Reklama

Czasami wydaje mi się, że moje życie toczy się między jednym ciastem a drugim. Sernik, szarlotka, makowiec – wszystko z pamięci, bez przepisu. Pieczenie mnie uspokaja. Kiedy mieszam w misce mąkę i jajka, świat na chwilę przestaje hałasować. Może dlatego, że w moim domu już dawno zrobiło się zbyt cicho. Paweł wraca późno, często nawet po północy. Zmęczony, milczący, pachnący obcym powietrzem. Ja wtedy udaję, że śpię. Nie dlatego, że się obrażam. Po prostu nie wiem już, o czym mielibyśmy rozmawiać.

Renata – moja sąsiadka z piętra niżej – mówi, że tak to już jest po latach małżeństwa. Ale ona ma energii za nas obie. Zawsze w biegu, z telefonem przy uchu, z pomalowanymi paznokciami i nowymi pomysłami. Prowadzi mały salon kosmetyczny w swoim mieszkaniu. Kiedyś, dla żartu, zaproponowała mi układ: ona zrobi mi paznokcie, ja w zamian przyniosę jej ciasto. Śmiałyśmy się wtedy, że to idealna wymiana. „Ty pieczesz jak anioł, a ja maluję jak Picasso” – powiedziała. I tak już zostało. Zgodziłam się.

W każdy piątek zanosiłam jej coś słodkiego, a w sobotę siadałam przy jej stole, patrząc, jak jej szybkie dłonie zamieniają moje paznokcie w coś pięknego. W tle radio, plotki, śmiech. Było w tym coś z terapii.

Czasem myślę, że życie kobiet to niekończąca się wymiana przysług – czasu, emocji, uśmiechu. Wszystko po to, żeby nie czuć się samotną.

Jego słowa zostały mi w głowie

Nasza mała wymiana działała jak w zegarku. W każdy weekend ja znosiłam ciasto, a Renata dbała o moje paznokcie. Czasem przychodziłam z blachą sernika, innym razem z kruchą tartą z malinami. Śmiałyśmy się, że jesteśmy jak spółdzielnia – jedna od słodyczy, druga od urody.

– Zobacz, jakie dziś zrobiłam paznokcie Zosi z parteru! – chwaliła się Renata, przesuwając po telefonie zdjęcia.

– Piękne, naprawdę. Ty to masz rękę – odpowiedziałam z uznaniem.

– A ty za ciasta powinnaś dostać order! – roześmiała się, wskazując na talerz z kawałkiem mojego makowca. – Adam by cię za to ciasto po rękach całował.

Adam – jej mąż. Przystojny, z tą pewnością siebie, której Paweł już dawno nie miał. Czasem mignął mi na klatce schodowej, w sportowej kurtce, z termosem w dłoni. Zawsze uśmiechnięty, zawsze jakby w pośpiechu. Renata lubiła o nim mówić z przekąsem, ale słychać było, że go uwielbia.

– Wiesz, mój Adam to ma słabość do twoich wypieków. Jak tylko czuję zapach, to już mi podjada, zanim zdążę podać.

Następnego wieczoru zapukał do mnie po raz pierwszy.

– Pani Małgosiu, Renata mówiła, że ma mi pani coś przekazać… ten, sernik – stał w progu, uśmiechnięty, z tym błyskiem w oku, który sprawił, że przez chwilę zapomniałam języka w gębie.

– A, tak. Już niosę – odparłam z lekkim zawstydzeniem, wycierając ręce o fartuch.

Podałam mu blachę, a on, patrząc na nią, powiedział:

Takie ciasto powinno być nielegalne. Naprawdę, człowiek traci przy nim rozum.

Zaśmiałam się, ale w środku coś mnie ukuło. Coś miękkiego, niepokojącego. Przez chwilę poczułam się… zauważona.

Wieczorem, kiedy Paweł wrócił z pracy i bez słowa zniknął w łazience, wciąż słyszałam ten głos w głowie. „Nielegalne”. Głupie słowo, a jednak sprawiło, że nie mogłam zasnąć.

Wpadał coraz częściej

Z czasem nasza wymiana przysług zaczęła się rozrastać. Renata coraz częściej pukała do moich drzwi z uśmiechem i prośbą:

– Gosia, zrobisz mi ten sernik, co ostatnio? Bo wpadną dziewczyny, a ja nawet nie mam czasu nic upiec.

– Jasne, nie ma sprawy – odpowiadałam, choć zaczynałam czuć, że coś się zmienia.

Zamiast raz w tygodniu, piekłam już co kilka dni. „Na imieniny teściowej”, „na spotkanie z klientką”, „tak bez okazji, bo Adam uwielbia słodkie” – tłumaczyła. W zamian robiła mi coraz bardziej wymyślne paznokcie. Brokatowe, z drobnymi kwiatkami, raz nawet w kolorze malin, żeby „pasowały do twojej tarty”.

Któregoś popołudnia przyszła odebrać ciasto, cała roztrzęsiona i w pośpiechu.

– Dziękuję, kochana, ratujesz mi życie – rzuciła, przyciągając blachę do siebie jak skarb.

– Siadaj na chwilę, zrobię ci herbatę.

– Nie mogę, naprawdę. Adam już czeka, a ja… no, zaraz zadzwoni.

Nie spojrzała mi w oczy, jakby czegoś unikała. Zostałam w kuchni sama, z zapachem wanilii i pustym stołem. Coś mnie ścisnęło w środku, ale szybko to odgoniłam. „Pewnie naprawdę się śpieszy”, tłumaczyłam sobie.

Wieczorem znów usłyszałam pukanie. Myślałam, że to Renata po coś wróciła, ale w progu stał Adam.

– Dobry wieczór, pani Małgosiu. Renata kazała przeprosić, że nie zdążyła podziękować. I prosiła, żebym odebrał tę drugą blachę, bo… coś się jej pomyliło.

Patrzył na mnie tak, jakby chciał się zatrzymać na chwilę, jakby wcale nie spieszyło mu się z tą blachą.

– Jasne, już podaję – powiedziałam cicho, czując, że coś we mnie drży.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, poczułam zapach jego perfum. Został w powietrzu długo, zbyt długo. „Nie rób sobie nic z tego, Gosiu” – pomyślałam, odkładając ściereczkę. Ale w środku wiedziałam, że już zrobiłam.

Chciałam, żeby został

Adam zaczął przychodzić coraz częściej. Z początku tłumaczył to w prosty sposób:

– Renata zapomniała, kazała mi wpaść po ciasto.

Albo:

– Nie chciałem, żeby pani musiała schodzić, ja i tak wychodziłem do sklepu.

Za każdym razem stawał w progu, uśmiechnięty, pachnący świeżością i czymś, co trudno było nazwać – uwagą. Patrzył na mnie tak, jak nikt już od dawna nie patrzył. Nie jak na sąsiadkę, nie jak na kobietę, która zawsze pachnie cukrem i cynamonem. Patrzył, jakby widział mnie naprawdę.

Pani mąż to szczęściarz – powiedział kiedyś, gdy podałam mu kawałek sernika na talerzu.

– Szczęściarz? – uśmiechnęłam się krzywo. – Raczej pracuś.

– Ale ma kobietę, która nie tylko wspaniale piecze, ale jeszcze go usprawiedliwia.

Milczałam. Te słowa zabrzmiały jak komplement, ale w środku coś mnie ukłuło. Od tego wieczoru myślałam o nim zbyt często.

Kiedy znów przyszła Renata, rozsiadła się jak zawsze i zaczęła mówić, że kobieta musi sobie w życiu radzić.

Każdy ma swoje sposoby, żeby coś zyskać, Gosiu – mruknęła, dmuchając na paznokcie, które właśnie malowała.

– Sposoby?

– No wiesz… trochę uroku, trochę wdzięku. Trzeba umieć brać, kiedy dają.

Nie zrozumiałam wtedy, co miała na myśli. A może po prostu nie chciałam zrozumieć.

Kilka dni później Adam znów zapukał. Tym razem bez pretekstu.

Renata pojechała do koleżanki, a ja… pomyślałem, że może pani zrobiła coś nowego?

– Szarlotkę. Ale to miało być na jutro.

– Tylko kawałek – uśmiechnął się. – Dla największego fana pani ciast?

Usiedliśmy przy kuchennym stole. On żartował, ja się śmiałam, choć w środku czułam się winna. Nie dlatego, że zrobiłam coś złego, ale dlatego, że chciałam, żeby został jeszcze chwilę.

Kiedy wyszedł, w mieszkaniu zapadła cisza tak głęboka, że aż mnie przeraziła. W odbiciu szyby zobaczyłam swoje oczy – roziskrzone, młodsze o dziesięć lat. „Wiedziałam, że to nie jest właściwe” – pomyślałam, gasząc światło – „ale jego głos sprawiał, że zapominałam, kim jestem”.

To wszystko to był układ

To było późne popołudnie, wietrzne, z szarą chmurą nad blokiem. Wróciłam wcześniej z pracy, bo mikser odmówił współpracy. Chciałam go pożyczyć od Renaty, żeby skończyć ciasto na niedzielę. Zeszłam na dół, ale nie zdążyłam zapukać. Przez drzwi usłyszałam ich głosy.

Zrób to dla nas, Adam – mówiła Renata tonem, którego nie znałam. Nie tym wesołym, którym plotkowała przy manicure. Ten był chłodny, wyrachowany.

– A co ja mam niby zrobić? – odparł on, z lekką irytacją.

– Skoro Gosia tak dobrze piecze, trzeba z tego korzystać. A ty się jej odwdzięczysz.

Zamarłam. Serce zabiło mi tak mocno, że aż musiałam złapać się framugi. Nie wiedziałam, czy dobrze słyszę. „Odwdzięczy”? Fałszywymi komplementami i kawą, przy której czułam się ich przyjaciółka?

Stałam tak chwilę, nie mogąc złapać tchu. Wróciłam do siebie, ale dłonie trzęsły mi się bez przerwy. Chodziłam po kuchni, próbując ułożyć w głowie, co to znaczyło. Przecież Renata nie mogła… nie mogła kazać Adamowi ze mną flirtować. To absurd. A jednak jej słowa wciąż dudniły w głowie.

Następnego dnia poszłam do niej. Nie planowałam kłótni, chciałam tylko zapytać. Ale kiedy otworzyła drzwi, z idealnym makijażem i spokojnym uśmiechem, coś we mnie się przełamało.

– Renata, słyszałam was wczoraj.

– Nas? – uniosła brwi. – Kochana, chyba ci się coś przyśniło.

– Powiedziałaś Adamowi, żeby „zrobił to dla was”. Co to miało znaczyć?

Na chwilę milczała, potem zaśmiała się sucho.

– Oj, Gosiu, nie bądź taka święta. Przecież widzę, jak ci się oczy świecą, gdy on przychodzi. Może i on to zauważył.

– Jak możesz tak mówić?! – głos mi drżał. – Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami.

– Przyjaciółkami? – parsknęła. – Nie bądź naiwna. Każdy bierze z życia, co mu się należy. Ty pieczesz, ja korzystam. Taki mamy układ.

Poczułam, że brakuje mi powietrza. Stałam w jej korytarzu jak dziecko przyłapane na czymś, czego nie zrobiło.

Następnym razem pomyśl, zanim wpuścisz do kuchni kogoś na ciasto.

Wyszłam, czując, że nogi mam z waty. W domu oparłam się o ścianę i pierwszy raz od dawna płakałam – nie z żalu, nie z wstydu. Z pustki.

Myślał, że kupi mnie pochwałami

Następnego dnia Adam znów zapukał. Tym razem nie miał w dłoniach żadnej blachy ani torby. Stał z rękami w kieszeniach, jakby nie wiedział, co zrobić z własnym ciałem.

– Gosiu… mogę wejść? – zapytał cicho.

Przez moment chciałam zatrzasnąć drzwi. Ale w jego oczach nie było już tamtego błysku – tylko coś pomiędzy wstydem a zakłopotaniem. Skinęłam głową.

Usiadł przy stole. Ten sam stół, przy którym śmialiśmy się kilka tygodni wcześniej. Teraz pachniało tylko zimną herbatą.

Wiem, że wszystko wiesz – zaczął. – Renata mi powiedziała, że… że usłyszałaś.

– Powiedziała, że miałeś „zrobić to dla nich”. Co to znaczy? – spytałam spokojnie, ale głos mi się łamał.

Westchnął, przesunął dłonią po włosach.

– Ona… miała nadzieję, że jeśli będę do ciebie zaglądał, to… chętniej będziesz nam piekła. Renia nie spłaci twoich ciast samymi paznokciami. A ja…

– Więc to ty przyszedłeś po moje ciasto.

– Nie, nie tylko po to – przerwał szybko. – Wiesz, że nie. Ty jesteś… inna. Spokojna, ciepła. Nie udajesz. Przy tobie człowiek czuje się… dobrze.

– I dlatego to robiłeś? Dla spokoju? Czy dla niej?

Milczał. Patrzyłam na niego długo, aż w końcu poczułam, że coś się we mnie wyłącza. Że przestaję się złościć. Po prostu rozumiem. I to było najgorsze.

– Wiesz, Adam – powiedziałam po chwili. – Dla was to był układ. A dla mnie… coś, co przypominało lepsze życie.

Wstałam, podeszłam do kredensu i podałam mu torbę, w której wcześniej przynosił blachy.

– Oddaj to Renacie. I powiedz jej, że nie będę już piec. Ani dla niej, ani dla ciebie.

Stał chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie znalazł słów. Potem wyszedł, a drzwi zamknęły się cicho. Zostałam sama. Z zapachem wanilii, którego już nie czułam. I z dłońmi, których kolorowe paznokcie wyglądały nagle jak maskarada.

Już nie piekę

Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. W piekarniku zamieszkał mrok. Tace stoją puste, foremki schowane głęboko w szafce. Na początku nie umiałam sobie poradzić z tą pustką. Rano budziłam się i przez chwilę nasłuchiwałam – czy nie słychać pukania do drzwi, czy nie czuć w powietrzu zapachu świeżego ciasta. Ale nic się nie działo. Tylko cisza.

Paweł nie zauważył różnicy. Nadal wychodził wcześnie, wracał późno. Zjadał kolację, włączał telewizor i zasypiał w fotelu. Czasem myślę, że on też od dawna niczego nie czuje, tylko żyje z przyzwyczajenia – jak ja przez tyle lat.

Nie piekę już dla nikogo. Ani dla sąsiadów, ani dla znajomych, ani dla niego. Piekę czasem dla siebie, kiedy czuję, że znowu zaczynam się kruszyć w środku. Zapach masła i cynamonu wypełnia wtedy kuchnię i na chwilę przypomina, że mogę stworzyć coś dobrego – tylko dla siebie.

Renatę mijam czasem na klatce. Uśmiecha się sztucznie, jakby nic się nie stało. A ja tylko kiwam głową. Nie mam już w sobie gniewu. Jest tylko spokój, taki dziwny, jak po długiej burzy, kiedy człowiek stoi jeszcze w kałuży, ale wie, że deszcz już nie wróci.

Wciąż czasem myślę o Adamie. Nie z tęsknotą, raczej z litością. On też był tylko narzędziem w cudzych rękach. Może w pewnym sensie wszyscy nim byliśmy – narzędziami w swoich samotnościach.

Patrzę na stół, na którym kiedyś kroiłam sernik. Blat ma rysy, jakby pamiętał każdą rozmowę, każdy uśmiech. Przesuwam po nim dłonią i czuję chłód, ale też prawdę. Ciasto wystygło, paznokcie odrosły, ale gorzki smak rozczarowania pozostał.

Małgorzata, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama