„Wylałam kawę na białą koszulę szefa. Myślałam, że dostanę reprymendę, ale jego reakcja zaskoczyła nie tylko mnie”
„Kawa wylała się na koszulę mężczyzny, który stał obok mnie. On się obrócił i wtedy mnie przeszył spojrzeniem. To był nasz dyrektor, którego wszyscy traktowali z przesadnym szacunkiem, jakby każda jego mina mogła kogoś awansować lub zwolnić”.

- Redakcja
Zaczęłam pracę w dziale marketingu jednej z tych firm, gdzie każde piętro pachnie perfumami z wyższej półki, a ludzie uśmiechają się do siebie tylko wtedy, gdy wymaga tego etykieta. Już pierwszego dnia poczułam się, jakby ktoś wrzucił mnie do środka czyjejś wieloletniej układanki, w której każdy element miał swoje miejsce – poza mną. Byłam „tą nową”. Nikt nie powiedział tego wprost, ale każde uprzejme „dzień dobry” i wymuszone „do zobaczenia” krzyczały: „Nie przynależy”.
Przemykałam bokami
Zawsze byłam ostrożna w kontaktach z ludźmi. Nieufna. Może przez poprzednią pracę, a może po prostu tak mam. W pracy nie szukam przyjaciół. Gdy szłam korytarzem, wbijałam wzrok w wykładzinę. Ale nawet w ten sposób nie mogłam nie zauważyć dyrektora naszego działu.
Marek – wysoki, elegancki, typ mężczyzny, który nie musi podnosić głosu, żeby było wiadomo, że to on tu rządzi. Charyzma i chłód. Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, już wtedy pomyślałam: „Nie moja liga”. Coś w nim przyciągało, ale jeszcze bardziej odstraszało.
Pierwsza, która próbowała rozbroić moje milczenie, była Magda z HR. Podeszła do mnie w kuchni, kiedy męczyłam się z ekspresem do kawy.
– Nowa, co? – zapytała z uśmiechem, ale bez tej ciepłej nuty. Raczej z ciekawością.
– Tak, drugi dzień – odparłam, próbując się nie poparzyć.
– To jeszcze nie wiesz, że najlepiej nie zostawiać kubka bez nadzoru. Marek ma radar na świeżo zaparzoną kawę.
– Dyrektor? – zdziwiłam się.
– No ba. A jak jeszcze trzymasz w ręce książkę, to już w ogóle jesteś w jego typie. Ale spokojnie, nie gryzie. Tylko czasem patrzy tak, że człowiek sam zaczyna się rozbierać – mrugnęła porozumiewawczo.
To był moment
Wszystko wydarzyło się przez głupią kawę. Weszłam do kuchni o dziewiątej, jak codziennie. W firmie o tej porze panował lekki chaos, bo wszyscy rzucali się na ekspres, jakby to była ostatnia kawa w ich życiu. Gdy już udało mi się zrobić podwójne espresso i odchodziłam od ekspresu, ktoś się odsunął, ktoś inny wepchnął, a ja… przechyliłam kubek.
Kawa wylała się na koszulę mężczyzny, który stał obok mnie. On się obrócił i wtedy mnie przeszył spojrzeniem. To był nasz dyrektor, którego wszyscy traktowali z przesadnym szacunkiem, jakby każda jego mina mogła kogoś awansować lub zwolnić. Spojrzałam mu prosto w oczy, z sercem w gardle.
– Przepraszam… ja… niechcący, naprawdę – zaczęłam się jąkać, czując, jak policzki pieką mnie ze wstydu.
Spojrzał na swoją koszulę, potem na mnie. Nie złościł się, nie zmarszczył brwi, nie odsunął się w chłodnym geście. Po prostu się uśmiechnął.
– Cóż… przynajmniej nie będę musiał dziś uczestniczyć w zebraniach – powiedział.
Zaskoczył mnie
Spodziewałam się sarkazmu albo chłodnej uwagi. Zamiast tego mówił spokojnie, prawie ciepło.
– Naprawdę przepraszam. Może… przyniosę chusteczki albo pomogę to jakoś osuszyć – wydukałam, gotowa zaraz pobiec po cały zapas ręczników papierowych.
– Spokojnie, przeżyję, to tylko kawa. Zdarza się – przerwał mi łagodnie. – A ty jesteś nowa, prawda?
Kiwnęłam głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie sądziłam, że zapamiętał moją twarz.
– Marek – przedstawił się, choć przecież wszyscy wiedzieli, kim jest. – Nie przejmuj się. W tym miejscu ludzie robią gorsze rzeczy niż oblewanie przełożonych kawą.
Uśmiechnęłam się niepewnie. Nie wiedziałam, czy to żart, czy aluzja, czy może jedno i drugie. On tymczasem odwrócił się i wrzucił mokrą serwetkę do kosza.
– Do zobaczenia – rzucił przez ramię i zniknął na korytarzu, jakby nic się nie stało.
Zostałam w kuchni z dłońmi lekko drżącymi i pustym kubkiem po kawie. Dopiero wtedy poczułam, że oddycham zbyt szybko. W mojej głowie nieustannie wracała ta scena: jego spokój, ton głosu, to spojrzenie, w którym pierwszy raz nie było chłodu. Tego dnia nie byłam w stanie się skupić. Wpatrywałam się w ekran, ale wciąż czułam ten moment, jakby zapisał się pod powiekami.
Coś się zmieniło
Po tamtym poranku coś się zmieniło. Szef zaczął częściej do mnie zaglądać. Najpierw pytał o raporty, o terminy kampanii, o drobne rzeczy, które równie dobrze mógł załatwić z kimś innym. Potem było już inaczej. Pytał, co czytam, czy wolę jazz, czy ciszę, czy lubię chodzić po mieście bez celu. Zawsze tym swoim spokojnym tonem.
Zaczęliśmy jeść razem lunche. Na początku to wyglądało niewinnie. Przysiadał się przypadkiem do stolika, przy którym nikt inny oprócz mnie nie siadał. Potem sam rezerwował miejsce i mówił, że „akurat tak wyszło”. Wymienialiśmy drobne uwagi o pracy, pogodzie, o tym, co jest dziś w bufecie. Ale ja widziałam, że to nie tylko rozmowy.
– Wiesz, że w tej firmie ludzie od razu zakładają, że lunch we dwoje to coś więcej? – rzuciłam któregoś dnia, próbując brzmieć żartobliwie.
Marek uśmiechnął się tylko.
– Nie przejmuj się. Plotki zawsze znajdą temat. Nawet jeśli ktoś tylko stoi z kimś za długo przy windzie.
– Czyli mamy już swoją legendę? – zapytałam, siląc się na lekkość.
Tym razem nie odpowiedział. Upił łyk kawy i spojrzał w bok. Ta cisza powiedziała mi więcej niż żart.
Wszystko runęło
Zaczęłam analizować każdy jego gest. Czy to, że odsunął mi krzesło, to tylko uprzejmość? Czy to, że znał moją ulubioną herbatę, to przypadek? Mówił, że po pracy idzie do domu, czasem wspominał o książkach, o winie, które pije samotnie. Wtedy chciałam mu powiedzieć, że ja też. Ale nie mówiłam nic. Bałam się, że powiem za dużo.
Wszystko posypało się nagle. W poniedziałek rano wszyscy przyszli jak zwykle, ale coś wisiało w powietrzu. Ludzie szeptali w korytarzach, w gabinetach zamykały się drzwi. Przed południem przyszło oficjalne ogłoszenie: reorganizacja. Zmiany kadrowe, nowe struktury, nowe działy.
Marek został przeniesiony do innego oddziału. Nie pożegnał się ze mną osobiście, wysłał tylko krótkiego maila: „Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Powodzenia, Ewelino”.
Zachowałam ten mail, ale przez dwa dni nie potrafiłam go otworzyć ponownie. Udawałam, że nic się nie stało, że nic mnie nie obchodzi. Ale kiedy przychodziła pora lunchu, siedziałam sama i patrzyłam na puste krzesło naprzeciwko. Brakowało mi jego obecności, tego cichego, pewnego siebie głosu. Brakowało mi spojrzenia, którego nigdy nie umiałam rozgryźć.
Czekał na mnie
Czwartego dnia wyszłam z pracy nieco później niż zwykle. Było już ciemno. Zapięłam płaszcz, założyłam słuchawki, ruszyłam w stronę tramwaju, i wtedy go zobaczyłam. Stał przy wejściu do pobliskiej kawiarni, oparty o barierkę. Trzymał w ręce papierowy kubek. Wyglądał, jakby na mnie czekał.
– Marek? – zapytałam ostrożnie, podchodząc.
– Cześć. Nie chciałem ci przeszkadzać w pracy. Ale musiałem… po prostu musiałem cię zobaczyć – powiedział.
– Myślałam, że już wyjechałeś – przyznałam cicho.
– Jutro. Ale nie chciałem wyjechać bez… – urwał. Spojrzał na mnie, a ja czułam, jak serce bije mi zbyt szybko.
– Bez czego?
– Bez zaproszenia cię na kolację. Bez zapytania, czy… chciałabyś się kiedyś ze mną spotkać poza biurem. Po prostu tak.
Patrzyłam na niego chwilę, a potem powiedziałam coś, co chyba nosiłam w sobie od tygodni.
– Już myślałam, że nigdy nie zapytasz.
Uśmiechnął się.
Wyznał mi prawdę
Spotkaliśmy się na kolacji tydzień później. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, opierając łokcie o stolik. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało.
– Trochę się boję – przyznałam nagle, nie patrząc mu w oczy.
– Czego?
– Że nie wiem, na co się piszę. Że coś sobie wyobraziłam, może ty też.
Marek milczał chwilę. Potem odsunął kieliszek i powiedział:
– Też się boję. Mam czterdzieści lat i od lat trzymam ludzi na dystans. Wiesz, jak to jest: im mniej o tobie wiedzą, tym bezpieczniej. A ty… pojawiłaś się znikąd i nagle zrozumiałem, jak bardzo byłem sam.
Te słowa zbiły mnie z tropu. Patrzyłam na niego, na tego spokojnego, zawsze opanowanego mężczyznę, który w tamtej chwili wyglądał prawie bezbronnie – jak ktoś, kto sam nie wie, co robi.
– Czasem mi się wydaje, że jak już człowiek nauczy się samotności, to nie umie się z niej wyplątać – powiedziałam. – I że niektórzy wolą zostać w niej na zawsze, żeby znowu nie musieć czegoś tracić.
– Może. Ale ja nie chcę już tak żyć – odpowiedział. – Nie wiem, czego szukam. Ale wiem, że chcę to sprawdzić z tobą.
Nie cofnęłam się
Tamtego wieczoru pierwszy raz trzymaliśmy się za ręce. Kiedy odprowadził mnie pod blok, stanęliśmy w ciszy. Chciałam coś powiedzieć, ale nie umiałam. Marek stanął bardzo blisko, aż zaparło mi dech.
– Dziękuję ci za ten wieczór – szepnęłam. – Był… prawdziwy.
– Nie musi być ostatni – powiedział cicho. – Chyba że tego chcesz.
Pokręciłam głową. Nie chciałam. Gdy pocałował mnie na pożegnanie, wiedziałam, że ten biurowy flirt będzie miał ciąg dalszy.
Tamtego dnia wróciłam do domu i pomyślałam, że jeden przypadek może nieraz zmienić całe życie. Wiedziałam, że to nie będzie proste, ale było już za późno, żeby się cofnąć. Spotykaliśmy się coraz częściej, bez żadnych wielkich deklaracji, ale z prawdziwą pasją. To było coś, co się zadziało poza kontrolą i co zaczęło mnie naprawdę obchodzić.
Ewelina, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na dożynki przywiozłam narzeczonego weganina. Dla mojej rodziny obiad bez schabu to jak prawdziwek bez kapelusza”
- „Córka zażądała wyprawki szkolnej za 1500 zł. Nie wiem, jak jej powiedzieć, że plecak i zeszyty kupimy w dyskoncie”
- „Synowa kpi ze mnie, że nie umiem gotować. Przygotuję jej taką ucztę, że te docinki wyjdą jej bokiem”

