Reklama

Byłem z siebie dumny, patrząc na moją Asię w tej sukni. Piękna, szczęśliwa... Taką ją zapamiętam na zawsze. Przez lata wyobrażałem sobie ten dzień: jak prowadzę ją do ołtarza, jak patrzę na nią, kiedy mówi „tak”, jak wzruszam się przy pierwszym tańcu. I wszystko na początku było dokładnie tak, jak miało być.

Goście się schodzili, muzyka grała cicho w tle, stoły wyglądały jak z katalogu – białe obrusy, świece, kwiaty w wazonach. Cieszyłem się, że mogę to wszystko dla niej zrobić. Moja mała córeczka miała mieć wesele marzeń.

Ale potem... zaczęły się szepty

Z pierwszymi toastami wydawało się, że wszystko idzie gładko. Ludzie się śmiali, gadali, żartowali. Ale kiedy zaczęły wchodzić pierwsze dania, coś zaczęło mi zgrzytać. Półmiski wyglądały... skromnie. Zwykle na takich weselach mięso aż się wysypuje z talerzy, a tu? Dwa kotlety na osobę. Pomyślałem: może coś się zmieniło, może teraz tak się podaje – ale widziałem miny gości. A potem, przy stole ciotki Eli i wujka Zbyszka, usłyszałem:

– Tylko dwa kotlety? Co to za skąpstwo?

Zacisnąłem zęby. Wiedziałem, że zaraz będzie gorzej.

Siedziałem przy stole z moją żoną, słuchając, jak ciotki i wujkowie coraz głośniej komentują. Zbyszek już prawie się unosił:

– Na weselu oszczędzać? Co to za moda? Jeszcze trochę i w ogóle chleba nam po plasterku dadzą!

Ela kiwała głową, cmokając z niezadowoleniem. Widziałem, jak kelnerzy się uwijają, ale... nie było co donosić. Półmiski stały prawie puste, a dokładek – jak nie było, tak nie ma.

Asia i Michał jeszcze byli w euforii, tańczyli, śmiali się, ale gdy zaczęli wracać do stołów i widzieli miny gości, coś w nich przygasło. Asia nachyliła się do mnie, z troską w oczach:

– Tato... Co się dzieje? Ludzie patrzą jakoś dziwnie...

Michał też się zbliżył, szeptem pytał:

– Panie Andrzeju, mieliśmy przecież pełne menu... Coś się musiało stać?

Spojrzałem na nich bezradnie, wzruszając ramionami, a w głowie huczało mi pytanie, którego nie chciałem wypowiedzieć na głos.

– Tylko dwa kotlety na osobę? – Zbyszek znów się wtrącił, tym razem podnosząc głos, jakby chciał, żeby wszyscy słyszeli. – A ja głodny jak wilk, kurde!

– Spokojnie, Zbyszek, pewnie zaraz coś doniosą – próbowałem go uciszyć, ale sam w to nie wierzyłem.

Ela spojrzała na mnie z ukosa, zaciskając usta.

– Jak nie mają, to trzeba było powiedzieć. Oszczędzacie na rodzinie?

Wtedy po raz pierwszy naprawdę poczułem, że coś jest nie tak.

Asia w końcu nie wytrzymała. Wstała od stołu, prostując się jak struna, i podeszła do kelnerki, która nerwowo kręciła się między stolikami.

– Przepraszam, czy mogłabym prosić o dokładkę mięsa? Goście są głodni – powiedziała cicho, ale jej głos drżał.

Kelnerka zerknęła na nią zaskoczona, potem spuściła wzrok i odpowiedziała szeptem:

– Bardzo przepraszam... To taki koncept, porcje wyliczone...

– Co? – Asia zamarła. – Jak to... wyliczone?

Podniosłem się od stołu i podszedłem bliżej. Michał też dołączył, wyraźnie spięty.

– Przepraszam, ale chyba doszło do jakiegoś nieporozumienia. Mieliśmy mieć pełne menu, z dokładkami – powiedział, starając się zachować spokój.

Kelnerka wzruszyła ramionami, jakby sama nie wiedziała, co ma powiedzieć.

– Szefowa mówiła, że to... budżetowa opcja.

– Budżetowa? – powtórzyła Asia, a jej głos zadrżał. – To jest wesele!

Spojrzała na mnie z rozpaczą w oczach.

– Tato... co teraz?

Stałem jak głupi

Co miałem powiedzieć? Że wszystko będzie dobrze? Że zaraz coś się wyjaśni?

– Nie martw się, córeczko, zaraz to ogarniemy – próbowałem ją uspokoić, ale czułem, jak serce wali mi w piersi.

Ela zza stołu parsknęła:

– Ogarniemy... Tylko co? Głodni jesteśmy!

Zacisnąłem zęby, ale wiedziałem – robi się naprawdę źle.

Asia i Michał nie wytrzymali – poszli na zaplecze, żeby to wyjaśnić. Widziałem, jak idą szybko, Michał z zaciśniętymi pięściami, Asia z nerwowym spojrzeniem, jakby szukała ratunku w oczach kelnerów.

Siedziałem jak na szpilkach, słuchając tego, co mówiła ciotka Ela:

– Taka impreza... no naprawdę, nie przystoi. Na weselu? Toż to skandal.

Zbyszek się śmiał, poklepując się po brzuchu:

– Szkoda, że zjadłem tylko jedną kanapkę przed wyjściem z domu, bo tu to chyba dietetyczne menu mamy!

Nie miałem siły odpowiadać. Słuchałem tego jak przez mgłę.

Nagle drzwi do zaplecza się otworzyły i wrócili Asia i Michał. Asia blada jak ściana, Michał z zaciśniętą szczęką. Usiadłem, a Asia, jakby nie wiedząc, co mówi, wyszeptała:

– Tato... oni... oni pomylili zamówienia. Nasze jedzenie pojechało na inne wesele.

Zrobiło mi się słabo. Patrzyłem na nią, a serce waliło mi jak młot.

– Co... co mówisz?

Michał wtrącił się, głosem pełnym goryczy:

– Powiedzieli, że nie da się już nic zrobić. Że jak chcemy, to mogą przywieźć coś na jutro.

– Jutro?! – wrzasnęła Ela. – To co, mamy tu siedzieć o suchym pysku do rana?

Asia zadrżała, Michał objął ją ramieniem, ale sam wyglądał na rozbitego.

A ja? Siedziałem w milczeniu, czując się jak idiota. Jak ojciec, który nie potrafił nawet córce zorganizować porządnego wesela.

Asia wstała od stołu tak gwałtownie, że prawie przewróciła krzesło.

– Nie mogę... nie dam rady – wyszeptała, po czym wybiegła z sali, jakby coś ją goniło.

Michał ruszył za nią, ale widać było, że nie wie, co zrobić. Patrzyłem, jak ciotki kręcą głowami, a Ela westchnęła teatralnie:

– No, pięknie... Wesele stulecia, nie ma co.

Zbyszek parsknął śmiechem:

– I jeszcze wódki nie donoszą. Chleb i woda – wesele dla mnichów.

Poczułem, jak wstępuje we mnie gorąco

Wstałem, patrząc na niego twardo:

– Zbyszek, może przestaniesz wreszcie? Wszyscy widzimy, co się stało, ale daruj sobie te komentarze.

Zbyszek wzruszył ramionami, ale już milczał.

Kelnerzy krążyli po sali, ale to, co podawali, wyglądało żałośnie – talerz chleba, kilka listków sałaty, parę kawałków sera. Ludzie patrzyli po sobie z niedowierzaniem.

Michał wrócił po chwili, blady jak ściana.

– Zamówiłem pizzę. Trzydzieści dużych, na koszt cateringu... Ale powiedzieli, że będzie dopiero za godzinę.

Asia siedziała w kącie sali, płakała w ramionach koleżanki. Patrzyłem na nią i czułem, jak mi serce pęka.

– Przepraszam... – wyszeptałem do siebie, ale wiedziałem, że ona mnie nie słyszy.

Patrzyłem na gości – ciotki z przekąsem, wujków, którzy głośno narzekali – i miałem ochotę zapaść się pod ziemię.

Siedziałem sam przy stole, gapiąc się w kieliszek z resztką wina. W sali panował coraz większy rozgardiasz – ktoś włączył głośno muzykę, ale nikt nie tańczył. Goście zaczęli się pakować, mrucząc coś pod nosem.

Zbyszek wstał, poprawiając marynarkę.

– No to co, impreza się skończyła, nie? – rzucił z przekąsem i popatrzył na mnie jak na nieudacznika. – A miało być wesele roku.

Ela dodała, nie odpuszczając:

– Nie martw się, Andrzej, będzie co wspominać... Wesele na suchym chlebie.

Próbowałem coś powiedzieć, ale słowa grzęzły mi w gardle.

Spojrzałem na Asię – siedziała skulona w kącie, twarz schowana w dłoniach. Michał obok niej, głaskał ją po plecach, ale sam wyglądał na zagubionego. Jakby nagle cały jego świat runął.

Zacisnąłem pięści na kolanach. Czułem się jak stary, bezradny człowiek, który nie potrafił ochronić własnej córki.

– To nie powinno tak wyglądać... – wyszeptałem sam do siebie.

Kelnerzy sprzątali talerze, na których została głównie sałata. Muzyka grała, ale nikt już nie zwracał na nią uwagi.

Spojrzałem na Asię, na Michała, na rozczarowanych gości. I wtedy poczułem coś, co ścisnęło mnie za gardło – zawiodłem ich wszystkich.

Wieczór dobiegł końca, sala opustoszała. Zostało kilka przewróconych krzeseł, plamy po winie na obrusach i ta cisza, która dudniła mi w uszach. Patrzyłem, jak Asia w milczeniu zbiera swoje rzeczy, jak Michał podaje jej kurtkę, a kelnerzy szybko znikają, jakby chcieli zapomnieć o tej katastrofie.

Podszedłem do niej powoli, czując, jak serce bije mi w piersi.

– Asiu... – zacząłem, ale głos mi zadrżał. – Przepraszam cię... Ja...

Ona spojrzała na mnie, a w oczach miała tyle smutku, że poczułem, jak coś we mnie pęka.

Tato, to nie twoja wina... – szepnęła, ale jej głos brzmiał jak echo czegoś straconego.

Nie odpowiedziałem. Wiedziałem, że to nie czas na słowa. Objąłem ją, a ona wtuliła się we mnie jak wtedy, gdy była małą dziewczynką.
Wychodziliśmy razem z sali – Asia, Michał i ja. Cicho, bez fanfar, bez śmiechu, bez tego, co miało być najpiękniejszym dniem w jej życiu.
I tylko myśl krążyła mi po głowie, jak refren: przepraszam, córeczko.

Mieczysław, 72 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama