”. W moim wieku człowiek nie lubi, gdy ktoś młody mówi mu prawdę prosto w oczy. A Ola to zrobiła – bez złośliwości, po prostu z przekonaniem.
Następnego dnia, kiedy poszła na uczelnię, włączyłam komputer. Znowu. Kliknęłam jej profil. Nie wiem, co mnie do tego pchało – ciekawość? A może to coś gorszego… jakaś potrzeba dotknięcia tego świata, który już nie jest dla mnie?
Przewijałam film za filmem. Ola tańczyła w kuchni, opowiadała o nowych butach, śmiała się, śpiewała. Była taka naturalna, taka… młoda. W tle migały moje meble, moje ściany. Aż nagle zobaczyłam komentarz: „Ale z super babką mieszkasz!”, „Pokaż panią Helenę!”, „Ta starsza pani jest cudna, chcemy ją poznać!”. Serce mi zamarło. Oni o mnie pisali! O mnie!
Poczułam, jak mnie zalewa fala gorąca. Nagle uświadomiłam sobie, że ta dziewczyna, którą przyjęłam pod dach, pokazuje mój dom całemu światu. Mój stół, moje firanki, moje życie! Bez pytania!
Kiedy wróciła, już nie potrafiłam zachować spokoju.
– Nie życzę sobie, żeby moje mieszkanie było w tych twoich filmikach! – powiedziałam ostro, od razu po jej wejściu.
Zamarła w progu z plecakiem na ramieniu.
– Przepraszam, nie pomyślałam… Przecież to tylko ściana w tle.
– Ściana? – podniosłam głos. – To mój dom! A ty robisz z niego scenę do przedstawienia!
Ola spuściła głowę.
– Ma pani rację, przepraszam. Usunę te filmy. Nie chciałam pani urazić.
Nic nie odpowiedziałam. Wzięłam czajnik, jakby nagle trzeba było natychmiast zrobić herbatę, żeby coś wypełniło ciszę.
Wieczorem rzeczywiście usunęła filmiki. Słyszałam, jak płakała w pokoju. A ja siedziałam po drugiej stronie ściany, z kubkiem w dłoni, i słuchałam tego płaczu, czując się okropnie. Wiedziałam, że przesadziłam.
Nie chciałam być dla niej złą starą kobietą. Ale coś we mnie się buntowało. Patrzyłam na tę dziewczynę i czułam się jak relikt. Niepotrzebna, z innej epoki. Świat pędził dalej, a ja zostałam na przystanku, z walizką wspomnień i kubkiem herbaty, której już nikt nie chce pić razem ze mną.
Zaczęłam ją lepiej rozumieć
Minęło kilka dni. W mieszkaniu zapanowała cisza, jakiej dawno nie było. Żadnej muzyki zza ściany, żadnych rozmów z telefonem. Tylko stukot czajnika i szelest moich gazet. Czułam ulgę, ale i… dziwny brak. Brak tego życia, które wnosiła ze sobą Ola.
Pewnego popołudnia zapukała do mojego pokoju. Stała w progu z talerzem i nieśmiałym uśmiechem.
– Pani Heleno… upiekłam ciasto. Marchewkowe. Może pani spróbuje? – zaproponowała, trzymając w dłoniach pachnący, jeszcze ciepły kawałek.
Zaprosiłam ją do stołu. Usiadła naprzeciwko z dłonią nerwowo ściskając kubek z herbatą.
– Chciałam panią przeprosić. Naprawdę nie chciałam pani obrazić. Dla mnie to… po prostu praca i zabawa w jednym. Dzięki temu nie muszę brać pieniędzy od rodziców – mówiła cicho, spuszczając wzrok.
– Wiem, kochanie. Może to ja przesadziłam – westchnęłam. – Bo widzę, że świat już mnie nie potrzebuje.
Ola spojrzała na mnie z takim zdziwieniem, jakby powiedziałam coś zupełnie niemożliwego.
– Niech pani tak nie mówi. Ludzie panią polubili, nawet pytali o panią.
Uśmiechnęłam się smutno.
– Nie wiem, za co mogliby mnie polubić. Ja już nawet nie rozumiem, co się dzieje w tym waszym internecie.
– Nie trzeba rozumieć wszystkiego – odparła łagodnie. – Wystarczy dać się poznać.
I tak, zupełnie nieoczekiwanie, zaczęłyśmy rozmawiać. Nie o aplikacjach, nie o pieniądzach, tylko o życiu. O moim Władziu, o tym, jak poznaliśmy się w bibliotece. O mojej pracy w szkole, o dzieciach, które zawsze czegoś chciały, ale nigdy nie dziękowały. A potem ona zaczęła opowiadać o swoich studiach, o chłopaku, który wyjechał za granicę, i o tym, że czasem czuje się potwornie samotna, mimo że ma wokół tylu ludzi. Z każdą godziną czułam, jak coś się rozluźnia – ta niewidzialna nić, która nas dzieliła, nagle zaczęła się splatać w coś prawdziwego.
Od tamtej rozmowy Ola częściej zaglądała do mnie do kuchni. Pomagała mi włączyć film na tablecie, pokazywała, jak działa aparat w moim telefonie. A ja opowiadałam jej o dawnych czasach, o tym, jak się kiedyś żyło bez internetu, ale z ludźmi, którzy potrafili patrzeć sobie w oczy.
Zrozumiałam, że ona nie robi nic złego. Po prostu żyje w innym świecie. Może szybszym, może bardziej kolorowym – ale nie gorszym. A może to właśnie ja powinnam nauczyć się nie bać nowego?
Czegoś się nauczyłam
Ola wyprowadziła się w czerwcu. Wróciła do rodziców, bo dostała staż w dużej redakcji w ich mieście. Pomogłam jej znieść walizki do windy, a gdy się żegnałyśmy, w oczach miała łzy.
– Pani Heleno, dziękuję, że pani mnie przyjęła – powiedziała cicho, obejmując mnie mocno. – Bez pani pewnie bym się dawno poddała.
– Daj spokój, dziecko. To ja dziękuję – odparłam, choć głos mi zadrżał. – Za… towarzystwo.
Kiedy drzwi się za nią zamknęły, w mieszkaniu znowu zapadła cisza. Taka, jakiej się boję najbardziej. Przez kilka dni chodziłam po pokojach jak cień, sprzątałam po niej, wietrzyłam, składałam pościel. Na stole znalazłam bukiet margaretek i liścik. „Dziękuję, że była pani dla mnie domem”. Usiadłam i popłakałam się. Zrozumiałam, że przez te kilka miesięcy nauczyłam się od niej więcej, niż przez ostatnie lata od kogokolwiek.
Z ciekawości weszłam na jej kanał. Na pierwszym miejscu widniał nowy filmik – tytuł: „Dziś opowiem o kobiecie, która przypomniała mi, że warto być sobą w każdym wieku”. Kliknęłam. Ola siedziała w swoim nowym pokoju, ale mówiła o mnie. O mojej herbacie z cytryną, o naszej kuchni, o tym, że czasem warto słuchać starszych ludzi, bo oni też mają swoje marzenia.
Uśmiechała się, a ja patrzyłam na ekran z sercem bijącym jak wtedy, gdy Władzio po raz pierwszy trzymał mnie za rękę. Nie rozumiem do końca tego jej świata. Ale już wiem, że odwaga nie ma wieku. Może wcale nie chodzi o to, żeby tańczyć dla innych. Może trzeba się czasem odważyć zatańczyć… dla siebie.
Wstałam, odsunęłam krzesło, włączyłam radio i pozwoliłam, by melodia wypełniła ciszę.
– No dobrze, Władziu – szepnęłam z uśmiechem. – Teraz moja kolej.
I po raz pierwszy od dawna – zatańczyłam sama dla siebie.
Helena, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Trzymałam w domu kopertę z pieniędzmi na czarną godzinę. Syn ukradł wszystko i zniknął bez słowa”
- „Emerytura nauczyła mnie skromności. Codziennie jem to, co jest w promocji – nie to, na co mam ochotę”
- „Syn poprosił o pożyczkę, więc zaciągnąłem kredyt. Teraz on hula po świecie, a ja z emerytury spłacam jego fanaberie”

