„Wynajęłam kuzynce mieszkanie, bo potrzebowała pomocy. Rodzina bywa bardziej toksyczna niż potrawka z muchomorów”
„Przytuliła mnie szybko, bardziej z obowiązku niż z wdzięczności. Zanim wyszłam, jeszcze raz rozejrzałam się po pokoju. Stół pod oknem, wersalka z narzutą w beżowe pasy, kredens z porcelaną babci. Wszystko na swoim miejscu”.

- Redakcja
Niektórzy ludzie przywiązują się do rzeczy. Do filiżanki z ukruszonym uchem, do ścierki, która pamięta jeszcze czasy PRL-u. A ja przywiązałam się do miejsca. Do czterdziestu kilku metrów kwadratowych, czyli mieszkania po mojej babci – pachnącego zawsze cynamonem, kurzem i jej perfumami „Być może…”.
Miałam sentyment
Babcia była dla mnie kimś wyjątkowym. Zastępowała mi mamę, kiedy ta pracowała na dwa etaty, a ojciec zniknął z życia tak szybko, jak się w nim pojawił. U babci było ciepło, cicho, spokojnie. Tam się chowałam, kiedy miałam złamane serce w liceum. Tam wracałam z plecakiem pełnym prania, kiedy studiowałam w innym mieście. I tam, na starej, wypłowiałej kanapie, płakałam po jej śmierci.
Nie chciałam tego mieszkania wynajmować, nie chciałam go nawet remontować. Stało przez jakiś czas puste, aż ściany zaczęły pachnieć samotnością. Ale nie umiałam nikomu go oddać. To był mój azyl, mój ostatni kontakt z nią.
Z Jolką nigdy nie byłam jakoś szczególnie blisko, ale zawsze miałyśmy dobry kontakt, przynajmniej tak mi się wydawało. Ona była córką siostry ciotecznej mojej mamy, kilka lat młodsza, zawsze trochę w cieniu, trochę pogubiona. Przez lata widywałyśmy się sporadycznie – śluby, pogrzeby, święta. Ale kiedy zadzwoniła do mnie pewnego jesiennego wieczoru z drżącym głosem i poprosiła o pomoc, nie zawahałam się. Znałam to uczucie, kiedy nie ma się dokąd pójść.
Potrzebowała pomocy
Powiedziała, że to tylko na chwilę. Jej życie się zawaliło, musi się pozbierać, stanąć na nogi, a potem znajdzie coś swojego. I wtedy, kierując się sercem, dałam jej klucze do mieszkania po babci.
– Naprawdę tylko na miesiąc, może dwa – powiedziała. – Muszę się ogarnąć, znaleźć coś swojego. Nie chcę ci siedzieć na głowie.
Stałyśmy w przedpokoju, trzymałam w dłoni klucze. Przez chwilę wahałam się, zanim je podałam.
– Wiesz, że to mieszkanie jest dla mnie ważne… – zaczęłam, ale nie skończyłam. Pokiwała głową, niby ze zrozumieniem.
– Marysiu, ja wszystko wiem, naprawdę. To tylko na chwilę, obiecuję. Nawet nie będziesz musiała mnie odwiedzać, nie narobię bałaganu, nie zaproszę nikogo. Potrzebuję ciszy, żeby stanąć na nogi.
Uśmiechnęła się tak, jakby dostała prezent, na który nie liczyła. Przytuliła mnie szybko, bardziej z obowiązku niż z wdzięczności. Zanim wyszłam, jeszcze raz rozejrzałam się po pokoju. Stół pod oknem, wersalka z narzutą w beżowe pasy, kredens z porcelaną babci. Wszystko na swoim miejscu, jakby czas się tu zatrzymał.
Ufałam jej
W drodze do swojego domu wmawiałam sobie, że dobrze zrobiłam. Przecież to rodzina, a rodzinie się pomaga, nawet jeśli to nie są te najbliższe osoby. W końcu nie było mnie stać na remont, mieszkanie stało puste, a ona potrzebowała schronienia.
Zaczęło się niewinnie. Pewnego popołudnia, kiedy wracałam z pracy, zatrzymała mnie sąsiadka z tej samej klatki, w której teraz mieszkała Jolka.
– A ci Anglicy to u was rodzina? – zapytała niby mimochodem, jakby pytała o pogodę.
Zamarłam. Anglicy? U nas?
– W sensie… u mnie?
– No, w mieszkanku po twojej babci. Takie młode małżeństwo.
Uśmiechnęłam się sztywno, ale w środku aż mi się zagotowało. Po powrocie do domu zadzwoniłam do Joli.
– Jacyś obcokrajowcy wchodzili do mieszkania. Możesz mi wytłumaczyć, co się dzieje?
– Aaa, to znajomi, tylko na weekend. Wiesz, chciałam pomóc.
Jej ton był lekki, ale coś mi nie grało.
– Jolka, ja ci dałam to mieszkanie, żebyś mogła stanąć na nogi. Nie na biznes.
– Przesadzasz. Naprawdę tylko weekend.
Nabrałam podejrzeń
Nie wiedziałam jeszcze dokładnie, co się dzieje, ale wiedziałam jedno – coś jest bardzo nie tak. Wpisanie adresu mieszkania w wyszukiwarkę było impulsem. Nie sądziłam, że coś znajdę, ale znalazłam. Zdjęcia wnętrza, które znałam jak własną kieszeń. Stół babci, zasłony, lampa z rzeźbioną nóżką. Opis po angielsku, cennik w euro. Kalendarz zarezerwowany prawie na cały miesiąc. Zadzwoniłam od razu.
– Jola, znalazłam mieszkanie na stronie z noclegami. Jesteś w stanie to wytłumaczyć?
– Słuchaj… po prostu ktoś zapytał, potem ktoś drugi. Czasy są ciężkie, Marysia, trzeba się ratować.
– Ratować? Na moim mieszkaniu, które ci dałam, bo ci współczułam?
– No nie dramatyzuj. Przecież nie mamy żadnej umowy. Nikt nie powiedział, że nie mogę.
Zaniemówiłam. Słowa nie chciały przejść przez gardło.
– To nie jest uczciwe. Wiesz o tym – powiedziałam.
– Życie nie jest uczciwe – rzuciła i się rozłączyła.
Zawiodła mnie
Patrzyłam na ekran telefonu z niedowierzaniem. Przez chwilę miałam ochotę płakać, ale zamiast tego usiadłam przy biurku i zaczęłam szukać numeru do prawnika. „Nie zostawiasz mi wyboru” – pomyślałam. I pierwszy raz od dawna poczułam więcej gniewu niż żalu.
Nie chciałam wojny. Przez kilka dni łudziłam się, że może jeszcze przeprosi, jakoś to odkręci. Ale Jola zamilkła. Nie odbierała telefonów, a kiedy w końcu wysłałam jej pismo z wezwaniem do opuszczenia mieszkania, odpowiedziała SMS-em: „Bez umowy nic nie udowodnisz. To też mój dom”.
W kancelarii prawnej czułam się nieswojo. Mecenas był uprzejmy, konkretny, zapytał o szczegóły, obejrzał wydruki z ogłoszenia. Potem spojrzał na mnie z lekkim smutkiem.
– Ma pani rację. Ale to nie będzie proste.
– Już nic nie jest proste – powiedziałam.
Sprawa trafiła do sądu. Jola przyszła na rozprawę z uśmiechem. Pokazała zdjęcia „remontów”, tłumaczyła, że inwestowała w lokal, że nikt jej nie informował, że nie wolno. Udawała pokrzywdzoną, mówiła o „rodzinnych ustaleniach”, które rzekomo dawały jej prawo tam mieszkać.
Nie miałam wyboru
Siedziałam naprzeciwko i miałam wrażenie, że to nie ona, że patrzę na kogoś obcego. Spokojna, pewna siebie, sprytna. Mówiła o mieszkaniu mojej babci, jakby mówiła o wynajętym lokalu na biznes. Wyszłam z sądu wyczerpana. Czułam, jakbym właśnie przestała walczyć z kuzynką, a zaczęła walczyć z własnymi złudzeniami.
Sędzia mówił spokojnym, rzeczowym tonem, a ja tylko kiwałam głową. Jola nie protestowała, przynajmniej nie wtedy. Tydzień później przyszło pismo: apelacja. Bez słowa do mnie, bez kontaktu, tylko suchy dokument z kancelarii.
Wróciłam do mieszkania po raz pierwszy od miesięcy. Miałam klucz, który jeszcze pasował, choć wszystko inne już nie pasowało. W środku było czyściej niż kiedyś, ale pusto. Ściany pomalowane na biało, meble inne, po babci zostało tylko lustro w łazience.
Usiadłam na parapecie i długo patrzyłam na podwórko. W tej ciszy słyszałam własne myśli. Nie czułam już wściekłości, tylko zmęczenie i coś w rodzaju żalu, który był cichszy niż wcześniej, ale głębszy. Straciłam coś więcej niż mieszkanie.
Maria, 47 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa uważa mnie za złą matkę, bo pozwalam dzieciom oglądać bajki. W końcu pękłam i 1 zdaniem utarłam jej nosa”
- „Nie mogę znieść tego, że moje dzieci ciągle kłócą się o pieniądze. Otworzą oczy, gdy moje się już zamkną”
- „Moi rodzice namówili mnie, żebym wzięła ślub dla pieniędzy. Nie kocham męża, ale żyję jak królowa”

