Reklama

Przez sześć lat pracowałam w korporacji, żyjąc od poniedziałku do piątku z kalendarzem pełnym spotkań i pustką w sercu. Codzienność była jak klatka — szklane biuro, kawa z automatu i te same żarty kolegów z open space’u. Gdy zobaczyłam reklamę wycieczki do Maroka, nie myślałam długo. Kliknęłam „kup teraz”, przekonana, że to znak od losu. Marek z pracy próbował mnie ostrzec, że takie promocje to najczęściej oszustwo. Ale wtedy wierzyłam, że właśnie zaczyna się moja wielka przygoda.

Zostałam oszukana

Z lotniska wyszłam z głową pełną marzeń. Na kartce z rezerwacją było napisane, że pod terminalem ma czekać autokar z logo „Exotic Dreams”. Rozejrzałam się i nic. Ludzie wsiadali do busów, odbierali bagaże. Minęło piętnaście minut. Potem trzydzieści. Telefon do biura? Automatyczna sekretarka powtarzała:

„Nasi konsultanci są teraz niedostępni. Prosimy o kontakt mailowy”.

Maila napisałam już trzy. Bez odpowiedzi. Zaczęłam pytać miejscowych kierowców o mój hotel.

– Sultana Palace? – powtórzył jeden z nich, kręcąc głową. – Nie ma takiego hotelu w tej okolicy.

Czułam, jak serce bije mi szybciej. Wyciągnęłam rezerwację, pokazałam. Kierowca spojrzał, po czym wzruszył ramionami.

– Pani, nikt tu o tym nie słyszał. Nie ma takiego hotelu w okolicy. Może chodzi Sun Palace?

Usiadłam na krawężniku parkingu. Walizka leżała obok jak symbol mojej naiwności. Zadzwoniłam do Marka.

– No i co, mówiłem ci. To była zbyt piękna oferta – powiedział bez cienia triumfu. – Musisz znaleźć jakiś hotel sama, zanim zrobi się ciemno. Daj znać, jak będziesz bezpieczna.

Siedziałam, nie wiedząc, co dalej. Byłam sama, oszukana i kompletnie zagubiona w kraju, którego języka nie znałam. Ale nie wiedziałam jeszcze, że za chwilę los rzuci mi koło ratunkowe.

Serce mi waliło

Siedziałam na chodniku, kiedy obok mnie przystanęła starsza kobieta. Miała łagodną twarz i chustę zawiązaną pod brodą. Coś mówiła po arabsku i nie rozumiałam ani słowa. Pokazałam jej na telefonie zdjęcie mojego „hotelu”, a ona zmarszczyła brwi i zawołała kogoś. Po chwili zjawił się mężczyzna w białej koszuli. Hassan.

– Pani zgubiła hotel? – zapytał łamaną polszczyzną.

– Zostałam oszukana. Nie mam gdzie spać – odpowiedziałam, z trudem powstrzymując łzy.

Hassan wymienił kilka zdań z kobietą, która jak się okazało, była jego żoną. Fatima tylko spojrzała na mnie z troską i ujęła mnie pod ramię.

– Chodź z nami. Nie możesz zostać tutaj sama.

Szłam z nimi przez wąskie uliczki, serce waliło mi jak młot. Przecież to było szaleństwo. Zaufanie obcym? Ale ich spojrzenia były pełne spokoju. W tamtym momencie nie miałam lepszej opcji. Ich dom był skromny, ale przytulny. Fatima postawiła przede mną talerz gorącego tagine. Łamanym angielskim opowiedziałam im swoją historię – o fałszywym biurze, nieistniejącym hotelu i o tym, że teraz nie wiem, co dalej.

– To nie pierwszy raz. Wielu turystów tak oszukano – powiedział Hassan. – Powinnaś zadzwonić do ambasady.

– Ale to też trzeba opisać. Opowiedz o tym innym ludziom. Niech inni nie dadzą się nabrać.

Nie wiedziałam jeszcze, że jej słowa będą początkiem mojej nowej drogi.

Nie miałam nic do stracenia

Wieczorem, z kuchni Fatimy, napisałam długi post na Facebooku. Opisałam wszystko. Nie sądziłam, że ktoś to przeczyta, ale musiałam z siebie wyrzucić tę historię. Następnego dnia telefon zaczął dzwonić.

– Dzień dobry, tu Marta z redakcji „Gazety Codziennej”. Czy mogłaby pani opowiedzieć mi swoją historię? To brzmi jak materiał, który musi ujrzeć światło dzienne.

Przez godzinę opowiadałam Marcie, jak zostałam zrobiona w balona. Mówiłam szczerze, trochę ironicznie, czasem śmiejąc się przez łzy. Na koniec Marta zapytała:

Czy pisała pani kiedyś bloga?

– Żartuje pani? Całe życie siedzę w Excelu i piszę raporty dla zarządu.

– No właśnie, ale pani mówi tak, że ja to widzę oczami wyobraźni. Ludzie lubią prawdziwe historie. Jeśli napisze pani tak, jak mi pani teraz opowiada, ludzie będą to czytać z wypiekami na twarzy.

Jeszcze tego samego dnia moja historia pojawiła się w sieci. Ludzie dziękowali, że ostrzegam przed fałszywymi biurami. Pytali, co dalej, jak sobie radzę. Wieczorem dostałam kolejną wiadomość od Marty:

– To nie może się skończyć na jednym artykule. Proszę pisać dalej. Niech pani zrobi z tego bloga.

Patrzyłam w ekran telefonu. Może faktycznie powinnam zacząć pisać? Przecież nie miałam nic do stracenia. W tamtej chwili zrozumiałam, że zamiast szukać biura podróży, muszę sama zostać swoją przewodniczką.

Musiałam zrobić pierwszy krok

Fatima postawiła przede mną wielki dzbanek miętowej herbaty i uśmiechnęła się szeroko.

– Siadaj i pisz. Ludzie muszą to przeczytać.

Laptop, który pożyczył mi Hassan, stał na stole, a ja patrzyłam na pustą stronę. Nie miałam pojęcia, jak zacząć. W końcu wpisałam tytuł:

„Urlop życia, który zamienił się w koszmar”

Pisałam, jak mówiłam. Prosto. O tym, jak marzyłam o przygodzie, a dostałam walizkę na chodniku i cudze mieszkanie zamiast hotelu. O tym, jak naiwność spotkała się z rzeczywistością. Fatima co chwilę zaglądała mi przez ramię, obserwując moje postępy. Po godzinie opublikowałam pierwszy wpis. Nie spodziewałam się niczego wielkiego, ale już po kilku minutach zaczęły pojawiać się komentarze:

„To brzmi jak scenariusz filmu!”,

„Pisz więcej!”,

„Chcę wiedzieć, jak to się skończyło!”.

Niektóre osoby pisały, że miały podobne doświadczenia. Hassan spojrzał na mnie poważnie.

– To może być twoja droga. Czasem trzeba coś stracić, żeby znaleźć swoje miejsce.

Wieczorem Fatima usiadła obok mnie i powiedziała:

– Kiedyś myślałaś, że przyjechałaś tu na wakacje. Ale może tak naprawdę miałaś tu przyjechać, żeby znaleźć siebie?

Patrzyłam na ekran, gdzie mój tekst zyskiwał kolejne udostępnienia. Zaczynałam wierzyć, że może właśnie tak miało być. I że najgorszy urlop mojego życia, staje się początkiem czegoś lepszego.

Złożyłam wypowiedzenie

Po powrocie do Polski wszystko wydawało się takie same, ale ja już byłam inna. Przekraczając próg biura, czułam, jakbym wkładała za ciasne buty. Koledzy z open space’u przywitali mnie jak celebrytkę.

– No i co, gwiazdo internetu, jak tam urlop życia? – Marek uśmiechnął się półgębkiem, ale bez złośliwości.

Teraz to ja planuję urlopy innym – odpowiedziałam, siadając przy swoim biurku.

Mój blog zaczął żyć własnym życiem. Kolejne artykuły o „wakacjach, które nie wyszły” zyskiwały popularność. Pisałam nie tylko o sobie, ale też o historiach innych oszukanych turystów. Dostałam propozycję współpracy z portalem podróżniczym, a jedna z redakcji zaoferowała mi stały cykl felietonów. Siedząc w sali konferencyjnej, podczas kolejnego nudnego spotkania zarządu, zrozumiałam, że nie chcę już tak żyć. Po prostu nie potrafię udawać, że mnie to obchodzi. Wieczorem napisałam wypowiedzenie. Ostatniego dnia w pracy podszedł do mnie Marek.

– Serio to robisz?

– Tak. Spróbuję żyć po swojemu. Najwyżej wrócę z podkulonym ogonem.

Odważna jesteś. Powodzenia. A jakby co, kawa z automatu zawsze na ciebie tu czeka.

Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze windy. Byłam tą samą dziewczyną, która kiedyś kupiła wycieczkę z nadzieją, że coś się zmieni. Tylko teraz wiedziałam, że jeśli chcę zmian, to sama muszę wziąć odpowiedzialność za swoje życie.

Zaczęłam od nowa

Patrząc z perspektywy czasu, tamten wyjazd był zarówno największą katastrofą, jak i najlepszym, co mogło mi się przydarzyć. Poleciałam na wakacje marzeń, a wylądowałam na chodniku z walizką i myślą, że jestem kompletną idiotką. A jednak to właśnie wtedy zaczęło się moje prawdziwe życie. Gdyby nie to oszustwo, pewnie dalej siedziałabym w biurze, licząc godziny do piątku i marząc o zmianie. Tymczasem dziś prowadzę bloga, na którym piszę o prawdziwych podróżach – tych nieidealnych, pełnych wpadek i absurdów. Moje teksty czytają ludzie, którzy mają dość sztucznych uśmiechów. Ludzie, którzy chcą wiedzieć, że czasem można się wywrócić, ale to nie koniec świata.

Fatima i Hassan są dla mnie jak druga rodzina. Pisujemy do siebie regularnie, a Fatima zawsze przypomina mi, żebym nie zapomniała, gdzie zaczęła się moja historia. Marta z redakcji już planuje kolejne wspólne projekty. A ja? Planuję kolejne podróże, tym razem bez pochopnego klikania „kup teraz”. Teraz wybieram świadomie. Nie wiem, czy mój blog stanie się wielkim sukcesem. Ale wiem jedno: nie zamierzam wracać do życia, w którym marzenia odkłada się na później.

Najgorszy urlop mojego życia okazał się najlepszym, bo zmusił mnie do tego, żeby w końcu ruszyć z miejsca. Czasem trzeba zostać z niczym, żeby móc zacząć od nowa.

Karolina, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama